Fotografia No.:1
Nawet po tylu latach czuć świeże powietrze po letniej burzy
Słychać szeleszczące liście i opadające wolne krople deszczu
Gałęzie drzew uginają się pod ciężarem kwiatów i słońca
Sad zagubiony gdzieś na kresach kresów w sadzie oni
Nieśmiała dziewczyna z bukietem polnych kwiatów
Wyprężony młodzieniec z modnym wtedy wąsikiem
Już za chwilę rozejdą się każde w inną stronę świata
Przyjdzie kolejna burza i zmiecie ich jak kwiaty
Wywieje ich daleko od sadu burza jak dziecko
puchatą główkę mlecza rozsieje na łące świata
Zapomną o czym rozmawiali w sadzie
Jakiego koloru była jej sukienka
Zapomni zapachu wody kolońskiej
Póki co stoją pod ukwieconym drzewem
Burza jest tylko burzą
Sad jest sadem
W oku cyklonu
Mniejsi od braci mniejszych
Polami sunęły ciężkie traktory DET kogi gospodarki kolektywnej zostawiające za monstrualnymi pługami kilwater tłustego czarnoziemu i grubą czarną krechę gawronów wyśpiewujących tryumfalną pieśń wiecznych głodomorów zbijających się przed zimą w chmary czarnej hałaśliwej szarańczy polującej na cokolwiek co można wsadzić w dziób
Nie mieliśmy z nimi szans my dzieci przedmieścia przyczernione na podobieństwo skrzydlatych braci przygarbione dzieci zawsze w gotowości żeby przeskoczyć przez płot sadu ogrodu lub wejść na pole i pchać pod koszulę kapustę cebulę i ziemniaki podobni do czarnego bractwa nigdy nie wybrzydzaliśmy i brało się dzikie gruszki jeżyny czy mirabelki
Co roku wyruszaliśmy w regaty przez oceany kujawskich pól i sadów po lucernę i koniczynę dla królików snopki zboża dla kur i pastewne buraki dla hodowanych na święta świń kaczkom i indykom należało przynieść daninę z krwawnika a nutrie zadowalały się kawałem cukrowego buraka niemowlaki kawałkiem marchewki zawiniętej w tetrową pieluchę
Nie było rafy płotu parkanu które mogłyby nas powstrzymać to my byliśmy panami sadów nasypów kolejowych ogródków chlewików i kurników jedliśmy cebulę jak jabłka popijając lekko słonawą wodą ze studni dla której przyjeżdżali do uzdrowiska ludzie z dalekich stron patrzyliśmy z nasypu oniemiali jak nieskończone pociągi przywożą ich bóg wie skąd
I nasze dni się wypełniły dosięgnęliśmy schodków wagonów i sami staliśmy się ludźmi bóg wie skąd wychowanymi na słonawej wodzie surowej jarzynie i ciągle umorusanych tłustym kujawskim czarnoziemem i zaczęliśmy pić z obcych studni jeść obce owoce bezskrzydli bracia wiecznych głodomorów z tryumfalnym błyskiem w oczach polujący na cokolwiek.
Artefakty, bibeloty i talizmany
Niby przed czym ma to chronić
Bólem zęba podagrą złym okiem
Wyblakłe piórka kolorowe kulki
Ćwierćdolarówki i półpensówki
Pudełko ze skarbami kosmyki
Widokówki z wakacji '86 '87 '88
A może nawet i '89 pogniecione
Karnety z Jarocina '91 i '92 guzik
Z harcerskiego mundurka i tu
Wypełniona zostaje luka roku '90
A potem już nic tylko zdjęcia
Hurtowo wywoływane po pięć groszy (za sztukę)
Tylko życie od świtu do zmierzchu
Z przerwą na noc bezmyślne
Wpatrywanie się w cienie na suficie
Artefakty z teatru cieni talizmany
Które przed niczym nie chronią ale
Zajmują i tak niewiele miejsca
Unoszą się na powierzchni jak
Szczątki po zatopionej Atlantydzie
ciemna strona księżyca
Między trawami między zielem a zagonem buraków cukrowych
w cieniu stogu butwiejącego od zeszłego lata
dopada mnie znużenie wyrysowaną przez agronoma mozaiką monokultur
ale ziemia jeszcze tłusta jeszcze nie step choć wody nie widać
pod ziemią bulgoce jeszcze pod skórą czarnoziemu wypycha z wnętrza
pola kapusty ziemniaków kukurydzy lnu cebuli pszenicy żyta i owsa.
Syczy warzelnia sypie się sól taśmociągiem
solny pył osiada na ustach i miesza się z odurzającym zapachem rzepaku
i tak ani z miasta ani ze wsi gdzieś pomiędzy wisi zmora
pola wydeptane racicami saren i przeryte nosami dzików przedziobane stadami czarnego ptactwa
ale to jeszcze nie teraz bo siedzę na łące w jaskrawym świetle lata
łakomie przyglądając się sadom pełnym dojrzewających owoców dobrego i złego.
Nakradnę tych owoców i będę zżerał je w krzakach czarnego bzu aż zacznie fermentować jad
Otrę słodycz i sól z ust i popędzę na oślep przez obce kraje i wreszcie bardziej będę znikąd niż stąd.
Szpital dla chorych na cholerę na wyspie Flat Holm
Odpływ pokazuje, że Holm wcale nie jest taki płaski.
Ciężkie chmury płyną majestatycznie nad wyspą i wyczuwa się oczekiwanie na dźwięk rogu przeciwmgielnego albo błysku latarni.
Czerwień głazów przy rozproszonym świetle staje się bardziej intensywna. W innych okolicznościach izolacja w takim otoczeniu byłaby kusząca, ale samo słowo już się źle kojarzy.
Duchy marynarzy dmą w przeciwmgielny róg i trzęsą dzwonem latarni morskiej,
gęsta trawa szeleści kiedy spacerują na krawędzi niezbyt wysokiego, ale stromego klifu.
Sully 2/7/23
Bo Ty tak wszystko pięknie sprowadzasz do absurdu
Do parteru sprowadzasz trzymając za rękę
Z tej perspektywy żaby malowane pastelem
Urastają do Cesarzy i Cesarzowych papierowych
Światów bezkresnych połaci wodnej rzeżuchy
Falującej delikatnie w czerwonym słońcu wschodu
Wiszę jak pająk do góry nogami i mam w nosie
Muchy bo marudny się ostatnio zrobiłem
Ela też do mnie napisała w podobnym tonie
Bo zdaje się, że nie ogarniamy tych upałów i wojen
I sobie właśnie dzisiaj wspominałem Wrocław
na dwa dni przed wojną kiedy góra nie zeszła się z górą
A Panorama Racławicka była zapowiedzią kataklizmu
Chociaż wtedy nasi przecież wygrali chociaż i tak
Nie miało to żadnego znaczenia poza moralnym
Dzisiaj zaokrętowałem na pokład dwie narkomanki
I starszą Panią bez piątej klepki mówiącą slangiem
Z Valleys, a to były kiedyś dziewuchy na schwał
Prawie jak "Girls on Film" i tak im zostało bez zmian
I u mnie bez zmian i to chyba najlepsze co mogło
Mi się przydarzyć tej absurdalnej nocy
kiedy przypomniał mi się Wrocław w lutym 2022
I Różewicz buszujący między półkami w Tajnych.
Newport 28/06/23