top of page

Radosław Wiśniewski – Bany ukraińskie (4)



11 marca. Przyjaciele przyjaciół putlera albo polish establishment

Dziwicie się że rząd naszego kraju mimo tego, że wojna trwa dwa tygodnie ciągle niewiele potrafi sam zorganizować, a wy ciągle jeździcie na granicę za swoje pieniądze? 

Sami stajecie na dworcach, bo uważacie, że tak trzeba? 

Przyjmujecie skołatanych ludzi w swoich domach o nic nie pytając?

Organizujecie przerzut kolczatek, apteczek, bandaży, karmy dla zwierząt?

Zapiszę tylko tutaj, dla pamięci potomnych, że w tym samym czasie ten sam rząd przedłuża bezprawny stan wyjątkowy w kilkuset miejscowościach Podlasia, bo uchodźcy, którzy liczebnie nie stanowią nawet promila tej fali ludzkiej, którą środkami społecznymi, samorządowymi wszyscy jakoś staracie się przyjąć - mają umierać w cierpieniu i bez świadków.

I w tym samym czasie, kiedy ktoś stoi czternastą noc na dworcu we Wrocławiu, Krakowie, Przemyślu, Rzeszowie, Warszawie i roznosi kanapki rządząca nami bieda-junta uchwala sobie przepis, który chroni ją przed odpowiedzialnością karną za cokolwiek.

A premier mówi, że to tak jak z odpowiedzialnością strażaka, który wybija szybę, żeby ratować dzieci z płonącego domu. 

Tylko jakoś nie widziałem, żeby premier dał dobry przykład i stał na dworcu, albo sortował dary od ludzi.

Wiem o co tu chodzi. 

Oni nigdy nie byli za wolną Ukrainą, oni teraz tylko tak udają, grają.

A wiecie dlaczego to robią? 

Bo nic o nas, o was nie wiedzą. Nie wiedzieli. Myśleli, że kilka lat dęcia w tuby propagandy zrobiło jednak wodę z mózgu Polakom i Polkom. Zróżnicowane, niejasne reakcje na sztuczny kryzys na granicy z Białorusią dały im możliwość uwierzenia w swoje miazmaty. Myślę, że oni chcieli tak samo zamknąć granicę z Ukrainą. Dlatego wiedząc, że robi się do dupy nie podjęli - a jakże! to przecież oni! - żadnych przygotowań struktur państwa na przyjęcie tej fali ludzi. 

Tak samo jak nie umieli przygotować nas do pierwszej, drugiej, trzeciej i pierdylionowej fali pandemii. 

Myślę, że oni myśleli, że jak przyjaciel ich przyjaciół - putler najedzie na Ukrainę - to Polacy i Polki zareagują tak jak do tej pory. Postoją z flagami, kilku powie, że ubogich w dom przyjąć, episkopat wyduka po miesiącu jakieś oświadczenie po miesiącu i spokój. Można opływać dalej.

I tak jak przyjaciół putlera zaskoczył odruch oporu Ukraińców i Ukrainek, tak naszych domorosłych przyjaciół putlera zaskoczył Wasz odruch spontanicznej pomocy.

Pal Teleki, premier Węgier, pisał i mówił, że gdyby w 1939 Węgry opowiedziały się za aktywną pomocą Hitlerowi - to jego rząd by upadł z powodu postawy zwykłych Węgrów, którzy nie wyobrażali sobie, że mogliby pomagać rozjechać Polskę. Taka wtedy była emocja w narodzie.

Dekoracje epoki się zmieniły, ale schemat sytuacji ten sam. Nagle się okazało, że ważniejsze od resentymentów wołyńsko-lwowskich jest to, że nasi biją się za wolność i trzeba im pomóc, jak kto może. I to było, to jest, jak fala tsunami.

Normalna fala jest krótka – uderza, załamuje się i odpływa. Tsunami jest długą falą, potrafi wdzierać się w ląd o wiele dalej niż zwykła fala sztormowa. To było i jest tsunami. 

To Wy.

I wcale tym naszym przyjaciołom tak odrażających postaci jak Lepenica z Francji czy Salvini-putini nie zależało nigdy na Ukrainie. Nie rozumieli jej i jej majdanowej, kozackiej wolności. 
Może nawet się jej bali. I boją. Tylko wy - od lewej do prawej, z dołu do góry - mieliście odruch odwrotny i zorientowali się, że nie mogą sie przeciwstawić tej sile, nie dadzą rady. Więc postanowili pożeglować chwilę na tej fali, poudawać trochę, a w cieniu wojny robić swoje. Rwać kotwice i wypychać nas w stronę zbirów. Ciągnie swój do swego, rozumiecie.


12 marca.  Ciężka noc, nielekki ranek.

Wczoraj rano wieści o bombardowaniu Łucka. Rozmawiamy przez messenger.  Wita pisze, że dzieci się boją. 
Pytam czy mają gdzie się udać, gdyby ruszyły wojska z Brześcia, pisze, że nie. 
Rozsyłam wieści po znajomych, że może być potrzebna pomoc. 
Od razu sprawdzam najbliższe przejście graniczne, Uściług-Zosin, ale nie śmiem nic sugerować. Tylko obmyślam w głowie plan na wypadek. Rozpytuję ludzi, gdyby była taka ewentualność.
A widać że wyporność społeczeństwa polskiego szybko się kończy, natomiast rządząca partia ma większe problemy niż organizacja systemu i koordynacji pomocy. Zatem dalej – prywatne mieszkania, samochody, ktoś robi kanapki. 

Myślę też co rano wychodząc z domu do pracy, patrząc po okolicy że gdyby szli do nas to pewnie parliby na Wrocław. Pewnie właśnie po osi trasy S8, koło nas i mielibyśmy totalnie przesrane.
Przedmieścia byłyby łatwe do obrony, bo gęsta zabudowa, alezarazem to pułapka dla cywilów. Deweloperka, bez piwnic. Mamy wprawdzie nieczynne szambo z włazem na podjeździe od garażu, ale nie wejdę do stalowego zbiornika z jednym wyjściem i bez wentylacji. Kawałek gruzu na klapie i będziemy pogrzebani żywcem. Takie odruchowe głupie myśli w obliczu.

Albo taka myśl, że ledwo co zrzucaliśmy się w rodzinie na fajny rower dla córki Wity, w razie czego nie wezmą go ze sobą z Łucka. I jakoś odruchowo żal mi tego roweru. Chociaż wiem, że to głupie.

Patrzę na tę granicę na zachód od Kijowa. Dopóki tam jest spokój - jest komunikacja, zaopatrzenie, transfer ludzi i rzeczy do i z Ukrainy. 
Wczoraj koło południa ktoś, kto podobno jest na miejscu napisał, że ruskie zrzucają desant spadochronowy między Łuckiem a Równem, że ktoś kto jest w Łucku powinien natychmiast go opuścić, ale nie znalazło to na żadnego potwierdzenia. 

Mogła być mistyfikacja, a sam desant raczej Łucka by nie zajął, chyba że Łuck całkowicie jest niebroniony. A nawet gdyby zajął – bez pomocy z zewnątrz – musiałby się poddać albo zginąć po wyczerpaniu amunicji czyli po ilu? Dwóch dniach? Trzech? Poza tym dziesięć spadochronów to jeszcze nie desant. Może to być grupa specnazu. Nie sądzę też że Ukraińcy że zostawiliby granicę z baćką zupełnie niestrzeżoną, chyba że nie mają już czego tam postawić.
 Wieczorem gruchnęła wieść, że rosyjskie samoloty wystartowały białoruskiego lotniska, wleciały w przestrzeń powietrzną Ukrainy, po czym znad Ukrainy ostrzelały miejscowość Kopanie po białoruskiej stronie. 
Miałaby to być prowokacja mająca dać baćce uzasadnienie dla wejścia lądowymi siłami do gry.
Wedle różnych rachunków baćka ma dwie brygady w Brześciu. Pozostała część granicy to bagna i tak zwane – jeszcze za II RP – Morze Prypeckie, łatwe do zablokowania. Jedyny korytarz, którym można by nacierać to właśnie uderzenie z Brześcia na Kowel, Łuck, Równe.

Nie wiadomo jakie jest morale tych wojsk baćki, podobno już szef sztabu generalnego groził dymisją, jeżeli białoruska armia zaangażuje się w konflikt. 

Podobno, znowu podobno, mówiło się, że do walki ciężko będzie w Białorusi zebrać jedną batalionową grupę taktyczną. 

No ale to pogłoski, a dostępne  w sieci mapy mówią, że w Brześciu dwie brygady zmechanizowane. Z tych dostępnych informacji wynika, że po Ukraińskiej stronie w Kowlu jest jedna brygada, pewnie lekkiej piechoty. W Równem jest kolejna brygada plus samodzielny batalion gwardii narodowej. Patrząc na to jak biją się koledzy tych żołnierzy na wschodzie i południu Ukrainy – dwie brygady zmechanizowane baćki, jeżeli to wszystkie siły jakie baćka chce rzucić do walki – wyparują w okolicach Kowla. I to głównie z powodu dezercji, strachu i braku woli walki.
Bo niby za co i dla kogo ma umierać białoruski poborowy? Za baćkę, którego po protestach wszyscy raczej mają za gnoja? Czy za putlera, który jest protektorem znienawidzonego baćki?

Miało się zacząć wczoraj o ósmej wieczorem naszego czasu. Na razie cisza. I nie ma potwierdzenia tego desantu na drodze między Łuckiem a Równem.
Moskale pochwalili się też, że zbierają ochotników w Syrii i Nigerii do walki na Ukrainie. 
Po wybitnym występie kadrowców z Czeczenii, trudno wróżyć tym wielu sukcesów, raczej wiele ofiar. 
Propaganda putlerowska zaczyna bredzić o ukraińskich pracach nad bronią biologiczną, chemiczną i jądrową. No niby po to żeby zastosować taką broń w Ukrainie. Tak wielu uważa i tego się lęka.
 Mogę oczywiście nie mieć racji, ale użycie przez putlerowców takiej broni jest mało prawdopodobne. 

Po pierwsze – taka broń działa we wszystkich kierunkach. Nie rozróżnia czy swój czy wróg. Nie przypadkiem mimo dziesiątków lat pracy broni biologicznej w zasadzie nigdy nie użyto operacyjnie.  Nie przypadkiem też złote żniwa broni chemicznej to przede wszystkim wojna pozycyjna, wojna ciągłych frontów, głębokich linii obrony, wojna okopowa a nie manewrowa. 

Nigdzie też i nigdy broń chemiczna nie przyczyniła się do większego sukcesu strony jej używającej poza tym, że całkowicie rujnowała wizerunek i zwalniała drugą stronę z jakichkolwiek skrupułów w użyciu swoich trzymanych na ostatnią godzinę zasobów strategicznych. 

Chemia - to przede wszystkim broń terrorystyczna. Działa przede na bezbronnych, którzy nie mają czym odpowiedzieć.  Czy pod Ypres nastąpiło strategiczne czy chociażby op[eracyjne przełamanie linii frontu? Nie. Pod Bolimowem? Też nie. 

No i zostaje brudna bomba radiacyjna, ale znowu – działa we wszystkich kierunkach i na wszelkie życie w swoim zasięgu. Nie rozróżnia. 

Sprokurowanie awarii w elektrowni jądrowej? No fajnie, centrum radiacji będzie na bezpośrednim zapleczu wojsk rosyjskich z trudem walczących wokół Kijowa.
A użycie operacyjnej broni jądrowej – to w zasadzie koniec świata, czyli brak możliwości wygranej, rozszerzone samobójstwo. No nawet w Rosji podjęcie decyzji o użyciu takiej broni nie jest takie łatwe.
To wszystko oczywiście ma sens przy kierowaniu się jakimiś założeniami, może okrutnej, ale jednak logiki.


Są też dzisiaj i krzepiące wieści. 

Po 41 Armii – kolejna, tym razem 29 armia rosyjska straciła dowódcę. Zginął generał Andrij Kolesnikow. Już nie mam palców rąk, żeby policzyć, ale wychodzi na to, że po wczorajszym nagłym zgonie pułkownika Zacharowa to już dziewiąty albo dziesiąty wyższy oficer rosyjski, który po oszałamiających sukcesach w walkach z miejską partyzantką w Syrii, bojowcami Czeczenii, wojskami maleńkiej Gruzji – pożegnał się z żołnierskim szczęściem. 

Zaczyna się siedemnasty dzień wojny się zaczyna. Na wypadek oblężenia Kijów ma zapasów na tydzień, może dwa.

Kiedyś nie rozumiałem jak można się modlić o zwycięstwo jednej strony w konflikcie zbrojnym, myślałem, że to jednak jakaś ściema.
Ale używając intencjonalnych słów w jakimś sensie modlę się tutaj każdym słowem.


13 marca. Tribute to Żółw, który okazał się Piorunem

Wielu z nas, ma teraz TAM znajomych. Dzielimy się informacjami, co napisali prywatnie, co powiedzieli - jeżeli to możliwe - przez telefon, jakie zdjęcie gdzie zamieścili. Ja też mam paru znajomych. Paru mogłem uścisnąć kiedyś rękę. Kilka osób poznałem przypadkiem w sieci. 

Wczoraj, znana mi tylko przez internet Jaryna Czornochuz napisała o swoim towarzyszu broni:

5 marca 2022 roku w bitwie z kolumną rosyjskich czołgów rosyjskich najeźdźców w rejonie Mariupola, został zabity mój dowódca plutonu [...] - Anton Gevak. "Żółw. " - lat 27. Od 18 roku życia w wojsku. Od 2012 roku przeszedł drogę od szeregowego do porucznika. W 2014 roku był na kontrakcie jako zwiadowca w 8 pułku SSO. Był porucznikiem 140. Samodzielnego Batalionu Zwiadu Dowództwa Piechoty Morskiej.
Prawdziwy oficer zwiadu, odważny, silny, doskonały w wojsku, twórczy, grał na gitarze, komponował piosenki, miał bardzo piękny głos. Nie bał się śmierci, czuł swój los i go akceptował. Powiedział, że jeśli umrze, to chce tylko [wcześniej] walczyć z wrogiem. To straszne, jak bardzo dotrzymał słowa.

Osoba, którą bardzo kochałam. Człowiek o niesamowitej wolności i woli. Był taki prawdziwy, tak godny we wszystkim, że nie wierzyłam, że tacy ludzie mogą istnieć. Wspierał mnie, ratował, wyciągnął z dna, szanował jako walczącą kobietę, [...] zaufał. Trudno to wszystko napisać w kilku zdaniach. Osiem miesięcy służby obok siebie w jednym punkcie w przeddzień wojny i jej początku.

Chciałam, żebyś pozostał przy życiu.

Ale ludzie tacy jak ty niestety zawsze są na pierwszej linii.
Spotkamy się ponownie. Żyj wiecznie i wiecznie. Na zawsze trzymam Cię w ramionach. Chwała tobie.

Dopóki żyję, zawsze będę pamiętać o Tobie i o wszystkim, co razem przeszliśmy.

Dziękuję za wszystko.
Jeśli chcecie wyobrazić sobie żołnierza Sił Zbrojnych, marine, który bez kropli strachu o życie walczył o możliwość życia w swoich domach bez okupacji - wyobraźcie sobie jego.

Antoni Gewak, pseudonim "Żółw".

Kiedy byłem małym chłopcem - w mojej wyobraźni największym wojownikiem świata był żółw z japońskiego filmu o potworach - o imieniu Gamera. 

Wie o tym mój ojciec, moja mama, moja żona i mój synek. 

Opowieść o dzielnym żółwiu Gamera, który pokonuje inne monstra, potwory a na końcu nie waha się zaatakować samobójczo kosmicznego okrętu piratów - konstytuowała moją chłopięcą wyobraźnię.

Nie wiem dlaczego o tym piszę i łączą mi się w jedno te dwa nieprzystawalne światy - dziecięcej wyobraźni zamieszkałej przez zmyśloną postać uosabiającą wojownika i prawdziwego wojownika, który miał pseudonim "Żółw". 

Chyba chciałbym móc poznać dobrze jego historię. Dać mu zamieszkać we mnie, na równych prawach z tamtym bohaterem dziecięcej wyobraźni, na tyle dobrze go oswoić, by móc jego historię powtarzać swoim dzieciom, wnukom w lepszym świecie  i mówić o tym, że czasem mit zstępuje do świata indywidualnego, do świata pojedynczej osoby, pojedynczego człowieka i wypełnia postać człowieka szczelnie i już nie wiesz kto jest kim i kto komu udziela swojej siły -
człowiek mitowi czy mit człowiekowi.

A potem okazało się że Google translator przetłumaczył źle pseudonim Antoniego - nie żółw a "Piorun" – nie wiem dlaczego tak się stało, a ja nie zauważyłem, nic mi nie podpowiedziało, że coś tu nie gra. Ale może nic nie dzieje się przypadkiem. Może tak miał do mnie dotrzeć Antoni Gewak, jako żółw, połączyć się z Gamerą w jedno i zostać z nami  na zawsze jako Żółw-Piorun.











Radosław Wiśniewski  (ur. 1974) – animator, promotor literatury piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.
bottom of page