top of page

Robert Frost – osiem wierszy



Nic złotego nie może pozostać

Złota jest przyrody pierwsza zieleń,
I jej nieprzebrany wachlarz wcieleń.
Kwiat to jej wczesne liście;
Które godzinę błyszczą złociście.
Potem liść opada za liściem.
Tak Eden dławi się nieszczęściem.
Tak świt za świtem idzie ku dniu.
By to, co złote uległo straceniu.


Do siebie samego

Jednym z moich życzeń jest to, by te czarne drzewa,
Tak stare i mocne, że ledwie wiatr ich gałęzie podrywa,
Nie były niczym innym, jak zwykłą ułudą mroku,
Zaledwie rozciągniętą do końca niebios wyroku.

Nie powinienem być hamowany, ale dnia pewnego
Muszę wkroczyć do wnętrza lasu ciemnego,
Potem znajdę wyjście i nie pokona mnie strach,
Albo drogę, gdzie powoli koła rozjeżdża piach.

Nie rozumiem, dlaczego miałbym zawrócić z drogi,
Albo nie iść tam, gdzie prowadzą pewne nogi,
Powinni dogonić mnie, jeśli czują mój brak
I chciałbym wiedzieć, czy nadal kochają mnie tak.

Nie odnaleźliby mnie innego, niż tego, którego znali
Tylko bardziej pewnego wszystkiego, co uważałem za prawdę.


Przystając pod lasem w śnieżny wieczór

Czyje to lasy, myślę, że wiem
Dalej jest wieś z jego domem
Nie zobaczy mnie, mimo dobrego wzroku
Patrzącego na drzewa bielące się śniegiem.

Mój mały koń myśli, ty dziwaku,
Stanąłeś w miejscu, gdzie nie ma folwarku,
Między skutym jeziorem i lasami
W najciemniejszy wieczór roku.

Koń potrząsa uprzęży dzwonkami
Pytając czy właściwymi jedziemy drogami
Prócz dźwięku dzwonka zadymki śnieżne
Wiatru beztroski taniec z płatkami.

Lasy są głębokie i ciemne,
Piękne, ale zadanie mam zlecone,
I mile do przebycia nim zasnę,
I mile do przebycia nim zasnę.


Ogień i lód

Jedni mówią, że świat pochłonie ogień,
Drudzy twierdzą, że lód.
Z tego, co zaznałem z pragnień
Jestem z tymi, co wybierają ogień.
Lecz gdybym miał zginąć znów,
Myślę, że tyle wiem o nienawiści,
By powiedzieć, że świat zniszczy lód
Jest też godny wielkości,
I uzbrojony w chłód.


Dobre godziny

Byłem na zimowym spacerze wieczornym
Nie znalazłem nikogo, kto byłby rozmownym,
Oprócz domków stojących w szeregu
Ze święcącymi daleko oczami w śniegu.

Myślę, że dom ten był zamieszkały
Bo słyszałem jak skrzypce płakały;
Pomiędzy zasłonami, w szparze
Zobaczyłem młodzieńcze postacie i twarze.

Na zewnątrz taki miałem świat.
Szedłem, ale nie było już więcej chat.
Odwróciłem się i już żałowałem, lecz wróciłem
Wszystkie światła zgasły, okna już nie widziałem.

Moja skrzypiąca na śniegu noga
Zakłóciła drzemkę, która miała wiejska droga
Taka profanacja, za twoją zgodą,
O godzinie dziesiątej w wigilię zimową.


Śnieżny pył

Wrona w swoim stylu
Strząsnęła na mnie, smutnego
Drobiny śnieżnego pyłu
Z choiny, drzewa starego

Mojej duszy tym dała
Wielką zmianę nastroju
I resztę dnia uratowała
Pełnego niepokoju.


Droga, której nie wybrałem

Dwie drogi rozbiegały się w żółtym lesie,
przepraszam, że nie zdołałem iść obiema
będąc tylko wędrowcem, nie ruszyłem się
spoglądając w jedną daleko jak wzrok niesie
gdzie zakręt w zaroślach początek ma;

Potem poszedłem drugą równie piękną,
mając możliwość i takie pragnienie,
wybujałą trawą i mniej używaną,
chociaż mogłem iść tą pierw wybraną
na każdej widziałem zniszczenie;

I obie tego ranka w liściach leżały
czarnymi śladami nie skalane.
Och, pierwsze kroki na inny dzień zostały!
Wiem jednak, że te drogi się wiązały,
wątpię,że kiedyś wrócę na nie.

Chciałbym opowiedzieć, co me oczy widziały
po wielu latach po tym wydarzeniu:
dwie drogi w lesie się żegnały
wybrałem tę, którą stopy mniej deptały
i to wszystko o tym rozdwojeniu.


Na opuszczonym cmentarzu

Żywi przybywają tutaj, by po trawie stąpać
I czytać na wzgórzu inskrypcje o zmarłych;
Cmentarz wciąż przyciąga żyjących,
Którzy nie chcą tak szybko umierać.

Wersety tam mówią i zawodzą:
„Jedni, którzy żyjąc dzisiaj tu przychodzą
Aby przeczytać ryty na kamieniach, a potem odchodzą
Jutro jako zmarli na cmentarz zachodzą”.

Tak pewni śmierci, że na marmurach słowa rymują,
Jednak nie wszystko w czasie zaplanują
Nie każy martwy będzie przyjść tu chciał.
Czego mężczyzna będzie się bał?

Łatwo byłoby być zdolnym
I powiedzieć kamieniom: ludzie nienawidzą umierać
Przestać konać teraz i być nieśmiertelnym.
Myślę, że uwierzą w kłamstwo, by nic nie zmieniać.

przełożył David Magen








Robert Frost (1874-1963) – amerykański poeta. Czterokrotny laureat nagrody Pulitzera. Jego poezja, cechująca się prostotą formalną, ma głównie charakter refleksyjno-filozoficzny, a zasadza się często na motywach związanych z krajobrazem, wiejskim życiem oraz obyczajami Nowej Anglii.
bottom of page