Wiecie już jak to było z tym krążownikiem "Moskwa", co był jednak bardziej jak "Schleswig Holstein" a mniej jak "Bismarck"? Otóż "Moskwa" miała stary system obrony przeciwlotniczej, mogła równocześnie śledzić i zwalczać ledwie kilka celów powietrznych. Przyszedł sztorm, mniejsze jednostki blokadowe zeszły do portów, bo i tak do niczego się przy wyższych stanach morza nie nadają. Bo tu chodzi o blokadę, wiecie, żeby zboże z Ukrainy nie wyjechało i żeby spowodować głód na świecie w paru miejscach i kolejne fale migracji. No i jak zostały tylko większe jednostki, to Ukraińcy wysłali drona, żeby odciągnął uwagę operatorów obrony p.lot krążownika i wtedy bum, nadleciały parę metrów nad falami dwa "Neptuny".
Rosjanie wiedzieli o tym systemie "Neptun", nie wiedzieli na jakim jest etapie i próbowali go zlokalizować, zniszczyć. Jak widać udało im się tego przez 51 dni nie zrobić. Teraz już wszyscy wiemy, że prawidłowa odpowiedź na pytanie gdzie leży Moskwa brzmi – na dnie Morza Czarnego, ale to nie takie proste jak się wydaje.
Przewaga na morzu nadal jest po stronie rosji. Blokada dalej trwa, zboże dalej czeka w portach. Zatopienie nawet dużego okrętu na Morzu Czarnym w niczym nie pomoże obrońcom Mariupola nad Morzem Azowskim, bo chociaż to się wydaje niemożliwe - Mariupol broni się nadal.
Nie wiem czy są jakieś jasne, zrozumiałe informacje z Mariupola. Jedni się przebili do drugich, są dwa, może trzy osobne kotły czy tylko jeden? Mariupol się broni, tyle wiadomo.
Wypływają kolejne zdjęcia amerykańskich M109 Pladin dział samobieżnych. Ktoś napisał w komentarzu - a jak Ukraińcy będą je obsługiwać? A ktoś inny odpisał - a skąd wiesz że oni będą je obsługiwać?
Od czasów Donbasu w 2104 wiemy, że żołnierze lubią jeździć na urlopy i sobie je urozmaicać rozlicznym czynem społecznym, a takie mundury można kupić w każdym sklepie.
Wyleciał w powietrze most kolejowy pod Biełgorodem trzy dni temu. Drugi raz jakimści sposobem składy paliwa pod Biełgorodem się zapaliły. A, i lotnisko Czornobajewka zostało ze skutkiem niszczącym ostrzelane piętnasty raz. Lotnisko Czornobajewka przypomina mi taki dowcip w którym niedźwiedź ciągle zaskakiwał myśliwego, który polował na niedźwiedzia w sytuacjach kiedy myśliwy był chwilowo bezbronny. No i ten niedźwiedź co złapał myśliwego to zmuszał go do wymyślnych rodzajów usług erotycznych - głównie oralnych - na rzecz misia. No i za piątym razem myśliwy znowu widzi misia, a misio tak patrzy na myśliwego z uśmiechem i pyta:
- Te, myśliweczku, a ty tu serio na polowania do lasu przychodzisz?
No i z tą Czornobajewką chyba tak samo. Oni muszą to lubić.
I nadzieję trzeba mieć nie tylko przy Wielkanocy.
Trzeba ją mieć zwłaszcza mimo wszystko.
Kwiecień 2022. Stara rosja
Stara rosja nie dopuści do tego, żeby cokolwiek, co nosi się jak niepodległe od niej coś, niezależne - żyło.
To nie jest jedna z tych wojen, w których ktoś gra na spekulację cenami ropy, wolframu, kadmu.
To jest wojna o być albo nie być starej rosji, satrapii, imperium, które nic nie umiało dać podbitym poza dziurą w ziemi zamiast sracza.
Jest taka scena w "Żywocie Briana" by Monty Python w której szykujący się do ataku na pałac Piłata palestyńscy rewolucjoniści w jakimś momencie krzyczą:
- W końcu co dla nas zrobili Rzymianie?!
Chyba dokładnie krzyczy tak niezastąpiony, najbardziej sceniczny, etatowy kretyn John Cleese.
Okrzyk miał być retorycznym wstępem do seansu patriotycznego uniesienia, ale jak to u Pythonów, ktoś nieśmiało w odpowiedzi na okrzyk Johna Cleese'a mówi niby pytająco:
- eeeee Akwedukty?
Na co Cleese krzyczy, że no tak, w sumie tak, ale poza akweduktami, co w końcu zrobili dla nas Rzymianie i znowu ktoś dorzuca z boku, no, że edukacja. I tak krok po kroku okazuje się, że ta okupacja to jednak trochę awans społeczny jest.
Na tym zawsze jakoś trzymały się imperia. Coś zabierały, na przykład wolność, ale coś też dawały. No niech będzie. Na przykład akwedukty.
I może Jakutom, może Tunguzom czy Ewenkom to imperium coś dało w zamian za podbój, chociaż nie rozmawiałem z żadnym Tunguzem, Jakutem czy Ewenkiem. Pytanie co stare imperium ma do zaoferowania dzisiaj, teraz Ukrainie?
Pewnie poza zniszczeniem niewiele, bo niepodległa Ukraina to podważanie sensu imperium, to zaprzeczenie narracji o małorosji, o hegemonie ziem ruskich.
Dlatego nie łudźcie się. Odstąpili od Kijowa, Sum, Czernihowa bo zorientowali się, że za daleko wsadzili łapy w zawiasy. Ale nie, nie ma takiej granicy na jakiej się zatrzymają. Żadnych czerwonych linii, ostatecznego kresu pretensji terytorialnych.
Miasta zaludnione przez Ukraińców nie zasługują aby istnieć, Ukraińcy, Ukrainki nie zasługują na to aby żyć tak długo aż nie przyjmą na kolanach łaski bycia małorosjaninem, nie ukorzą się przed wielkim chujłem, władimirem skurwieniczem putlerem.
Dzisiaj zatem trwa mało efektowna, niezbyt fotogeniczna bitwa na Łuku Donbaskim, ale jeżeli orki wygrają tutaj to pójdą dalej i dalej, koniec końców - wrócą pod Kijów jak będą mogły.
Orki, bo rosyjskie żołdactwo reprezentuje ten typ zła nienegocjowalnego. Przypominają obcych z tych gównianych filmów SF. Kiedy ziemianie pytają się tych obcych czego chcą od nich, ci odpowiadają - żebyście umarli.
Normalnie napastnik chce zachowania substancji, bo okupować - oznacza wykorzystywać dla swoich celów, może rabunkowo, ale używać. Jak zgwałcisz, zabijesz, zniszczysz - nie użyjesz. Proste.
Ale tu nie chodzi o przejęcie środków produkcji, ludzi, infrastruktury. Tutaj chodzi o ustanowienie swojej opowieści, więc nie ma środków zbyt radykalnych by je zastosować.
Tych, którzy nie pasują do opowieści o tysiącletniej rzeszy albo odwiecznej rosji ma nie być. Miasta mogą przestać istnieć, jeżeli nie będą okupantom powolne.
I jednocześnie wszyscy to czują, że przegrana starej rosji z młodą Ukrainą to może być coś na miarę 1905 roku. Blamażu i załamania na takim poziomie, że będzie musiało dojść chwilowo lub na zawsze do zredefiniowania rosji, jej roli, moralnej racji, sensu istnienia.
Nadęta, wzwiedziona do granic możliwości stara rosja nie może przegrać, czyli w praktyce nie może dać żyć Ukrainie, Ukrainkom i Ukraińcom.
Inaczej ciągle będzie trwał widomy znak, symbol, że chuja jest warte to całe imperium, że lepiej się żyje bez jego ucisku, bez jego dziur w ziemi zamiast sraczy.
Wyjść zwycięsko - zarazem nie eksterminując Ukrainy - może tylko odnowiona Rosja, Rosja z flagą biało-niebiesko-białą. Ale czy już jest na tyle silna by zastąpić tę starą?
Czy jest gotowa by napisać opowieść o Rosji jakiej jeszcze świat nie widział? O Rosji gotowej do rozmowy o sobie samej? Rosji która potrafi znaleźć rację własnego istnienia poza byciem imperium rozumianym jako czołgi, ropa i gaz?
Pewnie jeszcze na to za wcześnie. Jeszcze musi zginąć wielu chłopców w rosyjskich mundurach. Musi pojechać jeszcze wiele trumien w różne miejsca imperium.
Boją się tych trumien poplecznicy wampira pizdowicza putlera. Nawet tutaj, na Łuku Donbaskim ponoć najpierw gnają przed siebie zmobilizowane przymusem i szantażem milicje "ludowe", najemników z bliskiego wschodu, wagnerowców, którym nikt pardonu nie daje, ale też których trumny nikim w matuszce starej rosji nie wstrząsną.
Prawdziwi rosjanie czekają na zapleczu wykonując póki co operację "żywe tarcze albo kryj się za plecami frajerów".
Kwiecień 2022. Natural born defenders
Ukraińcy toczą bitwę zaczepno-odporną. Ten typ bitwy uświęcony wielosetletnią tradycją wojowania słabszymi siłami, przeciwko silniejszym.
Schemat jest od wieków ten sam. Czy to Grunwald czy to Kircholm, czy to Racławice czy Grochów.
Trzeba zmusić przeciwnika żeby uderzył pierwszy na wybranej przez ciebie pozycji. Żeby wyłożył karty na stół, pokazał atuty, spróbował wyprowadzić uderzenie główne, odsłonił kierunek na jakim mu zależy.
Samemu trzeba wytrzymać ten pierwszy impet, przyjąć ten pierwszy, najmocniejszy cios, może nawet dwa, trzy ciosy. Zmęczyć gnoi.
I wtedy kiedy znowu przyjdzie przesilenie, ten moment kiedy zmagającym się mgła zmęczenia przesłoni oczy, krew zaleje - mieć siły do kontry i rekontry.
Najpierw opór, potem atak. Problem zawsze jest ten sam, czy pierwsza linia wytrzyma dość długo i stępi ostrze natarcia wystarczająco, by kontra miała sens.
My to mamy we krwi.
W różnych symulacjach sam przyjmowałem w symulatorach zawsze takie zaczepno-odporne ugrupowanie. Mając do dyspozycji całą mapę szukałem zawsze jakiegoś wzgórza, lasu, cieśniny pomiędzy trudniejszymi rodzajami terenu. Wolałem zawsze mniejsze jednostki, ale bardziej zwarte, mobilne, opanowane.
I zawsze ustawiałem czoło z zagiętym skrzydłem - lewym lub prawym. Centralnie odwód jakaś piechota plus artyleria. Za zagiętym skrzydłem coś szybkiego - czołgi, kawaleria, wymiennie, w zależności od epoki.
I dawałem przeciwnikowi dystans, chciałem go zmusić do marszu pod moim ogniem - stąd często wyrzucona naprzód jakaś tyraliera, harcownicy, strzelcy, wilcze doły. Chciałem żeby wróg doszedł do mnie zmęczony.
A kiedy już dojdzie, to żeby trafił zrazu na dobrą odpowiedź zwartej obrony - stąd to gięcie skrzydeł, nawet w otwartym polu, zagęszczanie pierwszej linii, zmuszanie przeciwnika do obejścia szerszym łukiem albo ataku czołowego.
I odwód zawsze wytrzymany do ostatniej chwili, aż czoło i skrzydło zaczynają trzeszczeć, ba, aż czasem pęknie tu i tam linia. I wtedy z krótkiego dystansu albo od razu szturm bezpośredni albo jeszcze dwie salwy z bliska, granaty i szturm. Dystans tylko taki, żeby nabrać rozpędu. Kontra. Jak trzeba to wycof dla uporządkowania szeregów i znowu kontra.
Nie myślałem nad tym. To były odruchy. Efekt tysięcy stron, setek bitew rozegranych na nowo w głowie, na papierze, na ekranie.
Natural Born Defenders.
A na przykład potomkowie nacji, które przywykły do wojowania w przewadze mają we krwi zupełnie inny sposób instynktownego prowadzenia boju. Szukają własnego manewru, własnego rozstrzygnięcia, narzucenia warunków przeciwnikowi, atakowania od pierwszej chwili. Grałem z nimi to wiem. Niby nic, ale coś pokazuje jednak.
To wszystko oczywiście tylko moje fantasmagorie wobec braku jaśniejszych doniesień.
Mariupol broni się kolejny dzień. I nie ma dla niego nadziei.
Ukraina za to jest. I zamiast upadać na duchu po kolejnych mordach i gwałtach - rośnie Jej zaciekłość.
Nie sposób zwyciężyć z tym gniewem.
Radosław Wiśniewski (ur. 1974) – animator i promotor literatury piszący wiersze, prozę, wyżywający się publicystycznie pracownik hurtowni urządzeń niskoprądowych.