top of page

Znaleziono 347 elementów dla „”

  • Marcin Sas – trzy wiersze

    czwartek, obserwacje krzyk nic tu nie da, dzieciaku                                                                                                          pierwszy nigdy nie mówiłeś dzień dobry odpowiadałeś owszem  zabiłeś uwaga uwaga ludzkość nie potrzebuje  religii polityki idei  ludzkość nie musi czekać  aż zginie ludzkość  się sama wytępi morderca to wcale nie jest nowy temat ludzie z kapturami na głowach, dres, ewentualnie kurtka, czapka albo kaptur tacy skuleni ludzie przemykają ulicami w biały dzień polują czasem parami czasem sami: z piwnicy przerobionej na mieszkanie z garażu przerobionym na pokój w głosie zamienionym na szczekanie 1 szczerze, z szarości zapach dworca warszawa śródmieście, widać toaleta sala albo pusty pokój, słychać ściany: zjedz ciastko wypij kawę weź kąpiel zapach stołówki w szpitalu, pierwszy zagipsowany fragment ciała bliższe z pierwszym przełknięciem pierwsze szkło rozbite dłonie, zapadnięta kość przez skórę wyszły żebra, struktura tkanki niepewna, zachowawcze mantry, gry w związki, struktura tkanki miąższ jabłka, chrząstki, w których żyją osoby, rozwiązania – ciężki i lepki fragment skóry chwila urwane wiersz z cyklu ‘Ruch w wodzie’ Marcin Sas (ur. 1983) – poeta; zajmuje się muzyką elektroniczną i produkcją muzyki; całkiem miły separatyzm  to projekt, który trwa i nie zamierza się skończyć. W ramach projektu zrealizowane zostały nagrania z polskimi poetkami i poetami. Poezję i prozę publikował w czasopismach literackich. Aktualnie w trakcie dopisywania wierszy do książki poetyckiej. Mieszka w Otwocku.

  • Kuba Niklasiński – pięć wierszy

    Miłkokuk Czasami czujemy się, jakbyśmy przespali całe przedstawienie, jak ten koleś co przespał pierwszą amputację własnej nogi w znieczuleniu eterem. Kiedy patrzę na twoje bose stopy na pomoście, wiem, potrzebowałbym dużo czasu z tobą. Czasem wystarczy dobre światło by się zakochać, by coś kupić lub amputować, na chwilę pomyśleć, że rzeczy są wieczne lub oczy. „Skórzana eksplozja”, to niezbyt trafne hasło do reklamy, a jednak przeszło. Mówiąc do dziecka stajemy się jego głosem wewnętrznym, a jak się rozkręcimy to, stajemy się głosem atmana  w sobie i w dziecku, a także w dziecku w sobie. Ona przeczytała, atamana to są jej oczy, i to idzie w stronę tego skocznego understatement, którego potrzebujemy jak tlenu, a które koniec końców sprawia, że tuż za pomostem, w locie, budzimy się bez nogi lub nawet jako eter. Athene noctua czyli pójdźka. Muśnięcie skrzydła ironii. Lustro, ale pęknięte; obraz pękniętego lustra w drugim lustrze. Trzy wieczory z telewizorem w pokoju, eutanazja. Na dziś to już koniec naszej relacji . Kobiety mówią „Domyśl się”, ale mężczyźni mówią „niezobowiązująco” i też nic nie wiadomo. We will be not dying over this. We will not be dying over this. Wchodzę do sypialni, kiedy ona już śpi, jest ciemno, pamiętam, że gdzieś tu pod nogami został odkurzacz, więc by się nie wypierdolić zaczynam kluczyć i nagle jestem tym karzełkiem z Twin Peaks w tanecznym pas. Sen mówi „zapraszamy na teatralno-taneczny wieczór w klimacie bajecznym”. Sen jest endoxyla cinereus, ćma wielkości dłoni na twojej twarzy. Reksio pokona szczupaka, jamy ustnej można doświadczać, Blechacz nagra nokturny. Sen to ten kolo, co zawsze stanie pisuar obok, choć inne wiszą wolne. Däniken Ledwo się zobaczyliście po raz pierwszy „na żywo”, a już mówisz jak przyszła starożytna Egipcjanka. Wtem, nagle milknąc, patrzycie na kocie łby przed knajpą niby na ślady traktora w czerwonym przybrzeżnym mule nieopodal casby  jak amonit gigant. W głębi, na zapleczu na umywalce wyżuta guma jak muszelka z kenozoiku, „podczas gdy” on czekając przy stoliku myśli jak wygląda twoja. Jest letnie przesilonko i libido  robi kozioł, unik, unik, kozioł, piwot. Wychylenie osi nanizało osnowę para obcojęzycznych kochanków zamiast was rozkręca się pod śmierdzącym w porze kwitnienia drzewem. Zespół odnawiających się w czasie modułów niech wypróbowuje i wyśrubuje możliwe kombinacje, Maciek kiedyś na łączone urodziny swoich trzech ex-żon przyprowadził dziewczynę z Mezopotamii , jeszcze jeden eon i – coś mi mówi –  nasz kolega Eryczek zrobi to samo z UFO. Jagoda Bums, „w życiu” jesteśmy przede wszystkim sami . Wystarczy jedno popołudnie wypełnione celem. Wystarczy jeden wieczór wypełniony helem. W dzisiejszych czasach stosunkowo łatwo zaopatrzyć się w telefon i apkę (niedziela dniem bez stron). Jeżeli chodzi o kształt tyłka, dżinsy bywają mylące. Mała fuga To zabawne, gdy przedmiotem licytacji między nami jest pudełko z powietrzem znad Lodowca Szelfowego Fimbul – czy może jednak twoja pierś brzemienna więzią, jak potrójny dzban z trójniakiem? Powiedz mi na uszko skąd ja cię znam i dokąd? Masz miły oku profil, dekolt i bioniczną dłoń, rozumiemy się w lot kiedy w ostatnim zmierzchu na domkach rozciągasz toń. Byle blant, a poczet twych dacz wnet dotyczy zatoki. Seria romantycznych potknięć czyni nam poetykę zaplecza, coś dla nas na pamiątkę, doprawdy hojnieśmy obdarzeni. Skończyć tu nad zatoką w nocy albo jechać dalej zgodnie z przebiegiem drogi i zawróć, jeśli to możliwe. Na czym stoimy? Wszelakie interpretacje są cysorzami zarządzania kryzysowego, doprawdy. To skomplikowane trzeba będzie to „uwiecznić”? Dziękuję, zgon jest mi bliższy niż śmierć. Kuba Niklasiński  – rodzony w pierwszą Wigilię lat osiemdziesiątych, autor książek z wierszami: Zielona góra, Proste piosenki o mieszanych uczuciach i kody konami. Mieszka w Krakowie.

  • Dominik Żyburtowicz – osiem wierszy

    Obcy Kiedy umiera w domu człowiek – można poczuć, że jest tam ktoś jeszcze: obcy, który stoi na balkonie i patrzy w dal, czasem chodzi cicho po pokojach, ogląda obrazy. Kiedy umiera w domu człowiek – obcy w cieniu czeka. Tuż za głowami bliskich, i nawet gdy  wybucha płacz, gdy wszyscy  zaczynają biegać, krzątać się – on  nie ujawnia się: przybysz z krainy  dobrych fal, przezroczystych wydm. A z nim jakiś okręt, ognisty żaglowiec zawieszony nad dachem jak przepiękny dzień. Ale tutaj nie, nikt nie zauważa:  jak wychodzi z cienia, jak rozchyla  firanki i obraca się – dziecko,  znane też pacjentom z dna klinicznych jezior; śpiące pod łóżkami, tkwiące w korytarzach. W pustce burzy – przed błyskiem pioruna. W pożarowych  łunach migających na wieczornym niebie. Może  w oczach saren, kiedy płoszą się. Tak więc  dusza – jeszcze nieświadoma – widzi go i wie. Pierwszy krok: zapomnieć. Drugi: wcielić się. Po prostu wejść z nim w drzewa jak w głęboki sen. Symfonia pieśni żałosnych Ktoś, kto tego nie przeżył nigdy nie zrozumie czym jest żałoba w pustym, czarnym domu.  200 metrów martwej przestrzeni, można biegać schodami z dołu do góry i z góry na dół; z ciemności spoglądać w okna. Wiem, że to dziwne, ale samotność może być najbliższą z ludzkich twarzy  – tą właśnie, którą tak bardzo, tak mocno kochałeś. We wszystkich snach pustynia (bo kiedy wieczorami będziesz się modlić o śmierć, w snach nie zobaczysz nic oprócz pustyni). A gdy pewnego dnia w takim domu rozlegnie się skrzypienie mebli schodów, nie pozwól tym dziwnym odgłosom rozprzestrzenić się na schody życia.  Albo inaczej: jeżeli twój płacz  nie pozwoli komuś odejść, ten ktoś przyjdzie i poprzez szaleństwo  nie pozwoli zostać tobie. Wszyscy jesteśmy Chrystusami                                        Dla Wiktora Łuczaka zagubione drogi spotkały się w kulawej nodze Chrystusa co rzucił picie i migocze jak pokój terapeuty na tle kosmicznych  obłoków teraz już wiem: problem nie zatrzyma się w butelce  blancie               kresce                           ruletce   problem nie zatrzyma się w ścianie choćby nawet była to ściana błagania owszem próbowałem ale umarłem  umarłem  i oto ja  zmartwychwstaniec  ogłaszam: sam nie przebiję fasady głód  przeleci przez wszystkie gniazda kruków  bary         parki                   kasyna nie  zasypiając nigdy nie zasypiając więc my aniele stróżu również nie  zasypiajmy w tym ciemnym kącie  roku który właśnie mija czy widzisz  moją zdrowiejącą twarz?  w tych bruzdach zagubił się świat  niedokończony odnajdziemy go  mocno w to wierzę dlatego krocz proszę krocz rzekami powtarzanych bez końca wracających twarzy odpływają lata wciąż tutaj jesteś leczysz rozmawiasz patrząc  jak pięknie twarze nagle potrafią ożywać                      i ktoś tam zdrowieje na stałe ktoś wraca do dzieci ktoś  ze szczęścia płacze ach  drogi W tyle bolało tyle soliło na ranę co rozdeszczo-                     na synapsach neuronach – w anieli-nadzieję Wszyscy jesteśmy Chrystusami 2                          Janowi                             zagubione drogi spotkały się w kulawej nodze Chrystusa co rzucił picie i migocze jak lampka kogucik na zdrowiejącej głowie   o czym dziś rano zapieje kogucik? poczułem wczoraj ogromną złość chociaż miałem wybór mogłem wybrać radość luz pogodę ale wybrałem wybrałem  złość  moment kiedy widzimy sytuację                                       AKCJA                                   REAKCJA                                               ta chwila pomiędzy myśl  i jej kierunek –  a może by zamienić to niewidzialne piwo na coś co naprawdę kochasz? o  lustrzaninie o  lustrzaninie odpuść temu  który oszukiwał  odpuść temu który zburzył dom innego siebie znajdziesz za mgłą poznasz go po jego pokorze podaj mu rękę prawda: bez drugiego człowieka choćbyśmy pękli sobie nie poradzimy jesteśmy na wojnie którą trzeba pokochać żeby nie oszaleć  od bezustannego walczenia warczenia prawda: nie zawsze jest tak  jak chcemy nie zawsze jest źle  jeżeli tak jest rzeczy dziś nie są po twojej stronie ale po twojej stronie jestem ja gdy się wspinamy i wspinamy spójrz  widok z góry jest coraz szerszy piękniejszy prawda: w innych również są miejsca w których świat się otwiera na przykład: wykonujesz na pianinie Metamorphosis Philipa Glassa tak że potem sam uczę się grać jesień oczy zachodzą godzinami co patrzą i patrzą w martwy punkt (najgorsze  co mogą robić) – są  w ludziach inne wyjścia zawsze tam były (księgi otwarte w pędzącym pociągu) wiatr ugina jabłonie i boże owoce w nas dojrzewają jeszcze jedźmy  jedźmy Nowe miasto                              Powiedziałeś: Pojadę do innej ziemi, nad morze inne.                              Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce.                              Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia                              i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce.                              Niechby się umysł wreszcie podźwignął z odrętwienia.                              Tu, cokolwiek wzrokiem ogarnę,                              ruiny mego życia czarne                              widzę […]                              Jakieś swoje życie roztrwonił                              w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.                              Konstandinos Kawafis Miasto , tłum. Zygmunt Kubiak Wyjęci z czasu staliśmy się duszami dzieci, które dawno temu, w lesie zagubiły się. Dzisiaj na terapii dla nałogowców, nierozłączni śmiejemy się przy ognisku: Sowa  Rewolwer, Joanna Disco, Jazz Małgorzata, Raymond Dobroduszny,  Maja Katarynka i Copone Łasuch jak w pierwszej klasie podstawówki, w nowym domu, w nowym kraju, na ulicach nowych – trzeba nam zapamiętać ich układ, nauczyć się samemu chodzić zdrowymi mostami. Oto  pierwsze fundamenty, tu drugie: już, już w rzeczywistości. Niczym synapsy w głowie lub podniebne miasto – dopóki trzeźwość trwa. Mija lato. Jak zwykle, dziewięć na dziesięciu pacjentów wraca do nałogu i nie ma na to  żadnej cudownej tabletki, jedynie świadomość,  że naprawdę, naprawdę chcesz – cokolwiek  może. Potem przez lata pilnować. Pilnować.  Wtedy realnie ci się powiedzie. A jeśli po drodze  – nie daj Bóg – zbłądzić ci się zdarzy, już wiesz, na której chmurze jest miasto z zegarem i wieżą. Z zabandażowaną głową Od kiedy biorę antydepresanty, jedynie w snach  pękają we mnie oceany. Po prostu płaczę na widok rzeczy, przy których na jawie nie zadrżałaby mi nawet powieka. Podświadomość:  miejsce, gdzie gromadzi się przytłumione. Muzeum rzeczy wypartych, w którym nagle budzę się sam, w środku nocy, rycząc do trumiennych portretów  jak czubek albo zalewam się krwią jakbym się pocił (wszystko przez te pocenie i lęk, lęk i pocenie). Od kiedy biorę antydepresanty, dni mijają jak zaszyte w higienicznej wacie, którą przykładam do rany. Wiem, nadejdzie dzień, kiedy zrzucę bandaże, odstawię odstawię – ale najpierw: 1. Odzyskać rodzinę. 2. Pospłacać długi (ze stu tysięcy zostało mi pięć). 3. Wytrzymać w trzeźwości tak długo, aż zmienię stare nawyki, codzienność, życie. Siła chmur od kiedy żyję jeszcze nie widziałem żeby tak się zachowywały chmury tam nad dachem wieżowca w którym pracują terapeuci uzależnień właśnie Joanna (alkoholiczka lat 23) otworzyła się w końcu przed grupą wyrzucając z siebie mnóstwo ciemnej energii Piotr (narkoman lat 40)  poszedł za ciosem i urządził taką spowiedź że popłakał się nawet zatwardziały Zbych (hazardzista lat 58) tymczasem za oknem kilka chmur zamiast płynąć                          jak inne                                        z wiatrem na północ stają tworzą koło i łączą się w wielki  cumulus-serculus rozmawiamy nasze słowa odbiją się w podniebnych lustrach podniebne lustra oczyszczają świat świat oddycha na nowo od kiedy żyję jeszcze nie widziałem żeby tak się zachowywały chmury tam nad dachem wieżowca w którym pracują terapeuci uzależnień w dole przechodnie  pokazują obłoki wieczorem wrzucą na youtube film:  „nadprzyrodzone zjawisko pogodowe nad ulicą Monte Cassino” nie wiedzą pojęcia nie mają że tu na oddziale od lat działa krąg bardzo silnych mocy drogi otwierają się w ludziach jak powietrzne oceany ich przestrzenie zmieniają się w oczach i to są cuda Jan Bukowski odzyskuje trzeźwe spojrzenie   czterdzieści pięć stopni  spędzam ten dzień w wodzie  twarzą ku niebu kilometr  od linii brzegowej pode mną stara  zimna dusza jeziora głęboki  natrętny głos znany mi od dzieciństwa wyżej nowa dusza światła spokój medytacja dopiero teraz po latach widzę przez oczyszczone oczy jak szeroko światło  wstępuje w szeroką wodę trochę przeze mnie trochę obok  jakby czas  ściął głowę  słonecznego olbrzyma a do szyi  przyszył moją  schorowaną łepetynę znowu patrzę  na świat jasno Dominik Żyburtowicz (ur. 1983) – poeta. Wydał sześć tomów wierszy: Żaglowce  (2015), Spaceboy  (2017) oraz Klucze uniwersalne  (2019), Remedorium  (2019), Przez sen i gwiazdę  (2021), Terapia Jana Bukowskiego. 37 wierszy o trzeźwieniu  (2022). Publikował w „Odrze”, „Twórczości”, „Kwartalniku Artystycznym”. Tłumaczony na język angielski, hiszpański, ukraiński, włoski. Obecnie jeździ ciężarówką po Europie (kanał na YouTube: „Hermes, pies i ciężarówka”).

  • Rafał Skonieczny – dwa wiersze

    Wypożyczalnia kaset video he-man  ponieważ nie poznałem innej miłości  przekraczałem torowiska, w butach miałem pluchę  przeskakiwałem z podkładu na podkład pod nieczynnymi trakcjami,  przysypiałem na stojąco w przesmyku wahadłowych drzwi dworców  głodny jak pies, moczyłem nogi w kanale i zwieszałem je z wagonów  dawno uśpionych składów towarowych  ponieważ nie poznałem innej miłości  wpuszczałem do płuc święte powietrze węzłów kolejowych  szamotałem się w ciemności mojego pokoju spragniony ulewy,  potopu, gwizdu apokalipsy  ponieważ nie poznałem innej miłości  milkłem na dni, tygodnie, miesiące  wierzyłem w cuda oraz bezinteresowność natury,   w rzeki gęste od materacy i żagli  chciałem tylko, żeby wróciło to, co jeszcze nie przeminęło,  a huczne, rozświetlone noce zajęły puste miejsca po miejscach   stojąc w komunijnym szeregu, myślałem tylko o tym,  by jak najprędzej usunąć się z kadru i pójść na tory  a stamtąd miedzą do małego drewnianego domku,  w którym od początku lat dziewięćdziesiątych  brałem wszystko, czego nie mogłem obejrzeć  w nieczynnym kinie wschodnioeuropejskim fontanna  ludzie rozpadają się jak taśmy Basińskiego,  lecz tego po nich nie widać, ponieważ umykają miejscom,  a miejsca są zawsze w ryzach czasu.  Świadczą o tym butwiejące dachówki.  Gdyby tak latami przesiadywać na dachach garaży,  w końcu odpadłyby nam głowy,  a tak, jedynie zgniłozielony ślad na dżinsach w miejscu kolana,  pamiątka po upadku albo wspomnienie wieczoru w fontannie  przy moście Świętokrzyskim, z której wyszedłem suchy,  co byłoby niemożliwe, gdybyśmy zapuścili się na łęg  w marcu lub kwietniu w połowie lat dziewięćdziesiątych, o świcie,  kiedy rosa nasączała trawę i podnosiła z ziemi gęstą mgłę.  Czasy letnich kąpielisk przeminęły.  Pielgrzymki dzieci i matek z ręcznikami sunące w tę i z powrotem  po dnie wysychającego koryta Bugu – odeszły.  Parasole, opalacze, spreparowane plaże, pontony,  wyparowały. Woda pożarła łagodne zejścia i zniknęła po cichu,  jak ścierany z taśmy z każdym kolejnym obrotem dźwięk.  Oprócz tamtego jednego letniego popołudnia,  kiedy w wodzie zobaczyłem martwego kota i sznurek  wnętrzności, który za sobą ciągnął.  Suszyłem się wtedy na kamieniach,  nurt przepchnął rozdarte ciałko przez przesmyk  pod moimi stopami i poniósł dalej.  Od tamtej pory nigdy więcej nie wszedłem do Bugu,  a ty już nigdy nie zaprowadzisz mnie  do źródła tej ciszy  Rafał Skonieczny (ur. 1983) – sześć książek z wierszami, kilka płyt z muzyką i garść opowiadań na liczniku. Przebywa nad polskim morzem.

  • Marcin Ostrychacz – dwa wiersze

    Najpiękniejsze drzewo świata Od kilku dni patrzę na najpiękniejsze drzewo świata. Co ciekawe, ono nie rośnie                                                                    w żadnym ścisłym rezerwacie przyrody. Najpiękniejsze drzewo świata w ogóle nie rośnie. Nie posiał go wiatr ani ptak. Zostało wymalowane na kamieniu, odbite na mokrym papierze, a następnie pokolorowane jak fowistyczny komiks. Jego ostre liście przywodzą na myśl  dziwne pismo kreślone stalówką.                                                                                                              Mojżesz klęczy przed nim niebieski, o dłoniach jakby ćwiczył Tai Chi,                                                                        w oddali pasą się czarne zarysy owiec jego teścia. Drzewo ma koronę spowitą ogniem, który nie spala. Nad koroną wisi tarcza słońca z napisem JHWH. Ponad wszystkim przelatuje limonkowy anioł. Najpiękniejsze drzewo świata nie jest nawet drzewem. Według legendy to Krzew gorejący  w Parku Narodowym Świętej Katarzyny, do którego ciągną zmęczeni pielgrzymi.                                                Lecz ten krzew stał się tym drzewem  nie przez objawienie, a przez wyobraźnię,  w której wiele języków złączyło się w jeden język wibrujących plam, splątanych linii, setek odcieni, zacieków, lekkich faktur i draśnięć.                                                                                                   Impresja do litografii Marca Chagalla „Mojżesz i Płonący krzak” z serii „Historia Exodusu”.                                                                                                   Kiedy byłem mały stonkę chabry i butelki po wódce wymienialiśmy na gotówkę                                                                bawiłem się na zapomnianym cmentarzu w zagajniku wśród pól Europę jeszcze przecinał mur pamiętam zapach próchniejących krzyży i kontrastowe złotorosty na głazach w nastroju nieprzesuwalnym kiedy byłem mały miałem Atari 800 XL  kupiony na targu z koca obok owiec krów i koni grałem w gry po angielsku  w końcówce komuny otaczał mnie język zakazanego imperium jak figurki z pewexu                                                                                                                                                                                                                                 nie mogliśmy pojąć                                                          po co komu pomidorówka w puszce a rzemiosło przynosiło dochód nie mieliśmy pojęcia o pop-arcie tylko o Matejce i Kossaku                                                                                   kiedy byłem mały Wołkow sfotografował flisaków na Biebrzy łódki pełne sitowia wychodziłem po śniadaniu wracałem na kolację i tak naprawdę nikt nie wiedział o co proszę  ogień wodę i powietrze kiedy byłem mały Bajeczna                                                                                             była piaszczysta i kąpały się niej stada wróbli godzinami bawiliśmy się w wojnę przyklejaliśmy petardy do żołnierzy lilipucich armii                                                                                                  kiedy byłem mały mówiły do mnie kamienie z zatartą cyrylicą                                                                        obszyte mchem zielonym jak dolary                                                                                                                  ukryte w paczkach z Chicago przechodziłem plansze w Henry’s House plansze mówiły do mnie w języku angielskim trzy lata po wybuchu reaktora trzymając joystick sterowałem ludzikiem  zlepionym z kilku pikseli nie wiedząc że on zaczął sterować  czymś więcej niż moim pojedynczym życiem kiedy byłem mały zapadnięte groby  mówiły do mnie ciemnymi ustami  przez które odparowała woda nietoperze po zmroku popiskiwały do mnie w ultradźwiękowym języku                                                                                        kiedy byłem mały delikatny bas chrabąszczy majowych                                                                                                                                                     mówił do mnie i śpiew wgrywanych gier                                                                                             z taśm magnetycznych jak śpiew młodego  ośmiobitowego Technosa który zerkał  ośmiobitowymi oczami księcia Henryka na sześcioletniego chłopca  aż mur pękł i zalała nas światłość dzieci przestały zbierać stonkę chabry i butelki                                                                                                                                       ciemna linia w oddali po lewej to prastara puszcza jej drzewa mówią do mnie odkąd byłem mały tak jak mikroprocesor 6502 C Sally                                                                                           Marcin Ostrychacz  – autor czterech książek poetyckich: Zamiatając pod wiatr, Ruje i wyciszenia, Cielenie lodowca, Lirogon . Wszystkie książki ukazały się w wydawnictwie WBPiCAK w Poznaniu. Laureat konkursu im. Klemensa Janickiego. Mieszka w Poznaniu.

  • Artur Szlosarek – Superare il passato 

    Ci sami, ci ludzie, ciężsi od wagonów, lżejsi od prochu, oni, ci, poruszają ich, bezdotykowo, instrukcje, sądy, sensory, pyły, czytają, inteligentne, dreptają, w szeregu, zimą, w maskach, z kubkami, parują, idą, nie idą, paruzja, czekają, szczeka pies, ulica, lód, choinki, skute, sprute, zachce im się, to sikają, oczy poetów, biesy, że bardziej przenikliwe, i alle Lust will Ewigkeit, i śniła się zima, poecie, nie śniła, sina, ta moc, silna, lecz mnie, najbardziej, słodka miłość, jak krew, prowadzi, skrzypi, ślizgawka, u wrót, a w cyrku muzyka, na łyżwach, do biblioteki, po łzy, tam jeździmy, nazwy samotne, zostały, nagie, bez końca, świata, defiguracje, tu, robimy, ten blask, tu, teraz, jak aportujemy, Babilon, gdzie, jeśli nie w porę, kino, w gaju oliwnym, nazwy, diabelski kadryl, przez nielata, całe, umęczeni, w korowodzie, ciężarne muchy, blisko, tam, gdzie kulawe ciało składa słowo, do słowa, i do połowy jest, jako ta szklanka, pusta, na papierach, rozlana, pociekły znaczenia, rozmyte litery, strzeliła torebka stawowa, pod sufitem, balon pogodowy, z listu, że go byk wyjebał, zgroza, mademoiselle, ale cóż, to miłość, fatum, zguba, ci sami, ci ludzie, niebezpieczni, ale nie źli, Hobbes na to patrzy, na nich, przez szkło powiększające, lupę, nasłuchuje, zrozumiałe to, bo upadają, myślał, że małpy, insekty, ale nie można nakłamać, że już jedzą czerń, że żują dantejski wiatr, wąchają, cień, osła, remonstrują, że niby, po naszej stronie, był byt, żywot, topią się w wannie, na scenie, w teatrze, saunie, nie odbierają telefonów, w ulu, że śniegi, piszczą, myszki na widowni, wagony jadą, kołatają, do drzwi, weganie, kolbami, z mięsem, na zakręcie dziejów, aliści, tak, letum non omnia finit, w ciemnościach, jak egipski anonim, sfinks, z maczetą, więc jednostka specjalna, atrakcja, ślad na śniegu, nie zatracić się, nie, nie, do czerwonego kłębka się stoczyć, zaniknąć, byle w biegu, bez śladu, słuchać, to gumowy dzwon, bije na trwogę, wygnał nas on, nad jeziorem, z cienia, wywabił jak plamę po oliwie, a stanęliśmy po stronie umarłych, duchy żywe, na bezcielesnym koncercie, w miesiącu maju, raju, pokoncentracyjnym, zwei Chassidische Tänze für Viola und Violoncello, w przedpieklu, dwa nekrologi, drukowane antykwą, w przyszłości, dezagregacje, aspiracje, antychorągwie, dwie, postkultury, do kwadratu, depopulacje, żagwie, nieruchome piaski, ruchome, po inhalacji gazu, helu, porażki najwyższe, mary, miary, bierki podebrane, w semantycznym potrzasku, i nie mów mi tak, nie, cieplarniane miny, dwie, tempi di menuetti, dementi, zachody, podchody, słoneczka nad wschodnimi akwenami, strony bierne, na bilansie ujemnym, negatywne, procenty, wyroki, dwa, przesłuchania, zrównoważone, korporacyjne, zeroemisyjne, dochody, przyczyny groźnych chorób, pocałunki, gwarantowane, półoczywiste, w temacie, nie na temat, ten, aurory, nieprzeżyte, wybuchy, procesje, buziaki, trzy emotikony, fajerwerki, dodatnie, na różnych pozytywnych poziomach, ale bez pory, dnia, ale bez nocy, na bezdnach, nad zupą, wirtualne półplatformy, i stary, gramy o najwyższe stawki, parami, ohne wenn und aber, autoselekcje, obrzędy, stronami, lecimy w dół, i leci Pytia z Thule, o północy, w odpowiedzi, jak kropla, tu, na indeksacyjnym programie, shalom aleichem, wspomina nas, ale kojarzy, bo kosiliśmy trawę, whisky, kiedyś, pod piwo, niewybuchy, w upały, na pasku, wymiany zdań, podprojekcje, i normopatie, ich, ich, deutsch, deutsch, Kurven drehen, Kurven drehen, rampy w światłach, obśmiane, światło, pod korcem w pasiaku, półlos, zapisany wodą, do płukania nosa, spermą w sprayu, ugotowane odciski, błyski, w oku, oczach, abażury ze skóry, palce, kod kreskowy, bez paznokci, na matowej postszybie, tam, tu, gdzie ten oszukany przez popiół diament, tamten, postnietakt, tu, na dotykowym ekranie, biostrata, neogrzybica, na zapas, cement, w kalejdoskopie, alfy na prześwietlonych dłoniach, omegi, półpancerne, wagony, bez wizjerów, pod Neukölln, neonówki pod sufitem, sami, ci ludzie, drzazgi smolne, we włoskich ortalionach, najlżejsi, jakby już byli tam, nie tu, i poruszają nimi, i upychają, po wagonach, pompują, w maskach przeciwpyłowych, staphylococcus aureus, w wydrapanym tunelu, puszczają im, Theo, wir fahr’n nach Lodz, przez ucho igielne, krzyczą T-schü-ssi, to odjazd, już, teraz, powiadam, naprawdę, metafisica, seksowny numer na koniec apriori, boska syrena, w półprzezroczystym kielichu z napowietrzoną wodą, daje nura, lśni w musujących światłościach, jej skóra, jeszcze nie próbowała robaków, Clio Togni, nomina nuda tenemus. Idź. Artur Szlosarek  (ur. 1968) – poeta, eseista, tłumacz. Członek polskiego PEN Clubu (od 2014). Autor książek poetyckich: Wiersze napisane  (1991), Wiersze różne (1993), Popiół i miód  1996), Camera obscura (1998), List do ściany (2000), Wiersze powtórzone (2002), Pod obcym niebem (2005), Święto szparagów (2010),  Ołówek rzeźnika (2012), Wagary w czyśćcu (2022). Tłumacz Aforyzmów z Zürau Franza Kafki (2007), a także wierszy Paula Celana. Wyróżniony Nagrodą Fundacji im. Kościelskich (1993). Nominowany do Nagrody Nike (1997). Mieszka w Berlinie. www.artur-szlosarek.com fot. Jasmina Szlosarek

  • Jamaal May – wiersz

    Są tutaj ptaki Dla Detroit Są tutaj ptaki, jest ich tak wiele, to właśnie próbowałem powiedzieć kiedy uznali te ptaki za metafory tego co uwięzione między budynkami. Nie. Te ptaki są tutaj  zakorzeniły się w poszukiwaniu chleba który ręką dziewczynki jest rozrywany i rozrzucany jak konfetti. Nie, nie mam na myśli tego, że chleb jest rozrywany jak bawełna, użyłem słowa konfetti, ale nie miałem na myśli konfetti, w które zamienia się budynek gdy wjedzie w niego czołg. Mam na myśli konfetti, o którym mały chłopiec nie przestaje marzyć i nie, jego uśmiech w niczym  nie przypomina szkieletora. I nie, jego osiedle nie przypomina strefy objętej wojną. Próbuję przez to powiedzieć, że jego osiedle jest równie poszarpane i pełne piór, jak jakakolwiek inna rzecz na świecie, jak cień przyszpilony przez słońce i światło rozdzielone przez taniec cieni, ale oni nie przestaną mówić jak piękne są te ruiny,  i jak zrujnowane muszą być te piękne dzieci w mieście w którym nie ma już ptaków. przełożyła Olga Rembielińska Jamaal May (ur. 1982 w Detroit) – jego pierwsza książka Hum  (2013) zdobyła nagrodę Beatrice Hawley Award oraz American Library Association Notable Book Award i była nominowana do nagrody NAACP Image Award. Hum  bada tematy maszyn, technologii, starzenia się, wspólnoty. W wywiadzie o tym tomie powiedział: Ostatecznie próbuję powiedzieć coś o dychotomii, niepewnych przestrzeniach między różnymi emocjami, a co za tym idzie, niepewnych przestrzeniach między ludzkimi połączeniami. Wiersze Maya były publikowane w czasopismach takich jak „Poetry”, „New England Review”, „The Believer”. Jego druga książka to The Big Book of Exit Strategies  (2016). May uczył poezji w publicznych szkołach w Detroit i pracował jako niezależny inżynier dźwięku. Uczył w programie MFA w Vermont College of Fine Arts. Wspólnie z Tarfią Faizullah prowadzi Organic Weapon Arts Chapbook and Video Series.

  • Robert Frost – osiem wierszy

    Nic złotego nie może pozostać Złota jest przyrody pierwsza zieleń, I jej nieprzebrany wachlarz wcieleń. Kwiat to jej wczesne liście; Które godzinę błyszczą złociście. Potem liść opada za liściem. Tak Eden dławi się nieszczęściem. Tak świt za świtem idzie ku dniu. By to, co złote uległo straceniu. Do siebie samego Jednym z moich życzeń jest to, by te czarne drzewa, Tak stare i mocne, że ledwie wiatr ich gałęzie podrywa, Nie były niczym innym, jak zwykłą ułudą mroku, Zaledwie rozciągniętą do końca niebios wyroku. Nie powinienem być hamowany, ale dnia pewnego Muszę wkroczyć do wnętrza lasu ciemnego, Potem znajdę wyjście i nie pokona mnie strach, Albo drogę, gdzie powoli koła rozjeżdża piach. Nie rozumiem, dlaczego miałbym zawrócić z drogi, Albo nie iść tam, gdzie prowadzą pewne nogi, Powinni dogonić mnie, jeśli czują mój brak I chciałbym wiedzieć, czy nadal kochają mnie tak. Nie odnaleźliby mnie innego, niż tego, którego znali Tylko bardziej pewnego wszystkiego, co uważałem za prawdę. Przystając pod lasem w śnieżny wieczór Czyje to lasy, myślę, że wiem Dalej jest wieś z jego domem Nie zobaczy mnie, mimo dobrego wzroku Patrzącego na drzewa bielące się śniegiem. Mój mały koń myśli, ty dziwaku, Stanąłeś w miejscu, gdzie nie ma folwarku, Między skutym jeziorem i lasami W najciemniejszy wieczór roku. Koń potrząsa uprzęży dzwonkami Pytając czy właściwymi jedziemy drogami Prócz dźwięku dzwonka zadymki śnieżne Wiatru beztroski taniec z płatkami. Lasy są głębokie i ciemne, Piękne, ale zadanie mam zlecone, I mile do przebycia nim zasnę, I mile do przebycia nim zasnę. Ogień i lód Jedni mówią, że świat pochłonie ogień, Drudzy twierdzą, że lód. Z tego, co zaznałem z pragnień Jestem z tymi, co wybierają ogień. Lecz gdybym miał zginąć znów, Myślę, że tyle wiem o nienawiści, By powiedzieć, że świat zniszczy lód Jest też godny wielkości, I uzbrojony w chłód. Dobre godziny Byłem na zimowym spacerze wieczornym Nie znalazłem nikogo, kto byłby rozmownym, Oprócz domków stojących w szeregu Ze święcącymi daleko oczami w śniegu. Myślę, że dom ten był zamieszkały Bo słyszałem jak skrzypce płakały; Pomiędzy zasłonami, w szparze Zobaczyłem młodzieńcze postacie i twarze. Na zewnątrz taki miałem świat. Szedłem, ale nie było już więcej chat. Odwróciłem się i już żałowałem, lecz wróciłem Wszystkie światła zgasły, okna już nie widziałem. Moja skrzypiąca na śniegu noga Zakłóciła drzemkę, która miała wiejska droga Taka profanacja, za twoją zgodą, O godzinie dziesiątej w wigilię zimową. Śnieżny pył Wrona w swoim stylu Strząsnęła na mnie, smutnego Drobiny śnieżnego pyłu Z choiny, drzewa starego Mojej duszy tym dała Wielką zmianę nastroju I resztę dnia uratowała Pełnego niepokoju. Droga, której nie wybrałem Dwie drogi rozbiegały się w żółtym lesie, przepraszam, że nie zdołałem iść obiema będąc tylko wędrowcem, nie ruszyłem się spoglądając w jedną daleko jak wzrok niesie gdzie zakręt w zaroślach początek ma; Potem poszedłem drugą równie piękną, mając możliwość i takie pragnienie, wybujałą trawą i mniej używaną, chociaż mogłem iść tą pierw wybraną na każdej widziałem zniszczenie; I obie tego ranka w liściach leżały czarnymi śladami nie skalane. Och, pierwsze kroki na inny dzień zostały! Wiem jednak, że te drogi się wiązały, wątpię,że kiedyś wrócę na nie. Chciałbym opowiedzieć, co me oczy widziały po wielu latach po tym wydarzeniu: dwie drogi w lesie się żegnały wybrałem tę, którą stopy mniej deptały i to wszystko o tym rozdwojeniu. Na opuszczonym cmentarzu Żywi przybywają tutaj, by po trawie stąpać I czytać na wzgórzu inskrypcje o zmarłych; Cmentarz wciąż przyciąga żyjących, Którzy nie chcą tak szybko umierać. Wersety tam mówią i zawodzą: „Jedni, którzy żyjąc dzisiaj tu przychodzą Aby przeczytać ryty na kamieniach, a potem odchodzą Jutro jako zmarli na cmentarz zachodzą”. Tak pewni śmierci, że na marmurach słowa rymują, Jednak nie wszystko w czasie zaplanują Nie każy martwy będzie przyjść tu chciał. Czego mężczyzna będzie się bał? Łatwo byłoby być zdolnym I powiedzieć kamieniom: ludzie nienawidzą umierać Przestać konać teraz i być nieśmiertelnym. Myślę, że uwierzą w kłamstwo, by nic nie zmieniać. przełożył David Magen Robert Frost  (1874-1963) – amerykański poeta. Czterokrotny laureat nagrody Pulitzera. Jego poezja, cechująca się prostotą formalną, ma głównie charakter refleksyjno-filozoficzny, a zasadza się często na motywach związanych z krajobrazem, wiejskim życiem oraz obyczajami Nowej Anglii.

  • Joanna Żak – ciekawość świata

    Joanna Żak – kiedyś ceramiczka, czasem malarka, a w przyszłości może tkaczka. Amatorka fotografii od zawsze i chyba już na zawsze. Fotografuję wszystko – lubię nieoczywiste oczywistości, piękną brzydotę, kolorowe paradoksy szarego świata, tajemniczość, nieostrość, przypadek, miłość i pieski. Spacerowanie ze mną bywa wyzwaniem. https://www.instagram.com/detaberna/

  • Grzegorz Tomicki – trzy utwory prozą 

    Kompozycja otwarta Szkoda że nie jest to powieść w wydaniu dźwiękowym poprawionym powiedzmy czterdzieści sześć razy mniej więcej raz albo dwa razy na rok z wielopodmiotową korektą i profesjonalnie przeprowadzoną redakcją najlepiej jeszcze sprzed publikacji nie musiałbym nawet czytać wertować wnikać w szczegóły obyczajowe śledzić tropów historii przez duże i małe h rozwiązywać kryminalnych zagadek istnienia lub nieistnienia zaglądać postaciom do duszy łapać za nogi aluzji przedzierać się przez następujące po sobie rozdziały zachowując ustalony porządek oraz kolejność zderzeń z rzeczywistością zawsze to samo gniew zaprzeczenie pertraktacje depresja i akceptacja same sprawdzone zgrane motywy konwencje aż do znudzenia uproszenia nic tylko kompozycja ramowa szkatułkowa zamknięta w schematach fabuły wzorów popkultury szkoda że nie jest to film w kategoriach mniej więcej pretensjonalnych choć bliższych życiu powiedzmy seks przemoc nagość wulgarny język alkohol lub narkotyki czy z innej beczki oszczędny w środkach wzruszający obsceniczny magiczny cudownie niezrozumiały szkoda że nie jest to jedna z korporacyjnych piosenek Disneya a może i lepiej szedłbym sobie skacząc po górach omamów iluzji strzelałbym z biodra fantazji nucąc pod nosem A Whole New World  albo Circle of Life  każdy objaw jest dobry aby się wyrwać z czeluści retrospektywnej pamięci mozołów żałoby kontemplacji pożegnań rozstań i zgonów mówiąc krótko i bez fikcyjnych ogródek oczekiwania rzadko przystają do spełnień a spełnienia częściej są nieoczekiwane niż pożądane choć pożądanie jak wiemy umiera ostatnie wszystko jest kwestią życia i śmierci wszystko jest kwestią imaginacji  Klinika bólu Nie no jeszcze nie jest tak źle z matką ziemią naszą kochaną w każdym razie z tą jedną jej najważniejszą dla nas pociechą wszystko w tym kraju da się załatwić mówię ci każdą koncesję na szczęście dymisję proroka depresję gangstera chociaż jeszcze nie eutanazję głowa do góry wszystko przed nami różne fantastyczne mówię ci z krzyża zdjęte nieszczęścia historie z życia wyjęte zwężenie naczyń zwapnienie kości ubytek tkanki to niezłe przystawki na dobry początek poranki dla niedorosłych pieszczochów losu wstrzymanie akcji ustanie czynności brak tętna zostawmy sobie natomiast na deser dla prawdziwie wytrwałych poszukiwaczy rozkoszy są przewidziane nagrody gwarantowane choć może bez czci i chwały co zrobić chała może przydarzyć się na każdym etapie bez względu na dobre chęci i w każdym miejscu na przykład w klinice bólu bez państwowych dotacji brak podstawowych środków zaradczych ale są atrakcyjne zniżki na sytuacje post fatum posłuchaj dziewczyno chłopaku jeśli pragniesz prawdziwej miłości lub przekroczenia dyktatów obywatelskiej uległości uniżoności czołobitności w zakresie nakazów i obowiązków wynikających z nagiego życia w wymiarze społecznym mówię ci nie idź do funkcjonariusza niebiańskich zastępów urzędników troskliwej opieki bossów instytutów pamięci coachów masowego rozwoju nie ma z kim o czym mówić żyjemy w granicach własnych umysłów ograniczeń cielesnych potrzeb i możliwości a czasem je przekraczamy nic komu do tego co z tym robimy jak z nimi skończymy dokąd nas doprowadzą nasze skłonności jeśli nie do nas samych pijących u źródeł początku które są źródłami końca ujściami przez które przeciskamy się przepływamy przeciekamy z wiarą czy bez na drugą stronę morza rzeczywistości jej drugi brzeg bez względu na wszelkie pośrednie okoliczności trzymajmy się własnych śmierci niech nasze ciała i zmysły nie zmienią się w organy ścigane przez użyteczność publiczną to nie jest ich dom     Buziaki Świat widzę dzisiaj skąpany w świetle rozumu wszystko ostrzejsze jaśniejsze wyraźniejsze hierarchie są najważniejsze można spytać co robię pośród jego kanciastych konturów jaką wypełniam wnękę czy pustkę w przestrzeni logicznej odkąd widzę przejrzyściej soczyściej łatwiej w nim myślę sobie o przypadkowe kolizje skaleczenia omójboże otarcia każdy segment ma swoje zmyślne kanty zadziory może to kwestia wymyślnej diety albo zwykłe halucynacje na ile mam twardą skórę pytam siebie naskórek znów sobie nieźle poczynam z masłem że tak powiem dokazuję także z mięsem inna sprawa że chyba nareszcie obrastam w powietrze przez co czuję się w pewien sposób zabezpieczony przed skutkami zderzeń z konstruktami czystego umysłu psychospołecznymi zabudowaniami architekturą wnętrz i zewnętrznej natury czy to możliwe pytam siebie że stałem się mknącym po ostrzach rzeczywistości czteropłatowym poduszkowcem niesionym przez elewacje wspomnień zaburzeń mowy katastrof powodzi pytam siebie o skutki braku kontroli narodzin kolejnych bliźniaczych par pojęć dobro i zło grzech omójboże i odkupienie mężczyzna kobieta góra i dół najważniejsze są dychotomie myślę sobie cokolwiek powiem pomyślę będzie użyte wejdzie w życie świat jest o wiele za mały na te wszystkie wymysły z ich przecinkami kropkami średnikami po co nam jeszcze te zdania pomiędzy nimi w kosmicznych słupkach liczy się przede wszystkim trzeźwość spojrzenia jasność umysłu bystrość skojarzeń refleks reakcji obronnych wszystko ma swoje miejsce i prawa każdy didżej dizajer dizaster każdy trickster ogniomistrz Kaleń myślę sobie gdyby usunąć ze świata jego przedstawienia opisy zdania oznajmujące to co by z niego zostało pytam siebie chyba tylko picie na umór u źródła z wiecznie rozdziawioną japą chciałem powiedzieć z otwartymi szeroko ustami lub złożonymi w dziubek jak do pocałunku z pryszczatym lub trędowatą tak czy inaczej dbajcie o siebie trzymajcie się swoich wierzeń świat widzę dzisiaj skupiony w sobie jako ogóle faktów a mnie chodzi o rzeczy buziaki ludzie   Grzegorz Tomicki – elektromechanik urządzeń przemysłowych, doktor nauk humanistycznych. Opublikował tomy wierszy: Miasta aniołów  (1998), Zajęcia  (2001), Pocztówki legnickie  (2015), Być jak John Irving  (2017), Konie Apokalipsy  (2021), Piekło jest wszędzie  (2023), monografię naukową Po obu stronach lustra. O twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego  (2015) oraz garść artykułów naukowych z zakresu literaturoznawstwa, psychologii i historii. W przygotowaniu tom wierszy Liryka drogi , który ukaże się nakładem wydawnictwa Convivo. Pracuje w Muzeum Przyrodniczym w Jeleniej Górze.

bottom of page