Nazywano ich Centurią. Stu agentów wyłonionych przez Korporację spośród najlepszych. W chwili gdy Ewa poczuła w ustach po raz pierwszy metaliczny posmak teleportacji, jej cichym marzeniem stała się przynależność do tego grona. Początkowo cichym marzeniem, potem obsesją. Zwykli śmiertelnicy nie mieli pojęcia o istnieniu Centurii, ale gdy tylko świeżo upieczony agent przekraczał po raz pierwszy próg komory teleportu, Korporacja zaczynała delikatnie sączyć do jego świadomości legendy o poszczególnych członkach Centurii jak krople deszczu kapiące nieregularnie z powodu przeciekającego gdzieś poza zasięgiem wzroku dachu. Najpierw subtelne kapanie, potem krople zaczynają głośno uderzać o blaszane wiaderko podstawione pod przeciek, by w końcu przekaz o Centurii wręcz chlapał na nowicjusza, mając na celu pobudzić jego ambicje i rozpalić żądze dołączenia do tej elitarnej jednostki.
Jakaż była więc ekscytacja Ewy, kiedy podczas którejś wizyty w Centrali, gdy standardowo zdawała raport z właśnie zakończonej misji i odbierała zalecenia co do okresu rekonwalescencji, została skierowana na spotkanie do skrzydła C. Gdy dotarła z bijącym sercem do Grodzi C, myśli Ewy szalały jak międzygalaktyczny chomik mutant w kołowrotku, którego Ewa zabierała na misje w miejsca, gdzie korporacyjne generatory prądu zawodziły, a tradycyjny chomik w surwiwalowym zestawie zawsze dawał radę. Grodzie rozsunęły się bezszelestnie, a gdy tylko Ewa przestąpiła próg z głośników rozległ się kojący głos. „Ewo, zapraszamy Cię do zwiedzenia Sali Chwały”. Chomik w głowie Ewy wrzucił wyższy bieg: „Nie wierzę, Sala Chwały?! Legendarne okrągłe pomieszczenie, gdzie wiszą portrety wszystkich członków Centurii wystylizowanych na superbohaterów. Podobno istnieje, ale wstęp mają tam tylko członkowie Centurii.
Wisiało tu sto fascynujących żywych obrazów, które zmieniały się w zależności od oczu patrzącego i aktualnej epoki. Każda z kompozycji wzbudzała namiętność, gorące pragnienie samodoskonalenia i dążenia do osiągnięcia chociaż ułamka przedstawionej doskonałości. Ewa przechodziła obok portretów, z których każdy wzbudzał w niej żywe emocje i chociaż opowiadały w podbojach, zwycięstwach i sukcesach, receptory empatyczne Ewy odbierały również odczucia bólu fizycznego, zmęczenia, samotności, zdrady, smutku, ale najwięcej było w nich niepewności. Gdy już miała domknąć obwód koła, stanęła jak wryta. Setny portret to była Ona. „Jaka…” Ewie zabrakło słów. „Czyli to ten etap. Dołączę do Centurii?” Mijając swój portret, puściła oko do siebie samej i uśmiechnęła się mimowolnie, gdy Ewa z portretu jej odpowiedziała.
W Centurii nie było hierarchii. Wszyscy byli sobie równi. Był to celowy zabieg Korporacji podyktowany zarówno względami praktycznymi, jak i pragmatycznymi. W skład Centurii wchodzili agenci o tak różnorakich umiejętnościach i talentach, że jakakolwiek próba ich ustawienia w logicznym porządku skazana była z góry na porażkę. Z drugiej strony, z założenia Centuria miała być wolna od wewnętrznej rywalizacji. Nieoptymalne kosztowo byłoby pozostawienie agentom przestrzeni na wzajemne gry ambicji i wyścigi. W świecie Centurii zakazane były wszelkie rankingi dotyczące jej członków, czy nawet porównywanie poszczególnych agentów w prywatnych rozmowach. Korpolicja była szczególnie wyczulona na tym punkcie i wymierzała surowe kary niesubordynowanym: za wirtualne konkursy piękności – ograniczenie racji żywnościowych, za rankingi umiejętności – pozbawienie dostępu do światła na jeden cykl rozwojowy, a za dyskusję na temat hipotetycznych współczynników skuteczności misji poszczególnych agentów – po prostu anihilacją. Te proste zasady w połączeniu z okrągłą Salą Chwały miały pozwolić agentom na chłodno zajmować się kolejnymi misjami bez analizowania ich doboru i lęków dotyczących przyszłości. Od kiedy trafiali do Centurii byli zabezpieczeni na przyszłość. Jedynym ich zadaniem było poddawać się wszystkim wytycznym misji i dążyć do ich jak najlepszego wykonania.
Był jednak jeden sposób różnicowania pozycji agentów, o którym wiedziała tylko Korporacja. Wybrani zamiast kolejnej superbohaterskiej misji dostawali od Korporacji misję rozrodu. Klucz doboru do misji rozrodowej tylko pozornie był przypadkowy. W rzeczywistości analitycy Korporacji starannie rozważali, którzy z agentów obdarzeni zostali cechami szczególnie cennymi w kolejnych etapach podboju kosmosu. Ci właśnie dostawali zadanie poddania się szczegółowo zaplanowanym procedurom rozrodczym. A ponieważ pula genotypów w Centurii była idealną kompozycją, nikt nie zamierzał pozwolić swoim agentom na rozwodnienie osiągniętej z takim trudem perfekcyjnej mieszanki. Rozród agentów odbywał się oczywiście metodą klonowania. A ponieważ najnowsze badania korporacyjnych naukowców wskazywały na lepsze efekty rozrodu, gdy zarodki zamiast być hodowane w laboratorium, wszczepiane były do ciała agenta-dawcy genów, tak też czyniono. Zarodki-klony rozwijały się przez dziewięć miesięcy, korzystając z krwiobiegu i odżywiania agenta-rodzica.
Gdy Ewa minęła Salę Chwały, głos wirtualnego przewodnika poprowadził ją na spotkanie ze znanym już sobie oficerem prowadzącym w celu omówienia szczegółów kolejnej misji. Gdy weszła do jasnego ascetycznego gabinetu, ciepły głos przywitał ją miło:
- Witaj, Ewo! Witamy w Skrzydle C. Sama chyba rozumiesz, co to oznacza. Jak się dziś czujesz?
Ewa tylko wzruszyła ramionami i spojrzała obojętnym wzrokiem na funkcjonariusza Korporacji. Minęły już czasy, kiedy ekscytowały ją kolejne misje. Rzuciła się w wir kariery tutaj, aby zapomnieć o bólu i zaangażowaniu. Każda z tysiąca dotychczasowych teleportacji zmieniała po trochu jej ciało i przytłumiała jej umysł. Nie była już tą samą Ewą, która wcześniej tak ochoczo teleportowała się do innych światów i wymiarów. Jej zmysły obciążone były licznymi bólami fantomowymi po częściach ciała, których już nie było, oraz omamami po pozaludzkich zmysłach, które też już utraciła.
Najbardziej dotkliwe były odczucia pozostawione po brakujących kończynach, które w minionych misjach były Ewie niezbędne do poruszania się, zapewniały równowagę i stabilizację, a teraz po prostu ich nie było. Zdarzało się Ewie zachwiać, stracić równowagę lub doświadczać zawrotów głowy z tego powodu. Również kłopotliwe było odczucie braku dodatkowych chwytaków i wszystkich przyssawek zarówno na stopach, kolanach, jak i rękach. Czasami Ewa z przyzwyczajenia podchodziła do pionowej powierzchni, unosiła ręce i stopy, zaczynała się wspinać, po czym sromotnie polegała, spadając z wysokości około dwóch metrów. To nie to, co kiedyś, gdy wystarczało rozpocząć wspinaczkę, by jak jaszczurka być po chwili na suficie i swobodnie kontynuować wędrówkę. Najboleśniej jednak odczuwała brak skrzydeł. Czuła się zupełnie uziemiona.
Choć przystąpiła do programu Korporacji, żeby zapomnieć, jej ciało zapamiętywało strzępki wspomnień z poprzednich myśli, dając to odczuć mrowieniem, brakiem stabilności lub wspomnianymi już bólami fantomowymi. To doświadczenie zaczynało już Ewie ciążyć. Czuła się stara i zmęczona. Czy jeśli Korporacja pozna jej stan umysłu, wycofa swoje aktualne zaproszenie, a Ewa straci dopiero co zdobyte miejsce w Centurii? Ewa postanowiła wykrzesać z siebie resztki entuzjazmu i zaangażowania. Podniosła żwawo głowę i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć! Jest OK. Wprawdzie odsypiam jeszcze Kasjopeję, ale przynajmniej było zabawnie. Co masz dziś dla mnie, skoro już tu jestem?
- Ewo, wystarczy już tego skakania po wymiarach i planetach. Z uwagi na twoje liczne sukcesy, zostałaś wytypowana do misji rozrodowej. Jutro zostanie ci wszczepiony twój klon. Twoim zadaniem będzie karmić go i dać mu schronienie na dziewięć miesięcy. Potem przejmiemy go od ciebie i już będziesz wolna. Będziesz mogła wrócić do teleportacji.
Ewa zgłosiła się następnego ranka do labu, gdzie w narkozie wykonano szybki, bezbolesny zabieg wszczepienia zarodka. Po zabiegu Ewa wróciła do swojej kwatery, zaparzyła kawę, a wtedy chomik w jej głowie samowolnie podjął się wyzwania naładowania wszystkich powerbanków w wyposażeniu superagentki.
„Czyli teraz hoduję w sobie swoją córkę… Nie córkę, siebie samą… Świeższą i młodszą wersję mnie. Czy po to, żebym zastąpiła samą siebie? Czy ona-ja, to będę ja? Czy mnie wyrzucą z Centurii, żeby zrobić miejsce dla niej? I co wtedy stanie się ze mną?”
Ewa poczuła uderzenie gorąca i ścisk w żołądku od natłoku myśli i napięcia, które wywołały. A ponieważ w ciele Ewy pozostały jeszcze różne skrytki, ukryte mikro-organy niewidoczne na pierwszy rzut oka i nieusunięte przez Korporację po kolejnych teleportacjach, ścisnęła mięśnie macicy, nad którymi zyskała panowanie trzy teleportacje temu, a jej ciało odrzuciło wszczepiony zarodek-klon. Obyło się nawet bez większego krwawienia.
Tydzień później na kontroli w Klinice Rozrodu Centurii zadziwiony lekarz uniósł brew po zbadaniu Ewy.
- Dziwne. Pierwszy raz nam się to przydarzyło. Cóż za strata! Hm, klon musiał być niestabilny… - strzelając lateksowymi rękawiczkami, dodał z uśmiechem – Widać jesteś wyjątkowa!
Gdy tylko Ewa wyszła z gabinetu, usłyszał w słuchawce głos oficera prowadzącego Ewę: „Po prostu wyślemy ją na kolejną misję. Wykorzystamy to ciało, ile jeszcze się da.”
***
Opowiadanie powstało w ramach koleżeńskiego Projektu Ewa i zostało wcześniej opublikowane w formie audiobooka na kanale na YT Wytwory Wyobraźni.
Małgorzata Domurat – czytam od zawsze, piszę z przerwami od kiedyś. Wciąż szukam, gdzie jest krawędź zasłony rzeczywistości, żeby unieść jej brzeg i przyjrzeć się temu, co znajdę pod spodem. Balansuję na granicy wolności i niewoli, by w wolnym czasie móc zajmować się ruchem, chodzeniem po krzakach i nudzeniem się. Publikowałam w „zakład.magazyn”, „Ypsilon”, „Siła-Paka Runga”, prowadzę profil literacki Zza krawędzi, byłam uczestniczką Pracowni przed debiutem prozą 2024 na festiwalu TransPort Literacki 29.