top of page
Białystok, 1940 r. Marię zrywa na równe nogi gwałtowne walenie w drzwi mieszkania – przez wizjer dostrzega kilku mężczyzn próbujących kolbami karabinów sforsować zabezpieczenie. Nie ma wątpliwości, że to jedna z trójek operacyjnych NKWD. Kobieta wie, że sekundy dzielą ją od wdarcia się do jej domu barbarzyńców, ludzi pozbawionych skrupułów, dlatego co sił w nogach biegnie długim przedpokojem i w ostatniej chwili udaje jej się wepchnąć swojego trzyletniego syna do pokoju, w którym znajduje się siostra jej męża. W ten sposób Karol zostaje cudem uratowany od wywózki, ale nie jest to cud bezinteresowny i pełny. Maria zapłaci za niego wysoką cenę.
Popędzana, zakrzykiwana i poniżana kobieta podczas brutalnego wyganiania jej na trzaskający mróz nie wydaje z siebie ani jednego dźwięku. Kiedy w wagonie ludzie płaczą i desperacko się modlą, Maria myśli tylko o tym, co stanie się z Karolem. Na wygnaniu nie boi się kolejnych epidemii tyfusu, a urągające ludzkiej godności warunki mieszkaniowe udaje jej się znosić tylko dlatego, że myślami jest daleko stąd. Brud, zimno i głód dotykają jedynie jej ciała, a bytowanie w ciasnej lepiance traktuje jako przejściowe, choć ciągnące się w nieskończoność zawieszenie jej prawdziwego życia. Spanie na zawszawionym, zapluskwionym wojłoku, zdobywanie resztek jedzenia, walka z niekończącymi się infekcjami nie są jednak dla Marii najgorsze. Najtrudniej jej patrzeć na dzieci, które pomimo ssania zanurzonych w odrobinie miodu szmatek, mimo prób oszukania głodu przy pomocy bibułki uwalanej mąką, masowo umierają. Ich matki tracą sens życia i odchodzą wkrótce po nich. Maria przeżywa dzięki makuchom, jakie udaje jej się zdobyć od kobiety, której pomogła wyleczyć ropiejącą ranę. Potrafi ssać brązowy pręcik nawet kilka dni i choć przeczy to prawom biologii, jakoś udaje jej się utrzymać przy życiu. Jej matka i babka pochodziły z podbiałostockiej wsi, wyposażając kobietę w przydatną wiedzę. Maria urozmaica dietę okolicznymi roślinami i przeżywa.
W 1946 roku Sybiraczka wraca do domu, a właściwie do syna, bo kamienicy, w której znajdowało się jej mieszkanie, już nie ma. Przestraszony Karol widząc matkę chowa się za spódnicą cioci. Szwagierka Marii nigdy nie zatajała przed chłopcem faktów dotyczących sytuacji rodzinnej. Troskliwie zajmowała się dzieckiem, nawet przez chwilę nie próbując mu wmawiać, że mogłaby zająć miejsce jego matki. Po chwili konsternacji Marię opanowuje ślepa złość. Jest kobietą silną i zdecydowaną – podbiega do chłopca, łapie go za rękę i siłą wyprowadza z mieszkania. Pomimo, iż w ciągu kolejnych miesięcy kobiety wypracowują zgodne stanowisko względem sposobu wychowania chłopca, Karol ma duży problem w zaakceptowaniu Marii w roli matki. Dziewięciolatek jest rezolutnym chłopcem, potrafiącym swobodnie opowiadać o swoich przeżyciach, jednak nie dzieli się nimi z kobietą, która do jego życia wróciła po latach. Po lekcjach biegnie do cioci, wobec której nie musi się wysilać, udawać, nie musi szukać drogi porozumienia – wszystko między nimi jest łatwe, oczywiste, naturalne. Matka jest zimna i wyniosła, trudno się przed nią otworzyć – tak postrzega to chłopiec. Wiele lat później, gdy Karol zostaje przyrodnikiem, nie przychodzi mu do głowy, że gdyby któregoś z tamtych dni, po powrocie matki z Syberii, spojrzał na nią jak na badaną pod mikroskopem kroplę wody, dostrzegłby przypominające ruchy Browna, chaotyczne obijanie się milionów emocjonalnych cząsteczek o ściany jej udręczonego serca.
Jako dorosły mężczyzna Karol może pochwalić się bardzo dobrymi relacjami z matką. Wie, że dzielna, odważna, wytrzymała kobieta uratowała mu życie; zdaje sobie sprawę, ile musiała przeżyć, poświęcić, znieść, aby on mógł być tym, kim jest, by miał okazję założyć własną rodzinę. Karol darzy Marię szacunkiem i podziwem nie mogąc pojąć jak to się stało, że te wszystkie przerażające okoliczności nie doprowadziły jej do śmierci.
Lwów-Kazachstan 1940 r. Pani Helena przykłada dużą wagę do jakości – dokłada starań, by przedmioty, jakimi się otacza, były wykonane rzetelnie i funkcjonalnie. Stateczna kobieta jest nauczycielką i żoną sędziego – nie może dopuścić, by odwiedzający ich lwowski dom goście i klienci męża mieli wątpliwości dotyczące poziomu, na jakim żyje małżeństwo. Pan Antoni jest urzędnikiem ministerialnym i doktorem prawa pracującym na stanowisku notariusza, radcy prawnego i adwokata, jednak najwyżej ceni sobie urząd sędziowski. To dzięki niemu mężczyzna znajduje się najbliżej tego, co przyświecało mu, gdy jeszcze przed zdaniem egzaminu dojrzałości dokonywał wyboru studiów – sprawiedliwości. Praca notariusza sprowadza się do nadawania prawomocności faktom i transakcjom, radca prawny sporządza opinie i udziela wskazówek w oparciu o znajomość przepisów, jednak klient może z nimi postąpić dowolnie. Decyzje sędziego są nieodwołalne, zyskują natychmiastową wykonalność – tylko sędzia w sposób bezstronny i niezawisły może swoją decyzją zmienić czyjś los, choć w niewielkim stopniu przywracając zachwianą równowagę świata, naruszoną przez działające w nim siły zła. Siły, które pewnego dnia postanawiają wziąć odwet na panu Antonim i jego żonie.
Dni na zesłaniu są do siebie podobne, choć od czasu do czasu na drodze handlu wymiennego obejmującego towary i usługi udaje się nieco poprawić swój los. Tu jakość życia tysięcy ludzi jest zależna od minut, a czasem sekund, podczas których wpychali do bagaży rzeczy, jakie uznali za przydatne. Zdjęcia bliskich, pamiątki rodzinne i dokumenty nie mają żadnej wartości. Helena udaje się na tzw. barachołkę, czyli miejscowy bazar, na którym bieżeńcy mają możliwość sprzedania swojego dobytku. Dziś zabiera ze sobą przedmioty najcenniejsze, jedyne, jakie jeszcze jej zostały – męskie skórkowe półbuty i kalesony z najwyższej jakości angielskiej wełny. Za pieniądze ze sprzedaży będzie mogła kupić trochę mleka i jarzyn, które handlującym udało się ukraść nocą z kołchozu. Pani Helena jest kobietą dumną – stara się bez potrzeby nie okazywać uczuć. Musi sprzedać jedyne, co zostało jej po mężu, pozbyć się przedmiotów, które jeszcze niedawno otulały ciało ukochanego mężczyzny. Gdy podchodzi do niej wiejska gospodyni i z bezzębnym uśmiechem za najwyższej jakości męską bieliznę oferuje śmiesznie niską cenę, pani Helena nie wytrzymuje: „Ty głupia babo, to są najlepsze angielskie kalesony!” – krzyczy. Urażona kobieta donosi i Helena dostaje za swój wybuch – przez władze oceniony jako wyraz antyradzieckiej propagandy – pół roku karnego obozu.
Kasjerka z Kina „Podhalanka”
Sanok, 1946 r. Dziesiątki zgromadzonych w gmachu „Sokoła” osób zostają mimowolnymi świadkami niecodziennego widowiska. Oto ciało młodej dziewczyny w locie wygina się w łuk – jej długi warkocz i rozpostarta dłoń zataczają w powietrzu krąg, a po chwili kobieta bezwładnie upada na ziemię. Strużka intensywnie czerwonej krwi z sekundy na sekundę zmienia się w kałużę, a większość zebranego towarzystwa zastanawia się jak to możliwe, by z jednego człowieka wypłynęło aż tyle ciemnobrunatnego płynu. Panuje złowróżbna cisza – nikt nie kaszle, nie chrząka, nie kicha. Czas się zatrzymał. Jedynym zmartwieniem zebranych staje się wymyślenie sposobu na ucieczkę, na bezszelestne opuszczenie tego miejsca. Chcieliby udać – ze strachu czy z wygody – że nigdy ich tu nie było. Przeklinają pomysł udania się do siedziby Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” przy ulicy Mickiewicza by na tutejszej sali obejrzeć film. Właściwie nikogo z nich nie powinno tu być, bo Wojskowe Przedsiębiorstwo Kinowe wbrew woli „Sokoła” przejęło salę na piątkowe, sobotnie i niedzielne popołudnia. Na działalność nieistniejącej formalnie instytucji o nazwie Kino „Podhalanka” składają się projekcje filmowe w tej właśnie sali. Mieszkańcy małego podkarpackiego miasteczka z niecierpliwością czekali na pokaz ruchomych obrazów, nie mając wygórowanych wymagań dotyczących poziomu artystycznego. Żaden z widzów nie był natomiast przygotowany na takie widowisko.
Przed chwilą, bez żadnego wyraźnego powodu, rosyjski żołnierz na ich oczach zastrzelił kasjerkę Kina „Podhalanka”.
Niewiele wiemy o tamtych wydarzeniach, przetrwały one w pamięci kilkorga mieszkańców miasta w formie przestrogi przed niejednoznaczną powojenną rzeczywistością. Dziewczętom powtarzano, by pod żadnym pozorem nie wychodziły z domu po zmroku, chłopakom natomiast, by unikali miejsc i sposobności do wplątania się w kłopoty. Nie wiemy, ile lat miała kasjerka, nie mamy wiarygodnych dowodów na to, jak wyglądała, ani jak do tego doszło. Nie była to miłosna historia, akt zemsty czy działanie obliczone na zadanie wyrafinowanego cierpienia. Jedyną pewną w tej sprawie okoliczność stanowił fakt, że obie osoby były sobie całkowicie obce, żołnierz był pijany, a decyzję podjął pod wpływem impulsu. Coś się Rosjaninowi nie spodobało, w jednej sekundzie postanowił więc sięgnąć po broń i rozwiązać nieporozumienie sprawdzonym, jedynym znanym mu sposobem.
Tak rosyjski żołnierz zastrzelił kasjerkę z Kina „Podhalanka”.
Zarówno zgromadzeni w sali gimnastycznej „Sokoła”, jak i wszyscy pozostali mieszkańcy miasta (bo oczywistym jest, że wieść obiegła społeczność lotem błyskawicy) stoją w niemym zdumieniu, ponieważ oto właśnie, w jednej sekundzie podważone zostało niezachwiane, święte i nienaruszalne przekonanie, będące światopoglądową podwaliną ich nowego życia. Mieli czelność przywiązać się do myśli, że znajdują się w gronie wybrańców, którzy mogą nareszcie opuścić piwnice, przestać się chować na widok munduru i nie reagować drżeniem rąk na pukanie do drzwi. Wciąż jeszcze w swoich wieczornych opowieściach cudem prześlizgiwali się pod wielkim gmachem na Sienkiewicza, skąd w każdej chwili mógł wychynąć gestapowiec, jednak w dzień stopniowo odrywali się od tych myśli, wspomnień, od czyhającej za każdym rogiem śmierci. Nareszcie mogli wyjść na spacer, przejechać się rowerem albo iść do kina. Rozmościli się w złudnym poczuciu bezpieczeństwa jak w bujanym babcinym fotelu, bo tak łatwo było znowu normalnie żyć.
bottom of page