top of page

Przemysław Walczak – Znów spadnie śnieg



W moim życiu jest coraz więcej miejsca na medykamenty, na różnokolorowe pastylki, syropy,
zawiesiny. Objadam się przeważnie tabletkami na głowę, bo z moją głową podobno coś nie
tak. Może powinnam teraz słuchać Bacha i spisywać wspomnienia, spoglądając w górę,
kontemplować przecierające się chmury. Trzeba oddychać, oddawać się medytacjom, a ja
zawsze z zazdrością i pożądaniem patrzyłam na pięknych ludzi. Na smukłe kobiety o
smukłych nogach, długich włosach rozwiewanych przez popołudniowy wiatr i na mężczyzn o
szerokich ramionach, wyrzeźbionym torsie. Pięknych i wystawiających swe ciała na
prześwietlony słońcem dzień i na ciemność nocy.
Staram się o niczym nie marzyć, bo marzenia to ryzykowna rzecz, a ja nie mam ochoty na
niebezpieczne przedsięwzięcia. Brak mi sił na wyzwania, pragnę bronić jedynie tego, co mi
się już przytrafiło i w miarę szczęśliwie prześlizgnąć się przez resztę życia, tak jak
prześlizgnęłam się przez dzieciństwo i młodość. Chyba mi z tym brakiem marzeń do twarzy.
Najlepsze chwile mojego życia cierpiałam z powodu bycia niekochaną, a teraz sama uciekam
przed miłością. Byłam rozszczebiotaną z miłości kretynką, a z tej miłości została jedynie
unosząca się w moim mieszkaniu mdła i melancholijna aura pozostawiona przez mojego
ostatniego faceta. I został jeszcze zapach jego włosów na poduszce.
Nuda bywa niebezpieczną, może popychać nawet do zbrodni, ale ja z nudów zaledwie
wyglądam przez okno. Zupełnie niedawno ćpałam upalny i słodki czerwiec, kiedy od zachodu
wiał gorący wiatr, jak z piekarnika, a ludzie cieszyli się słońcem i gorącymi nocami. Świat był
wtedy oblepiony wydzielinami ich czułości. Tymczasem dziś jest najprawdziwsza jesień.
Wyglądam więc przez okno jak jakiś czarny listopad opadł na umęczoną planetę. Jest zimno i
brudno, poziom nagłej depresji przekroczył skalę. W oddali wychudłe drzewa uginają się od
wiatru nad zaślinionymi brzegami Odry. Wszędzie tylko spleen, chandra, smuteczek, a
chodnikami spiesznym krokiem idą ludzie o twarzach udręczonych, twarzach koloru
spleśniałego chleba. Idą szybko, to znów mozolnie człapią pochyleni pod ciężarem
nieznanych mi trosk, zagryzający spierzchnięte wargi i umęczeni pracą za cztery dwieście
brutto. Wyglądają wszyscy, jakby mieli zaszczepioną w genach jakąś dziedziczną klęskę,
która od pokoleń przygniata kark do ziemi i pluje prosto w twarz.

Zbliżyłam się jeszcze raz do mojego okna z widokiem na wyrastającą po drugiej stronie ulicy,
ociekającą deszczem, kamienicę. Pełną rozdeptanych wycieraczek pod drzwiami,
wymacanych poręczy wzdłuż schodów i okien ślepych od brudu. W bramie tej kamienicy stał
pryszczaty chłopak, gryzł kotlet w bułce z sosem dworcowym i patrzył w pustkę. Widywałam
go codziennie i teraz także patrzyłam na niego i nagle wiedziałam już, w tamtej chwili
miałam to przeczucie, że umrze młodo, bo są ludzie, których przeznaczeniem jest żyć krótko i
umrzeć głupią lub tajemniczą śmiercią. Mają tacy dziwną aurę, którą zwykle rozpoznajemy
dopiero wtedy, gdy naznaczony nią wreszcie umrze. Zginie tragicznie, umrze głupio, tak
jakby można było umrzeć mądrze. Może i da się, tego nie wiem, bo właściwie to nie znam się
na umieraniu. Pryszczaty dojadał właśnie bułkę, a ja byłam pewna, że umrze głupio, bo
zostanie potrącony przez tramwaj, utonie w gliniance albo zakrztusi się własnymi
wymiocinami. Coś bardzo przypadkowego się z nim stanie, rozpaczliwie przypadkowego.
Umrze nim wszystkie raki świata zdążą przypełznąć i pożreć jego tkanki. Każdemu, co mu
jest pisane. Jednemu bieda, cuchnąca znojem i popsutą krwią, drugiemu narkotyczna śmierć
w obłoku o chemicznym posmaku w ustach. Bezcelowa śmierć i głupie życie.
Za szybą jakieś smętne deszczowe crescendo, a u mnie w mieszkaniu z zachrypłych
głośników taniego laptopa ktoś śpiewa o nieszczęśliwej miłości i zagłusza dźwięki pustego
mieszkania – warczenie lodówki, szum kaloryferów, tykanie zegara. Wkrótce za moim oknem
spadnie śnieg. Zima w mieście jest taka ohydna.










Przemysław Walczak (ur. 1982) – autor powieści Wądoły i Lolobrygida. Publikował opowiadania w „Helikopterze” i „Epei. Piśmie Literackim”. Mieszka we Wrocławiu.
bottom of page