Sonia Pohl – Krawiec
- Miroslaw Drabczyk
- 26 lut
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 28 lut
Gdy letarg dobiegł końca, Tuliusz poczuł, że skóra na nim nie leży. W każdy inny dzień
prawdopodobnie zignorowałby naciągniętą fałdę, lecz tego wieczoru miał pojawić się na bankiecie
jako gość honorowy. Zamierzał wykorzystać przeznaczony dla niego moment w harmonogramie
przemówień, aby przedstawić dotychczasowy postęp w budowie drzew decyzyjnych, które
aktualnie wprowadzał w obszarze spraw społecznych. Miało to zminimalizować koszty przesyłu
danych w szeroko rozumianej biurokracji, co oznaczało rewolucję w sposobie jej działania i
wiązało się ze znacznym ograniczeniem kadry. Z oczywistych względów nie wszystkim było to w
smak, dlatego tym bardziej potrzebował dobrze się prezentować. Tymczasem wskaźniki pogodowe
sugerowały niekorzystne warunki atmosferyczne i choć skóra wytrzymałaby jeszcze kilka dni, nie
mógł ryzykować jej naderwania podczas zapowiadanej burzy. Wiatr słoneczny z każdą godziną
przybierał na sile, a wraz z nim promieniowanie. Sprawa była pilna.
Z niechęcią pomyślał o sprawunkach, niemniej wyszedł z domu bez zbędnego ociągania się.
– Garderoba Parisinusa – dobiegł go dźwięk głośnika przy wejściu. Do systemu najwyraźniej
dotarła już informacja o złożonej przez niego reklamacji, bo obleczony litem portal otworzył się
przed nim natychmiast po weryfikacji. Tuliusz pokonał warstwę tkaniny ekranującej, która
dodatkowo zabezpieczała wnętrze przed promieniowaniem i znalazł się w korytarzu, prowadzącym
do okrągłego pomieszczenia. Pod ścianą tuż przy wejściu stała kanapa dla oczekujących.
Usiadł. Pod łopatkami poczuł delikatne mrowienie. Już dawno nie robią takich gadżetów,
ale Tuliusz uśmiechnął się delikatnie. Ze wszystkich sentymentów, ten wydawał mu się najmniej
groźny – czasami musiał po prostu przyznać, że niektóre wczesne wynalazki były urocze w swojej
prostocie, tak jak ten fotel z funkcją masażu rodem z zamierzchłej ery indywidualizmu.
W drzwiach stanął krawiec i zaczął bez przywitania:
– Wizyty przed upływem okresu gwarancyjnego przysparzają pracy. Trzeba zdać raport jakości –
zauważył chłodno i wskazał miejsce przeznaczone do przymiarek – Proszę łaskawie wejść na
podest. Muszę to najpierw obejrzeć.
Tuliusz wstał z kanapy i stanął w wyznaczonym miejscu na środku pokoju, w pełnym świetle
ultrafioletowym, które ujawniło szwy jego naciągniętej powłoki. Krawiec mlasnął na widok
obwisłej pachwiny. Nici w tym miejscu były poluzowane. Wystarczy czymś zahaczyć, żeby doszło
do naderwania.
– Rozumiem. To oczywiście zasadna reklamacja… Zaraz to rozbierzemy. Proszę się przez chwilę
nie ruszać. Uruchamiam laser. Może delikatnie szczypać.
Krótka, czerwona wiązka precyzyjnie przepaliła ujawnione linie cięcia po obu stronach
tułowia. Płaty zużytej skóry opadły na podłogę. Tuliusz stał teraz zupełnie nagi i niemal z
obrzydzeniem patrzył na swoje nadwrażliwe, miejscami przepalone od słońca tkanki – blizny po
ostatniej gwałtownej depolaryzacji pola magnetycznego. Ze ścian podestu wyłoniły się otwory
zasysające pozostałości po jego dotychczasowym odzieniu.
– To pilne – zaznaczył Tuliusz.
– Rozumiem, ale musi pan zrozumieć, że zazwyczaj szyjemy na zamówienie. Od ręki dostępne są
wyłącznie gotowe kombinezony – odparł krawiec – Jeśli nie ma na to czasu, będziemy musieli
wybrać coś z dostępnych modeli. Nie gwarantuję jednak, że posiadam wszystkie rozmiary.
Tuliusz skinął głową i podążył za nim do sali wystawowej. Egzemplarze znajdowały się w
osobnych gablotach. Parisinus przechadzał się między witrynami, starając się zareklamować po
kolei każdy z wystawionych modeli, lecz Tulisz pospiesznie minął te, które od razu nie przypadły
mu do gustu. Jasne tony podbite żółcią lub oliwką uznał za pospolite, a te z domieszką różu wydały
mu się gogusiowate. Różani mężczyźni kojarzyli mu się z czymś prymitywnym, choć to pewnie
kwestia historycznych uprzedzeń. Krawiec zalecił wobec tego odmianę śródziemnomorską.
– Charakteryzuje się przyzwoitą żywotnością i jest bardzo sprężysta. Ten tutaj pochodzi z hodowli
biologicznej, sprowadzamy je bezpośrednio z Italii.
– Zależy mi na odpowiednim chłodzeniu – uciął Tuliusz. Był praktyczny.
– W takim razie polecam najciemniejsze odcienie. Wysoka odporność na elektrosmog, silne
odprowadzanie ciepła dzięki dużej porowatości – zachwalał krawiec. – Jedynie szorstkość zdaje się
dla niektórych problematyczna.
– A ten? – Tuliusz wskazał na Odcień 161. Przyjrzał mu się dokładnie. Tkanki wyglądały na
zadbane. Głowę podtrzymywały nano-węglowe nity, których przeciwległe końce przylutowane
były do ścianek gabloty. Musiała być wyposażona w system bezdotykowej stymulacji mięśni, bo te
wydawały się nieustannie napięte. Brak tlenu oraz filtracja drobnoustrojów nie pozwalały na
rozkład tkanek, dzięki czemu ciało pozostawało w znakomitej kondycji przez dłuższy czas. Lecz
coś innego przyciągnęło jego uwagę. Tęczówki manekina były przejmująco błękitne. Tuliusz na
chwilę zamyślił się, przypatrując się temu nieoczywistemu zestawieniu genów. Momentami
uderzało go piękno bioinżynierii. Podziwiał subtelność, z jaką dokonano zmian w estetyce,
doprowadzając ją niemal do perfekcji, efektu, którego nie udało się osiągnąć na drodze ewolucji
naturalnej. Ludzkie osiągnięcia w zakresie projektowania organizmów były tak spektakularne, że
Tuliusz dziwił się tym, na szczęście nielicznym już heretykom, którzy uznawali wyższość
prymitywnego bytu ponad zdobycze cyfrolizacji.
– To wspaniały model. Z wolnego wybiegu – zaczął krawiec. – Utrzymanie rezerwatu jest
kosztowne, ale okazuje się, że warto. Ta metoda wciąż daje najlepsze rezultaty, zupełnie odwrotnie,
niż zakładały Laboratoria. Przemysłowa produkcja pellis homo doznała przez to niejakiego
uszczerbku wizerunkowego, ale to nie jest rozwiązanie na większą skalę. Nie dałoby się utrzymać
takiej produkcji dla całego społeczeństwa, powiedzmy zatem, że to creme de la creme pośród skór.
Ten tutaj jest całkiem świeży, przyjechał do nas raptem dwa dni temu – dodał, wskazując na
gablotę. – Choć zdaje mi się, że to nieco mniejszy rozmiar. Musiałbym go nieco naciągnąć. Nie
dostanie pan wtedy gwarancji…
– W porządku. Zaryzykuję – stwierdził Tulisz – Długo to potrwa?
– Nie, moment. Potrzebuję jednak kilku minut, żeby przygotować materiał do szycia. Jeśli jest pan
zdecydowany, można prosić o kod?
Tuliusz wyciągnął nadgarstek w celu zeskanowania infoportu. Parisinus na widok jego stanu
konta speszył się wyraźnie. Tuliusz był jednym z najbardziej produktywnych konsuli polis –
dostarczał do serwerów tak potężny zastrzyk danych, że gdyby nie odgórne restrykcje, mógłby z
powodzeniem nabyć za to serwery niektórych pomniejszych państw, w razie gdyby te ogłosiły
upadłość informacyjną. Przy stanie jego konta ceny towarów i usług wydawały się zaledwie
kwantem w wiecznie rozciągającym się oceanie danych. Więc kiedy na czytniku krawca pojawiło
się saldo wkładu społecznego, Parisinus ukłonił się nieznacznie w przepraszającym geście i
pospiesznie wybrał odpowiednie polecenie z panelu kontrolnego. Strzykawka wbiła w bok
manekina odpowiednią substancję zapobiegającą drgawkom. Wiązki światła precyzyjnie oddzieliły
skórę od reszty ciała. Spod sukna wylała się czerwona maź, która niemal natychmiast zniknęła w
otworach kanalizacyjnych. Zanim jednak skóra zsunęła się z modela, z zadaszenia gabloty
wysunęły się szczypce i złapały ją w kilku miejscach po bokach i przy czubku głowy. Krawiec
wybrał kolejne polecenie z panela, rozpoczynając suszenie.
– Należy jeszcze wypalić krwinki, rozciągnąć na wymiar i naoliwić. To zajmie kilka minut. W
poczekalni można przejrzeć wiadomości.
– Poczekam tutaj – odparł Tuliusz.
– Jak pan sobie życzy.
Gdy drzwiczki gabloty uchyliły się, Tuliusz poczuł smród. Krawiec pospiesznie schował
skórę do pojemnika, zamknął witrynę i uruchomił spalanie odpadów, a sam wyszedł do garbarni, by
naciąć sukno w odpowiednich miejscach.
Wnętrzności manekina skwierczały w ogniu. Tuliuszowi zrobiło się niedobrze. Żałował, że
nie posłuchał krawca i nie skorzystał z masażu w poczekalni. Temperatura w gablocie doszła do
takiej wysokości, że szyba zmieniła barwę. Chciał jej dotknąć, żeby sprawdzić, czy oddaje ciepło,
ale nie chciał tego robić bez odzienia, by nie ryzykować nadwyrężenia nerwów dłoni. Wreszcie
dym wypełnił całą gablotę, a to znaczyło zapewne, że ogień wgryzł się w kości.
Zanim spalanie dobiegło końca, wrócił krawiec i znów kazał stanąć Tuliuszowi w
wyznaczonym miejscu w okrągłym pokoju. Wyszli. Ten sam laser, choć o innej długości wiązki,
zlepił naoliwione, nowiutkie sukno w przylegający do ciała kombinezon.
– Gotowe – potwierdził krawiec.
Tuliusz przejrzał się w lustrze. Czarna skóra pasowała jak ulał.
– Byłbym zapomniał – dodał Parisinus, gdy Tuliusz skierował się do wyjścia. Krawiec wręczył mu
do ręki niewielki pakunek, który wyglądał jak pokrowiec na biżuterię. Wcisnął go do kieszeni.
Zrobiło się późno, a Tuliusz najbardziej na świecie nie lubił się spieszyć.
W drodze powrotnej powtarzał w głowie swoją przemowę na wieczór. To była dobrze
ułożona przemowa. Miał nadzieję, że zdąży jeszcze nagrać ją wraz z mimiką, żeby poćwiczyć.
O puzderku przypomniał sobie dopiero tuż przed wyjściem. Otworzył je z ciekawości. W
środku niczym szafiry błyszczały jego nowe, błękitne soczewki. Był gotowy do wyjścia.
