top of page

Znaleziono 347 elementów dla „”

  • Marcin Mielcarek – Sto pierwszy raz

    Wyszedł z łazienki i położył się do łóżka obok niej. Wziął pilot do ręki i obserwując ekran telewizora przez niecałą minutę w końcu go wyłączył. Ona ściągnęła okulary i odłożyła książkę. Zwróciła głowę w jego stronę i przyglądała mu się długo i cierpliwie, do momentu, kiedy zapytał czy może zgasić światło. – Chciałam na ciebie popatrzeć – powiedziała. – Patrzysz na mnie od dziesięciu lat – odparł. – I chciałabym patrzeć następne dziesięć. – W porządku. Zamiast zgasić nocną lampkę położyła dłoń na jego ramieniu. – Myślałeś o tym, co ci powiedziałam? – Zadała pytanie. – Wiele rzeczy mówisz. – Przecież wiesz o co mi chodzi. – Chyba wiem. – I co? – Chciałbym już położyć się spać Zyta. – Nie musisz być nieprzyjemny. – Przepraszam. Siedziała chwilę w ciszy. W końcu ponownie spytał czy zgasi to przeklęte światło. – Ja chcę tylko z tobą porozmawiać – oznajmiła. – Przecież rozmawialiśmy o tym sto razy. – To chcę porozmawiać sto pierwszy. – O mój Boże… – Czyli myślałeś o tym, co ci powiedziałam przy śniadaniu czy nie? – Sprecyzuj proszę o czym miałem myśleć. – O tym, żebyś tego nie robił. Westchnął ciężko, jakby zrezygnowany i ukrył twarz w dłoniach. – Dlaczego miałbym do cholery tego nie robić? – We względu na mnie. – A to dobre. – Bawi cię to? – Mam ci przypomnieć, że to był twój pomysł Zyta? – Wiem, że to był mój pomysł Ryszard. Rzadko mówili do siebie po imieniu. Zwykle wtedy kiedy robiło się poważnie i nieprzyjemnie. – Sama uznałaś przecież, że tak będzie najlepiej. – stwierdził. – Poświęciliśmy na to cały bity miesiąc. Wieczór w wieczór, każdy poranek i w ciągu dnia mówiliśmy tylko o jednym. Mam już dosyć wałkowania w kółko tego samego. Męczy mnie to. – Dlaczego? – Jak dlaczego? Bo nic z tego nie wynika Zyta. Bo już wszystko co mieliśmy powiedzieć zostało powiedziane. Ile można, co? – Ale to ważne. – Wiem, że to ważne, dlatego ustaliliśmy co ustaliliśmy. Nie ma innego wyjścia. Spojrzała na niego jak drapieżnik patrzy na ofiarę na chwilę przed atakiem. – A to wyjście ci bardzo pasuje, tak? – Wyobraź sobie Zyta, że ja wcale o to nie prosiłem. – Ale sam przyznaj, że od razu spodobał ci się ten pomysł, co? Nawet nie starałeś się mnie od niego odwieść. Oko za oko, tak jest sprawiedliwie, prawda? Zapalił światło ze swojej strony łóżka i zmienił pozycję na siedzącą. – Wydaje mi się, że chcesz przerzucić na mnie winę – oznajmił powoli, patrząc w jej twarz. – Atakujesz mnie, aby poczuć się lepiej. Próbujesz umniejszyć to co się stało. Chcesz się wybielić. A przecież to nie ja cię zdradziłem tylko ty mnie. – Ale teraz chcesz to zrobić. – To nie to samo i w ogóle wcale nie chcę tego robić. – To nie rób tego. – Muszę. – Bo to jedyne wyjście, tak? – To jedyne wyjście, abyś poczuła to co ja. Abyśmy byli kwita. – I wtedy będzie lepiej? – Nie wiem co będzie. Wyszła z łóżka i poszła do łazienki. Uznał z ulgą, że temat na dziś zakończony, więc zgasił jej oraz swoją lampkę i ułożył się na boku. Musiała zajrzeć jeszcze do dzieci, bo powrót trochę jej zajął. – Dlaczego zgasiłeś światło? – zapytała, kładąc się po swojej stronie. – Bo idę spać. – Mieliśmy przecież rozmawiać. – Kto tak powiedział? – Ja. – To rozmawiaj, ale ja idę spać. – Nie ignoruj mnie. Nie lubię kiedy to robisz. – Ja też wiele rzeczy nie lubię. – Na przykład czego? – Na przykład tego jak moja żona mnie zdradza. Kilka sekund później podniósł się i objął ją ramieniem. Nie chciał, żeby płakała. – To był tylko raz – powiedziała. – Jeden, jedyny raz. – Wiem. – Bardzo tego żałuję Ryszardzie. – Wiem o tym, mówiłaś. – Przepraszam cię za to. Kiedy się uspokoiła powiedzieli sobie “dobranoc”. Ryszard był już bliski zaśnięcia, ale nagle w ciemnościach rozszedł się cicho jej głos. – Kiedy chcesz to zrobić? – Nie wiem. – Nie wiesz? – Niedługo. – Jutro? – Nie. – W tym tygodniu? – Nie. Nie wiem. Zapaliła światło, które bólem potraktowało jego oczy. – Masz już kogoś? – spytała. – Może. – Kim ona jest? – Nikim. – Jak to nikim? – Nikim dla ciebie. – Czyli jej nie znam? – Wątpię. – Jest do mnie podobna? – Czemu miałaby być do ciebie podobna? Poczułbyś się lepiej, gdyby była do ciebie podobna? – Chyba tak. – To nienormalne. – Cała ta sytuacja jest nienormalna. Wstrzymał się od komentarza, bo większość ich rozmów prowadziła po prostu do kłótni. Nie chciał zaczynać kolejnej. – Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? – zapytała, zbliżając się do niego. Nie odpowiedział. – Kochasz mnie czy nie? – Kocham. – Akurat. Jeżeli mnie kochasz to mnie pocałuj. Spojrzał w jej oczy, potem na jej usta i nie potrafił tego zrobić. – Widzisz – rzuciła. – Wcale mnie nie kochasz. Nie kochasz na długo zanim to się wydarzyło. – Czyli to wszystko moja wina? – Nie wszystko. – Połowa? – Połowa. Nabrał powietrza w płuca, a potem je wypuścił, bardzo powoli, ostentacyjnie. W końcu wstał, aby udać się do łazienki. – Żałuję, że w ogóle się przyznałam – oznajmiła. – Mógłbym żyć w tej niewiedzy. – A ja nie. Zjadłoby mnie to od środka. – Teraz nas zjada od zewnątrz, więc co za różnica. – Różnica jest taka, że dzielimy ten ból razem. – Oczywiście. – Czyli mam rozumieć, że gdybyś to ty mnie zdradził, wcale byś się nie przyznał, tak? – Raczej nie. – I co to o tobie mówi? – Niewiele. – Mówi wszystko. Będąc już w łazience spojrzał na siebie w lustrze. Patrzył w oczy i robił to bardzo długo, potem wyciągnął język i obejrzał prawy i lewy policzek. Nie zobaczył niczego ciekawego. Puścił zimną wodę w kranie i przemył twarz. Pomyślał, że chyba naprawdę powinien zacząć szukać jakiejś kochanki. Wcale jednak nie miał na to ochoty ani siły. Marcin Mielcarek (ur. 1996) – absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Pełnoprawny debiut opowiadaniem Wszystkie nasze Boginie-Matki  w numerze 05/2020 "Twórczości". Od tamtego czasu publikowany w wielu ogólnopolskich czasopismach. Autor zbioru opowiadań Parada myśli nocnych. W 2022 roku powieściowy debiut wydany wraz Wydawnictwem Anagram – Sztuka latania. Mieszka w Zielonej Górze.

  • Paweł Czerkowski – trzy wiersze

    Gawęda o czasie „Nie mamy czasu”, „kiedyś”, „następnym razem” – solówki najwyżej grane na liście wszechczasów. Dekady fal radiowych rozregulowały pokrętło; prochy na niepamięć mają smak przodków. W testamencie zapisano historie z partyzantki, dom zostaje na kresach wspomnień. Nikt nie chciał przyznać, ile jest tego długu; w komentarzu piszą, by się go zrzec. Szybciej niż sygnał modemu serwują frytki, sprzedają colę, pastę do zębów, pole. Związek dłużył się bardziej niż lekcja, cyberseks rozładowywał okres niepokoju. Do paczkomatu zamówiono kurtkę na kolejny sezon (wnętrze bardziej watowane). Wyprzedzamy markety, ale to tylko dlatego, że nie planowaliśmy nic o śmierci w listopadzie. Ostatecznie, jak co roku grają: „Last Christmas”. Znane się rozpada Był ciekaw świata; Gaszone światło czytelni, Starty promów NASA. Usłyszał, że już nie wystarczy Przynosić wypłaty pierwszego, Ani nie zaglądać do butelki. Nikt nie dzielił mu świata, - włosy córki wyciągane ze spinki, Podłoga pozamiatana; Ślady zostawiły mu marsze, Przywlokły katar. Aptekarz zachwalał tabletki - czerwone, bez recepty; Ciotki zdaniem wystarczy rano dwie witaminy C. Nie nakarmią świata, Wyciągają rękę po miłość; Żebractwo Globalnej Północy. Ładne kwiatki Idą Wietnamki z kwiatami; Szary papier skrywa Biel lilii, róż? Żółć irysów, tulipanów? Zieleń ruskusu? Może czerwień goździka? Wazon z butelki po morawskim winie Czeka w suterenie Na zmianę wody. Zdarza się, że śmierdzi. Lepiej wyjść na balkon W modernistycznej kamienicy, Odpalić szluga, Patrzeć na wszystko z góry. Paweł Czerkowski – przedstawiciel pokolenia Y. Jest zwolennikiem tezy, że od zarania dziejów ludzkość opowiada sobie te same opowieści, adaptując je do aktualnych warunków a alfabet ma znacznie więcej do zaoferowania, tak samo jak zmiany generacyjne, których jesteśmy częścią. Felietony o Cieszynie i jego okolicach publikował w lokalnej prasie oraz dwóch zbiorach Paw. Felietony 2016-2017 oraz Balans. Felietony Cieszyńskie . Miasto, w którym mieszka, jest dla niego osią świata – pretekstem, by rozmawiać o problemach uniwersalnych. Jest związany z grupą poetycką Salonik Cieszyński oraz miesięcznikiem „Tramwaj Cieszyński”.

  • Beata Kołodziejczyk – trzy wiersze

    Kartezjusz nie miał racji, mówiąc, że wystarczy myśleć Jestem zapomniałością, w dodatku fejsbuk mi śmierci .  Od jutra rozpoczynam bezwzględną walkę z dialogiem.  Pilnie poszukiwany ktoś. Ktoś niech pisze na priv, ktoś inny  niech nie pisze.  Nic z tego, mnie to już nawet ksiądz po kolędzie omija.  Uprany telefon wygląda zupełnie tak samo jak nieuprany.  I tak samo nie dzwoni. Coraz więcej ludzi do lajkowania, coraz mniej do śmiechu  i spacerów po lesie. Jak mam nie gadać z przeszłością,  skoro już tylko ona do mnie przychodzi. Tylko w snach  wilgotnieję, nawet nie muszę dotykać. Do żywego. środek lekkości domy pod ziemią budzą umarłych. są ciepli, gładcy, jakby nigdy ich nie pomarszczyło.  mają nastoletnie córki, które nie lubią zimy,  gołych ścian i kiedy tata nastawia pranie,  bo przecież to ich ulubiona bluzka z jedwabiu  albo pluszowy miś od babci na szóste urodziny.  szukam poszlak, a znajduję tylko gazety  sprzed kilku lat, bez żadnej wzmianki o tych,  co mówią językami, chodzą na obcasach,  ale tak cicho, żeby nie obudzić. ja tylko śpię  w tym domu pod ziemią. Odcinanie pępowiny Pięty nadal są achillesowe i wymagają. Cała nadzieja w niezłomnych, nieugiętych półkach.   Ze skarpetami eksfoliującymi trochę jest tak,  jakbyś wszedł gołymi stopami w psią kupę,  a mama powiedziała, że jak nie uważałeś,  to teraz będziesz w niej stać do wieczora.  Na szczęście jesteś już duży  i mama nie ma nic do gadania. Beata Kołodziejczyk – odkąd pamięta, zapisywała świat słowami. Dawniej sprejem na warszawskich murach, teraz próbuje klawiszem.

  • Zbigniew Głos – pięć wierszy

    Skowronek  Otwieram książkę z biblioteki: Mój Drogi Nieznajomy Czytelniku, myślę o Tobie, właśnie teraz, kiedy otwierasz tę książkę- Autor od kilku miesięcy nie żyje. Czy teraz też myślisz o mnie, mój Wieszczu? Tworzymy miasto pozytywnej energii                                                                                                                                       Wągrowiec, 24.02.2024 Złachmaniona kamienica naprzeciwko. Smutne oczy okien łzawią osuwającym się tynkiem. Odkryta haniebna nagość starych cegieł. Łysy, uśmiechnięty osiłek przemawia do nas z kolorowego, jak wiejski jarmark, bilbordu. Skrzy się biała z popeliny koszula. To już dwa lata od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Mantra przerywana reklamami wyłącznie szczęśliwych ludzi. Patrzę na nią codziennie. Być może tylko ona jedna będzie gotowa na jutro. I nawet ukryta w wierszu, nie zdoła się ocalić. Pomost Jezioro jest dzisiaj takie spokojne. Doskonale widać drugi brzeg: ładne budynki,  w nich ukryte porażone kończyny; powykręcane od dzieciństwa twarze. Obok ten sam co wtedy pomost, do którego dopłynęliśmy rowerkiem wodnym,  aby po raz pierwszy zbadać intymną topografię naszych ciał. Byliśmy tacy młodzi. Nie interesowało nas, że być może na przeciwległej plaży,  albo tuż obok, w leśnej gęstwinie, ktoś równie zachłanny, jak biblijni starcy,  albo ten poeta w pornograficznej malignie, ze szklanką whisky na lotnisku, będzie się cieszyć wyuzdanymi obrazkami. Młodość to jednak stan ciała. Nie mamy tyle czasu, ile byśmy chcieli.  Jezioro jest dzisiaj takie spokojne i szare. Kuracjusze pewnie siadają do kolacji.  Już widać drugi brzeg. Trzy czwarte, może mniej  I znów czytam wiersze pana Adama. Nigdy się nie poznaliśmy, a przecież jest tak,                          jakbyśmy przed wieloma laty spotkali się w wierszu i w nim zamieszkali.                                          On ma już kartę stałego pobytu. Są mocne i celne. Są kruche i delikatne. Jak pocisk. Jak indiańska strzała.                                                Jak starzec, który wie dużo, ale ciągle nie wie wszystkiego. Trzy czwarte?                                           Może mniej? Stąpa niepewnie, jakby ciągle uczył się chodzić. Chciałbym zapytać: Panie Adamie, jak jest po tamtej stronie                                                                 wiersza? Czy są tam księgarnie? Czy jest w nich Nowy Testament?                                                           Czy dom wrócił? Czy znalazł Pan płótno? I światło niezłomne,                                                              które świeci? *** Żadnej rewolucji już nie będzie. Te dzieci nie potrafią nawet rzucać kamieniami. Zbigniew Głos (ur. 1980) – ukończył teologię na UAM. Nauczyciel religii. W młodości współpracownik lokalnych gazet. Tam publikował pierwsze próby literackie. Proza poetycka publikowana na łamach „pkp.zin”. Hobby: filozofia, teologia.

  • Dorota Czerwińska – trzy wiersze

    Przedwiośnie Wieczór w czerń zapadając cicho noc zaczyna, księżyc chce zajrzeć w okno, przebija zasłony. Wyciągam spod poduszki zaczęty kryminał. Coś dotyka, coś trzeszczy, coś kurczowo trzyma, ktoś uderza raz w ciche, raz w żałosne tony. Wieczór w senność zapada i noc się zaczyna. Czy to jęczy staruszka, czy płacze dziewczyna? Kogo chcą pożreć stare, wyparte demony? Wciąga mnie spod poduszki wyjęty kryminał. Czy podłoga tak skrzypi, czy za oknem zima? Co uderza do głowy – zdarzenia? hormony? Noc ciemność przełamując zaranek zaczyna. Zegar nie bije długo – kolejna godzina, pora spać, zamknąć rozdział, nawet nieskończony, odłożyć spod poduszki wyjęty kryminał. Dlaczego poszło nie tak i czyja to wina? Czemu sen o potędze za dnia jest wzgardzony? Gdy wieczór mijał cicho, noc ciemną zaczynał, zbudził się z demonami żałosny kryminał. chwast śniły mi się śliniące nietoperze zgraja a może nie to perz wisiał czupryną do dołu uskrzydlał się i przez szarość głuszył buraki a ludzie pieląc pienili się potem zaświtało odkryciem cholera był pożyteczny spowiedź powszechna zabiłem ojca w sobie dzieci się zamknęły i wyciągają ręce do przeklętej ziemi która jest ojcowizną grobowcem i matką całe ręce w krwi żyznej upapranej mąką znikąd nie ma zaczynu i nie będzie chleba moje myśli są czerstwe siwe zapleśniałe Dorota Czerwińska (ur. 1968) – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej oraz terapeutka pedagogiczna, trenerka umiejętności społecznych. Wiersze publikowała między innymi w „Helikopterze”, „Afroncie”, „eleWatorze”, „Migotaniach, „Post Scriptum”, „Akancie”, „Przekroju”. Autorka zbioru wierszy haiku nieboziemia (2024) oraz tomiku poezji Ba!Lans (2024). Mieszka w Warszawie

  • Sylwester Gołąb – siedem wierszy 

    Objawienie dziadek Jasiek rozpala ogień wyciąga papierosa mówi wędzone mięso dłużej siedzi jutro pojedzie końmi do Florynki przywiezie młody jesion i dwa grube króle wróci nim dwudziesta zgasi dzień dziadek Jasiek płynie na fali łąk ptaki doniosły o tym pierwsze zięba usiadła na parapecie dziadek Jasiek płynie na fali traw to już trzecie objawienie krużlowskiej Panienki w naszej rodzinie to już trzeci święty po tej stronie gór Olewajka Nie obrażaj ojczyzny gdyż tylko ona zapewni ci tak ciekawe zabawy rocznice pochody i święta nie poniżaj słowem gdyż urobiona po łokcie wychowuje dziewczynki co nie zasną póki nie wleci towar nie odwracaj się plecami gdyż w pocie czoła gotuje olewajkę dla wszystkich swoich głodnych dzieci Orkisz wiem gdzie siejesz orkisz z którego domu wychodzisz i jedziesz do urzędu miasta droczyć się z temperówką do ołówków a później szukasz kobiety życzliwej która będzie chciała ci pomóc lecz duma jej na to nie pozwoli wiem gdzie siejesz orkisz do którego domu wchodzisz ściągasz buty i rozpalasz ogień bęben maszyny losującej jest pusty i burczy mu w brzuchu krakowska na stole turystyczna na stole karpie i amury jaskółki uderzają o szybę drzewa rosną wiatr szarpie obłok dziecko ciągnie matkę pod strome zbocze psy śpią pod lasem skąd widać dom jak na opłatku skazę wiem gdzie siejesz orkisz z którego domu wychodzisz i jedziesz do urzędu wszech miar wszechwag wszelkich potknięć i zależności Ostatni dzień miesiąca wszystko było na właściwym miejscu Młody Technik przykryty Playboyem kropelka i powódź przychodzą do tych samych miejsc kury dziobały ziarno i trafiały w punkt widniało i znikało za drzewami kropelka i powódź dotykają tych samych miejsc wstał i nie miał już pieniędzy ani niczego za co mógłby żyć Placebo kiedy przyjeżdżasz budować drogi a wszystkie już zbudowali kiedy myślisz o cieple a dłonie masz zimne jak serce kiedy chcesz być spokojny a domyślasz się prawdy Pożar co zrobicie gdy dom zapłonie któż z was przyjedzie gasić pożar czy nie wystraszycie się tych którzy stoją ponad wami a teraz wyobraźcie sobie Boga którego wam obiecali jako najstarszego człowieka z plemienia a gdy już zobaczycie gwiazdy z innej strony wszystko co do tej pory nie miało głosu powie do was kamień dziecko rzeka las wierzchołek góry i poznacie je z imienia i będą waszą rodziną Sylwester Gołąb (ur. 1980) – poeta, prozaik, autor książek poetyckich: Garda (2016) Nomada ( 2018), Brat Karl (2021). Wiersze publikował w polskich, norweskich oraz rosyjskojęzycznych czasopismach literackich. Należy do Norweskiego Stowarzyszenia Pisarzy (Den norske Forfatterforening). Mieszka w Norwegii.

  • Emilia Sypniewska – cztery wiersze

    Koliber mam puste kości wypełnione powietrzem ciężkość to próba lotu zbyt szybko poruszam skrzydłami utrzymując się ciągle w tym samym miejscu W samym środku lasu młoda kobieta przytula się do drzewa nie ma nic wzruszającego w takim widoku zwykły czerwcowy dzień z oczu starej brzozy spadło kilka łez Kochać a umierać z miłości to dwie różne rzeczy Marilyn Monroe przepłakała siedem nocy gdy odkryła notatnik Arthura Millera jestem nią tak rozczarowany potem długo patrzyła w lustro Norma Jeane zastanawiając się kto jest bardziej naiwny Boso po śniegu w mroźną noc przyszła Miłość spójrz powiedziała zmarzły mi stopy nie czuję nic nikt cię nie przyjął? spytałam zdumiona nikt nie chce iść po moich śladach odparła Emilia Sypniewska (ur.1997) – absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Z zawodu logopeda. Należy do Olsztyńskiego Klubu Literackiego. Jej wiersze ukazały się m.in. w olsztyńskim piśmie „VariArt”, antologii poezji witalistycznej „Uskrzydleni” oraz w internetowym magazynie „Kozirynek”. Oprócz poezji interesuje się fotografią.

  • Weronika Pawlik-Kwaśniewska – Sidari

    Sainte-Victoire autostrada falowała w mlecznym świetle kłusowaliśmy pod pokrytym chmurami niebem muzyka opływała nas leniwie parnym popołudniem nierzeczywista byłam przed masywem skał starszych od naszych kości doliny pozostawały uśpione ponieważ zabrakło dla nich słońca i nie zadzwonił żaden kościelny dzwon w zwierciadle dnia widniała tylko Sainte-Victoire niepokalana niczym czyste płótno malarza chociaż zanurzona w barwach tak nieuchwytnych przy wietrze Kościół w Cassis usypiał mnie cień rozśpiewanych drzew byłam dziecinna wśród pełnych kwiatów a potem szliśmy po wiekuistych posadzkach ku przybranym złotem ołtarzom krzyże lśniły blaskiem świec zapalanych u bram Nieba dłonie mówiły tak wiele staliśmy razem to tu mieszkasz Boże w tym kościele z imionami zmarłych żołnierzy słyszałam w nim tylko śpiew cykad niech nas po śmierci zabierze (z tomu Wielka niebieska woda ) 4 . Pierwszy list miłosny  Kochany, powinniśmy być zawsze razem, tu i wśród zieleni południa Europy śnić, kochać, rozmawiać. Niedawno kwitły drzewa, słońce świeciło nam w twarz, bzyczały pszczoły przyssane do kwiatów niczym dzieci do piersi matek. Na moim biodrze usiadła duża mucha. Dotyk twoich palców był prawdziwy i zbyt ulotny. 9 . Sidari  Pośrodku wyspy widziałam morza zieleni. Wszystko było tak żywe: winorośl kipiała, drzewa oliwne lśniły w słońcu, przed maciupkimi domami siedziały całe rodziny. Życie odurzało. W Sidari turyści obsiedli klify, dzieci i dorośli brodzili w wodzie, rdza pokrywała ustawione na dachach pustostanów neony. Kiedy spaliśmy na plaży, przy szumie barowych wentylatorów odeszło ostatnie lipcowe popołudnie. (z tomu Pełnia lata ) Weronika Pawlik-Kwaśniewska (ur. 1985) – poetka, prozaiczka, literaturoznawczyni. Jej debiutancka książka Pełnia lata  (2023) została nominowana do Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego ORFEUSZ.

  • Marcin Jurzysta – niepotrzebny nam Eden, jedynie lep na śmierć…

    Mimo iż Weronika Pawlik-Kwaśniewska weszła do literatury po prostu otwierając jej drzwi, w momencie, który uznała za stosowny, mimo iż przed książkowym debiutem nie funkcjonowała w obiegu czasopiśmienniczym czy konkursowym, to jej debiutancka Pełnia lata , będąca zbiorem dwudziestu pięciu próz poetyckich, to pozycja, która potwierdza dojrzałość i samoświadomość autorki. Jednocześnie jest to propozycja na tyle szeroka stylistycznie, że można już teraz wyobrazić sobie bardzo wiele literackich ścieżek, którymi Weronika Pawlik-Kwaśniewska może podążyć, ponieważ w Pełni lata  są zarówno cząsteczki, z których mogą urodzić się opowiadania, miniaturowe prozy lub nawet powieść, jak również atomy, których fuzja pozwoli urodzić się poezji, którą ja osobiście najbardziej instynktownie wyczuwam w debiucie autorki. Czy literatura dzieli lub powinna dzielić się na męską i kobiecą? Czy takie etykiety mają prawo funkcjonować w aktualnym dyskursie krytyczno-literackim i czy takie szufladkowanie nie jest formą dyskryminacji? Z pewnością nie płeć powinna decydować o wartości tekstu literackiego, ale jednocześnie ten sam tekst zawsze mniej lub bardziej uwikłany będzie w emocjonalność, wrażliwość i osobowość autorki lub autora. Są oczywiście tacy autorzy i autorki, którzy za punkt honoru stawiają sobie kamuflowanie siebie, uciekanie od swojej tożsamości lub jej przekraczanie. Weronika Pawlik-Kwaśniewska nie próbuje w swoim debiucie udawać kogoś, kim nie jest. Nie ucieka przed swoją kobiecością, nie zakłada maski mężczyzny, ale jednocześnie umiejętnie omija mielizny stereotypowej kobiecej estetyki, o które rozbiła się w przeszłości niejedna autorka i wciąż niejedna zmierza ku katastrofie wierząc, że staroświecki liryzm rodem ze strof Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej będzie formą bezpieczną, bo znaną i rozpoznaną. Nawet jeśli autorka już w motcie, a potem kilkukrotnie w Pełni lata sięga po Sylwię Plath, która – nie da się ukryć – że przez pod sześćdziesiąt lat po swojej samobójczej śmierci była i nadal bywa patronką niezliczonej rzeszy poetek wchodzących w świat liryki, które nie raz stawały i stają się epigonkami autorki Szklanego klosza, to szczęśliwie autorka Pełni lata nie zalicza się do tego grona. Nawet jeśli nie ukrywa swojej fascynacji twórczością Plath, to jej nie kopiuje, a przekraczając i odbijając się od wspomnianej fascynacji w kolejnych książkach, będzie w stanie stworzyć wartość jeszcze bardziej interesującą i świeżą. Na pewno debiut Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej wpisuje się w nowy dekadentyzm, dla którego idealne podłoże stworzyła nie tylko XXI-wieczna kultura przesytu, konsumpcji, przytłoczenia morzem informacji, pesymizmu i lęku, a jednocześnie swoistej łatwości przemieszczania, doznawania, zdobywania, która posunięta niekiedy do granic możliwości rodzi z kolei dojmujące poczucie znużenia, ogłupienia, nudy i marazmu. Katalizatorem tego nowego dekadentyzmu była również pandemia koronowirusa, która po części była jak odłączenie od filmowego Matrixa, każące spojrzeć zupełnie inaczej na otaczającą nas rzeczywistość, naszą codzienną gonitwę, powtarzalność czynności, procesów i rytuałów. Pandemia COVID-19 dotknęła ludzkość nie tylko w aspekcie biologicznym, lecz również w aspekcie psychologicznym i duchowym. Stała się ona okazją do mądrościowej refleksji nad kondycją ludzką w czasie kryzysu. Pandemia ukształtowała w ludziach specyficzny światopogląd i zmusiła ich do określonych zachowań, które przed pandemią nie pojawiały się. W ten sposób ukształtował się nowy paradygmat antropologiczny zwany homo pandemicus  i to właśnie wspomniany człowiek pandemiczny staje się bohaterem Pełni lata, która rozpoczyna się właśnie wiosną 2020 roku: Przyszła dziwna i okrutna wiosna. […] Zmarłych wywożono w nocy, odchodzili pośrodku ciemności […]. Obudzeni w  nowym życiu, z maskami na ustach, poszukiwaliśmy dawnych prawd […]. W swoich snach widziałam nadmiar natury, który dusił i fascynował. […] Nasze domy opanował mdły, kwietny zapach śmierci. […] Naćpana rozmawiałam ze zmarłymi (s. 10) – taki jest właśnie punkt wyjścia w historii rozbitej na krótkie prozy w Pełni lata. Pod maską zakrywającą twarz zaczynają grzęznąć wcześniej niewypowiadane słowa, które chcą wyjść na zewnątrz, domagają się artykulacji jak powietrza, jak więzień kwarantanny domaga się wolności zwykłego spaceru.  „Wiosna przywróciła owady do życia” (s. 13) i nie da się ukryć, że motyw owadów jest obecny w Pełni lata tak silnie, że wręcz czuć chrzęst ich chityny, wibrowanie ich skrzydeł i dotyk ich odnóży. W Pełni lata aż roi się od much, które pojawiają się już we wspomnianej pierwszej części książki, a więc Wiośnie, a potem towarzyszą parze bohaterów i czytelnikowi, gdy przychodzi Lato, niosąc ze sobą główny motyw organizujący opowieść, a więc motyw podróży, rozumianej nie tylko dosłownie, lecz przede wszystkim metaforycznie. Na Dalekim Wschodzie mucha uchodziła za symbol niematerialnej, bezustannie wędrującej duszy. Najczęściej jednak łączono ją z chorobą, śmiercią i diabłem. Rozpowszechnione było wyobrażenie, że demony choroby zagrażają człowiekowi przybrawszy postać much. U Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej muchy towarzyszą bohaterom na każdym kroku. Siadają na przedmiotach, ale przede wszystkim na owocach, których motyw bardzo często pojawia się na kartach Pełni lata. Muchy są tutaj po to, by nieustannie przypominać, że zepsucie czai się za rogiem, że nawet najpiękniejsze pejzaże, najwyższa sztuka i całe piękno południowej Europy skąpanej w słońcu, nie uchronią przed przemijaniem, śmiercią. Owoc, którego smak dziś jeszcze cieszy nasze podniebienie, jutro już będzie budził naszą odrazę, stając się pożywieniem much. Zresztą nie tylko ten jadalny owoc u autorki Pełni lata pada łupem śmierci. Nawet sama mucha musi zginąć, bo nawet ten, kto niesie rozkład, nie jest w stanie go uniknąć: „Leżała przy oknie, tam właśnie padła. Królowa much ze skrzyżowanymi niczym faraon ramionami. Tak wysuszona, że zamilkłam, słyszałam tylko szum przezroczystych skrzydeł. Lizała kości zmarłych, a teraz sama czeka na rozkład i pochówek. Przykryta pośmiertnym całunem popłynie do ścieków” (s. 65). Zupełnie jak w jednym z wierszy Świetlickiego, tak tutaj, w Pełni lata  również: „Tym wszystkim naprawdę rządzi ten prawowity właściciel // Grzyb robak // On to dotychczas trawił, a teraz nadchodzi // On nadchodzi naprawdę // Zbliża swoje oko do okien // W cukrze jajo robaka // A pościel pokryta grzybem // Grzyb zakrył inicjały na pościeli // Co to ją mama // Albo inna kobieta z rodziny // Jakiej rodziny jest tylko grzyb robak”. Przed tym symbolicznym robakiem bohaterowie Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej uciekają w podróż, próbując odtwarzać wiekowy topos przeciwstawienia nietrwałości świata – trwałość sztuki, zwłaszcza tej antycznej, oglądanej łapczywie w Palermo, Korfu, Kerkirze, Kalami, Ipsos, Sidari. Uciekają w literaturę, zarówno tę czytaną, jak i w sam proces jej tworzenia, który jednocześnie „przybliża i odsuwa śmierć” (s. 21). Autorka tworzy bardzo sugestywne obrazy z tej wspomnianej podróży. Czytając, czuje się ten upał hotelowego pokoju, smak kosztowanych owoców, morską bryzę, gwar i zgiełk miasteczek, i targowisk, i dźwięk wieczornych cykad. Łatwo jest się dać wciągnąć w tę podróż, mimo iż ciągłe, w każdej godzinie jej trwania, autorka raz po raz przypomina o tym, że to nie jest dane na zawsze, że śmierć czeka i przypomina o sobie, wysyłając nie tylko owady, ale i podchodzące do gardła niepokoje i lęki.  Wspomniałem tu o antynomii trwałości sztuki i nietrwałości życia, ale tych antynomii będących szkieletem Pełni lata jest więcej. Wyraźnie zaznaczona jest tu chociażby opozycja dnia, który łapany jest łapczywie z całym dobrodziejstwem inwentarza, i nocy, która jest niejednoznaczna. Z jednej strony to pewne ukojenie, wyciszenie, ostudzenie gorączki, z drugiej strony to czas wizji, lęków, sennych koszmarów i szeptów.  Głównej bohaterce Pełni lata , która bezpośrednio jest narratorką tej opowieści, towarzyszy nie kto inny jak ukochany, skrywany pod inicjałem P. Bo bohaterka ucieczki przed „robakiem” szuka nie tylko w sztuce i podróży, ale również w leku starym jak świat – w miłości. P. staje się towarzyszem, kochankiem, powiernikiem, ale również kimś, do kogo bohaterka kieruje kolejne miłosne listy i komu de facto opowiada całą swoją historię, czego czytelnik staje się niejako świadkiem i współuczestnikiem. Ucieczka odbywa się również na poziomie psychodelicznym, bo cała ta zewnętrzna i wewnętrzna podróż, zanurzona jest w narkotycznych wizjach i tripach. Narkotyk i jego działanie wyznaczają tutaj rytm silniejszy niż dzień i noc, bo cała percepcja rzeczywistości rozpięta jest pomiędzy euforią i wizją, kiedy Rozpuszczony w buzi kartonik wychładza ciało i ma posmak metalu, a potem przychodzi narkotyczne szaleństwo a zjazdami, kiedy trzeba umierać po raz kolejny.  Bohaterka Pełni lata buduje sobie, z przeżywanej sztuki, tworzonej literatury, doświadczanych miejsc, emocji, narkotycznych wizji, zapachów, smaków, dotyków i uczuć własny Eden, który nie czeka na nią i na P., gdzieś tam, po drugiej stronie śmierci, ale tu i teraz. Niepotrzebny nam Eden, jedynie lep na śmierć – niech razem z muchami zwisa spod sufitu (s. 28) – mówi bohaterka w Cielesności  i to tego lepu szuka w każdej z dwudziestu pięciu próz składających się na debiut Weroniki Pawlik-Kwaśniewskiej, i to właśnie w braku możliwości znalezienia tego „lepu na śmierć” tkwi dramat bohaterów, którzy będąc świadomi, że nie uciekną przed ostatecznym, rzucają się na wręcz hedonistyczne łapanie chwil, jedzenie ich na zapas, do przejedzenia, do bólu.  Podróż rozpięta jest jeszcze na jednej ramie kompozycyjnej. Pomiędzy Aniołem Zwiastowania i sugestią bohaterki, że „to przed dzieckiem ostatnia taka nasza podróż”, aż po bolesny koniec podróży w tym właśnie wymiarze, opisany w Rybiku . Ten wątek spaja jednocześnie powracający kilkakrotnie motyw figur Matki Boskiej. Czytając Pełnię lata miałem wrażenie, że wspomniane figury funkcjonują tu na innym poziomie interpretacyjnym niż cała reszta architektonicznych obrazów, których debiut Pawlik-Kwaśniewskiej jest pełen. O ile cała reszta dzieł sztuki, w tym dzieł architektonicznych, przynosi ocalenie, daje wytchnienie i pozwala uciec przed śmiercią, to figury Maryi są czymś martwym, ciężkim, zupełnie jakby symbolizowały archetypiczny nakaz macierzyństwa, a jednocześnie były jak napomnienie o przemijających siłach witalnych, o przemijającej kobiecości, która jest „czasami krwistą rafą koralową i rozmazanymi plamy na porcelanowym dnie” (s. 69).  Nawet jeśli autorka Pełni lata sięga po motywy i toposy silnie zakorzenione w historii literatury, nawet jeśli może wydać się w tym nieco naiwna, to jest to naiwność, którą debiutantom należy wybaczyć, zwłaszcza, że jest w tej naiwności coś pociągającego, coś, co sprawia, że czytelnik zaczyna prawdziwie współodczuwać i chłonąć to wszystko, co Weronika Pawlik-Kwaśniewska ma do zaoferowania w swojej książce. Polecam samemu to sprawdzić, zabierając Pełnię lata we własną podróż, bez względu na to, czy będzie to również wyprawa na słoneczną Sycylię, krótki wypad za miasto czy wewnętrzna podróż w zaciszu pokoju. Warto jest się dać zabrać autorce na ten intensywny, wielobarwny i szaleńczy szlak. Z dużą ciekawością czekam na to, w którą stronę pójdzie autorka i jakie literackie krajobrazy postanowi wymalować w swojej drugiej książce, która zapewne już powstaje, by „przybliżać i odsuwać śmierć”. Weronika Pawlik-Kwaśniewska:  Pełnia Lata , Wydawnictwo Poesis, 2023  Marcin Jurzysta (ur. 1983) – poeta, prozaik, literaturoznawca, krytyk literacki i badacz kultury popularnej. Autor czterech książek poetyckich. Nagradzany i wyróżniany w ogólnopolskich konkursach poetyckich. Pomysłodawca konferencji naukowej „Depeche Mode. Muzyka, zjawisko, recepcja”, która odbyła się na UMK w 2011. Współprowadzi autorską audycję muzyczną „Dwóch Pod Księżycem” w Radio Sfera UMK.

  • Miłka O. Malzahn – Dziennik Zmian (9)

    Gdy sezon festiwalowy powoli nabiera rozpędu - budzi się pragnienie przeżyć niepodobnych do innych. Propozycje tematyczne, nastrojowe - to w naszych czasach wielkie spektrum szans na festiwalowe przeżycia. Pod skórą czujemy ten puls, który sprawia, że noce są dłuższe, a dni przypominają fascynujący, barwny sen.  Dźwięki, obrazy, twarze, nastroje, interakcje, pogoda, chillout, jedzenie, płytki sen, picie, czyli - intensywność - to drugie imię festiwalowego funkcjonowania. Wtedy właśnie tak łatwo i chętnie zamieniamy nasze szare  życie na wersję - full kolor.  Och, kolorowanki są z natury swojej nietrwałe, lecz to także jest atut owego wyjątkowego czasu.  Ale - czy naprawdę lubisz festiwale? Ile razy można przeżywać ten sam (lub bardzo podobny) zawrót głowy? Ile warto zainwestować czasu, funduszy, siebie -  w tych parę dni? Co zostaje? Szum w głowie, zdjęcia na insta, wizytówki, a może wielkie inspiracje zrodzone z gorących dyskusji, które wywiązały się w najmniej spodziewanych okolicznościach?  A może pozostaje zmęczenie, które trzeba odsypiać przez kilka dni pełnych niczego? Jak masz się z festiwalami? Miłka O. Malzahn – zajmuje się filozofią oraz dźwiękiem. Jest dziennikarką, pisze książki z pogranicza gatunków, tworzy i publikuje piosenki, wykłada na uczelniach, prowadzi warsztaty. Łączy nieoczywiste nauki o myśli ludzkiej z oczywistymi ścieżkami dedukcyjnymi. Tworzy offowy kanał podkastowy „Dziennik Zmian”, moderuje spotkania z artystami, podróżnikami, pisarzami, a najbardziej regularnie – prowadzi muzyczne programy w Radiu Białystok.

bottom of page