Szymon Florczyk – sześć wierszy
- Miroslaw Drabczyk
- 29 paź 2024
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 31 paź 2024
Inna muzyka
Kiedy nadchodzi jest jak pogłos
batuty odbitej tuż nad powierzchnią
wody w głębokiej studni
Nagle trwa od samego początku
który w pozłocie herbaty płótnie nieba
wydłużonym cieniu jabłonki
nie przepowiada żadnego potem
a przestrzeń zagięta w krąg
dźwięczy podobnie do bransoletki
zsuwającej się wolno z nadgarstka
Wtedy rodzi się wiersz
wyfruwa z dłoni
nie wraca
kluczenie
trzeba mi jechać, patrzeć, chłonąć.
a może jedynie wykonywać ruchy?
niemniej rośnie ten głód kolorytu
jaki się jeszcze mną nie odmieniał.
i oto są
kamienice, kościoły ciut starsze, wieże
wznioślejsze, bruk nieco twardszy, cegła
czerwieńsza, a mostki gościnniej ugięte
nad żywszą falą.
od samego początku jak rewers. prawdziwe
nowe gdzieś jakby było, a umyka w zaułkach.
rzuca za siebie gazety niby już czytane.
więc widzę tylko przypisy do świata?
licznych kuzynów widm za źrenicą?
już pamiętam: kiedyś to ty
nakłuwałaś palcem szarawe niebo.
akty pływalne
pozwoliłem sobie przeczytać wiersz tak, jak
był napisany: nuty, zacieki, dziwne znaki,
szumy za uszami, skądś bryza.
coś z tego wciąż przepisuje się piaskiem.
chrobocze łapkami,
chybocze klateczką.
pozwoliłem sobie napisać wiersz tak, jak
wypuszcza się wstążkę przez palce;
teraz wije się gdzieś w półmroku,
toczy kółka, plecie
smyczkę na przetaczane.
blisko życia daleko
piszesz na paskach słońca sukiennej kratce
w musie owocowym na palcach
w skwarze i pocałunku
chłodnym kształcie
chciałbym żeby te miękkie dłonie
pływały pomiędzy wersami
doskonale
nie rozpuściły się jak powidok
albo co gorsza przybrały dziwne kształty
puchnąc czymś z dna
nim zastygną
bezpieczniej mi pisać o literach
N.N.
czasami znienacka mi gdzieś znikają
niektóre palce albo zwyczajnie
rzadziej przypominają o swoim istnieniu
meldując się tylko w mgliste
rocznice i z wczesnym zmierzchem
kładą w chłodzie na parapetach
czasem zadrapię się w tamtym
miejscu na plecach i jakby brakowało
blizny albo napisu czyjąś dłonią
całej połaci skóry już tak nie czuję
przychodzi też chęć by poszperać za
uchem w poszukiwaniu głosu ale
tam jakiś suchy świerszcz a z lustra
spogląda na niego mój
cichy wzrok
Floreria
Na parterze pałacu La Zecca w Watykanie wzrok ściągają
dwuskrzydłowe wrota, jak czujny anioł, choć niemal zawsze
lekko uchylone. Za nimi jest świat zebranych z wielu pokoi
zabytkowych mebli, które mogą wypożyczać
tymczasowi mieszkańcy. W zgęstniałym powietrzu drzemią
tapicerowane fotele i krzesła, toaletki, komody i ciężkie, pojemne szafy,
obrazy i wazony, zastawy i serwety. Unikatowe jak życia, do wypożyczenia
od ręki. Jak zabytkowy stół, do końca zeszłego lata uświetniający
dzienny pokój budyneczku w ogrodach watykańskich.
Ma dwie płaskie, szerokie szuflady. W prawej szufladzie dłoń
szukała w pośpiechu dokumentów, potem przez chwilę czuć było
zapach olejku walerianowego, po czym mieszkanie zostało opróżnione
przez pracowników magazynu meblowego i wreszcie kolejni lokatorzy
mogą przebierać wśród przedmiotów.
Nierealnie zadbane, lśniące jak nowe i niezmienne,
oplecione głęboką i miękką niewiedzą, dlaczego
złuszczają się z nich jedynie słowa. Tylko zgarbiony konserwator
głaszcze politurę i czule przemawia niech ktoś udzieli
eutanazji tym meblom, bo trwają i trwają, a to
nieludzkie, takie nieludzkie.
