top of page

Mary Noonan – pięć wierszy



Rue St Paul
Widzę ich niepewnych w małym pokoju, który wynajęłam im w hotelu du Septième Art na Rue St Paul. Para pod pięćdziesiątkę, z Irlandii. Hotel stał przy ulicy zawalonej sklepikami ze starociami. Czy wyglądali tam obco? Wcześniej mieszkali w Londynie
i w mniejszych miasteczkach, ale w ich żyłach płynęła krew małej parafii hrabstwa Cork.
Jestem dziś starsza niż oni wówczas W tamtych niemodnych ubraniach i obciachowych fryzurach Przystanęli obok łoża na tle ściany pokrytej czarnobiałymi plakatami – Bogie, Bacall, James Dean – wyłożyłam im plan zwiedzania, przejazd Od kościoła Sacré Coeur do Wieży Eiffla, potem przejażdżka łodzią Po Sekwanie, zgodzili się chętnie na tę banalną odmianę turystyki.
Moja matka, którą nakręcała menopauza, wczesnymi rankami wychodziła spotykać Dzikie koty w dzielnicy. Nie wiem, czy spotykała tam duchy zwierząt z królewskiego ZOO. Ojciec przeglądał strony francuskich wyścigów konnych usiłując rozgryźć system obstawiania gonitw. Dogadał się nawet z portugalskimi emigrantami z lat pięćdziesiątych, którzy żyli na ulicach, Kiedy szalała tu gruźlica. Stałam tam z nimi patrząc na fasadę taniego hotelu, jego marna imitacja Hollywoodzkich tęsknot nijak nie pasowała do okolicznych siedemnastowiecznych domów, w których Widma kupców i zakonników wciąż chrobotały między belkowaniem dachów. Widzę moich rodziców Stojących obok łóżka w tym małym pokoju, desperacko starających się pokazać, że owszem, Rozumieją, o co cały ten zgiełk. Mam nadzieję, że byłam dla nich dostatecznie miła.  Ale czy na pewno byłam.


Moja matka w wieku lat czternastu

Ramiona miałyście nieco przykurczone, pewnie  z zimna, a może stłamszone strachem, ubrania biedne, blade uśmiechy, główki lekko przekrzywione, 
spojrzenia mocno zdziwione. Spódniczki z parzonej wełny i rozpinane swetry, widać, że spłowiałe z przykrótkimi rękawami. Płaskie pantofelki sznurowane błotnymi wzorami. Jesteś tam jedyną, która nosi płaszczyk, siedzisz prosto i błyszczą ci oczy. Czy widzę w nich bunt, czy na wytartej fotografii chcę dostrzec nazbyt wiele? Podeszwa lewego bucika, który niezdarnie próbujesz schować za prawą łydką, wyraźnie odłazi.
W twojej głowie wciąż tańczy tamta Dorota wciąż stuka obcasami ciemnoczerwonych sandałków a rytm przenosi ją z powrotem do Kansas.
There’s no place like home, there’s no place like home. 
Dokąd traficie potem? Do sklepu z zasłonkami w Fermoy,
do bukmachera Hilla, czy na Picadilly Circus? Albo z piątką dzieciaków do dzielnicy socjalnych mieszkań w Cork? Twoje stopy wciąż noszą ślady odmrozin.
Czy mogłaś się wtedy spodziewać, że twoje dzieci oraz ich dzieci będą latać do Nowego Jorku, żeby kupować markowe buty lansowane przez facetów o zabawnych imionach Manolo, Louboutin, Jimmy Choo? 
Albo, że ich konfekcja też będzie miała nazwy - Very Prive` Toutenkaboucle –  oraz głębokie wcięcia odsłaniające paluszki? Albo, że te buty będą tak modelowane przez inżynierów 
aby uwydatniać biodra, obniżać lub podwyższać pośladki i zapewniać stan obuwio-błogości?  Co o tym myślisz, moja mateczko smutno patrząca na zakonnicę, która w ostatnim dniu szkoły bije cię po twarzy? Jak ci się podoba ten obuwniczy karnawał, słodycz naszych stóp?


Elizejskie

Przez soczewkę zieleni oglądam szczątki mego miasta. Z wyniosłej wieży z zielonego szkła, reliktu czasów celtyckiego tygrysa, której jestem teraz jedynym mieszkańcem, pilotuję kryształowy okręt wojenny, sunę wysoko, po linii, która kiedyś była linią nieba, teraz jest granicą wody. Groszkowa zieleń spowija horyzont. Bystrym okiem lustruję trzy kopuły pokryte zieloną śniedzią, zwieńczenie Ratusza, kościół Franciszka i budynek sądu unoszące się na chmurach ciemnych jak mech. Złota latająca ryba, miejskie godło – wciąż na swoim miejscu, nienaruszona. Ja, czujny jastrząb krążę nad nieskończonością alg, mapuję okolicę po najdalsze krańce.
Ale mój punkt obserwacyjny nie jest bezpieczny. Przelatują ciała. Szczątki zielonych żurawi. Pierwszą demonstracją mocy było wyrywanie drzew z korzeniami, przewracanie pojazdów. Potem panika, wzajemne tratowanie. Morderstwa, czystki. Pomagałem zrzucać martwe ciała z balkonów penthause’ów. Teraz korzystam z ich chłodnych marmurów.
Szmaragdowe światło wieczoru zalewa niezamieszkałe od dawna puste pokoje. Nasłuchuję dźwięków domu, mruczenia silnika w szybie windowym, szumu automatycznych drzwi
Duch windy, duch drzwi. Zasypiam, a we śnie wracam do starego miasta –
tajemnice tartacznego podwórza na Water Street, gdzie pracował mój ojciec, budząca zachwyt fasada budynku kolei West Cork na nabrzeżu Alberta; oliwkowa majolika w publicznych łaźniach na Eglinton Street, kafelki tańczące w oczach szczypiących od chloru. 
nasze mieszkanie na Lower Road, gdzie wodne szczury harcowały ponad łóżkami, gdy zasypialiśmy. Skakałyśmy z siostrą na skakance w portowych dokach i gapiłyśmy się, jak w górę rzeki idą barki wyładowane szwedzkim drewnem albo ładunkami bananów z Afryki lub Jamajki. Godzinami mogłyśmy czekać w deszczu, żeby złapać swoją nagrodę, gdy ciemnoskóry marynarz rzucił nam przejrzałego banana. Nasz plac zabaw, port zbudowany przez Holendrów w czasach ich kupieckiej potęgi, 
gdzie wymieniano wina z Bordeaux na masło. Zamykam oczy i próbuję przywołać tamten zapach masła, potem twarze ojca i siostry. Połacie kwiatów. Elizejskie Pola, na które bogowie poszli umierać.



Kalwaria

Nad brzegiem jeziora trzy drzewa,
rosną lekko pochylone ku światu,
jak znane krzyże
na wzgórzu Golgota.

Dwaj łotrowie po bokach
trzymają się dziarsko, ale stojący
pośrodku kasztanowiec
już wyzionął ducha. Jego naga
sylwetka mocno

odcina się od pełnych kolorów lata
w hrabstwie Monaghan, gdzie wszystko jest szmaragdowe,
w kolorze limonki i jabłek,
ubranym w rojsty, mchy i paprocie.  Drzewo-krzyż

wyraźnie góruje nad tymi dwoma,
wciąż zielonymi, przypomina postawnego ojca
z dwójką małych dzieci po obu stronach. Co stało się staremu, że soki

nie chcą dłużej płynąć w jego żyłkowanych kanałach, co zatrzymało pracę tej misternej maszynerii zamieniającej światło w cukier? Czy musi biedaczysko na oczach potomstwa trwać w tej agonii, gdy ślepy świat kręci się wokół niego niczym koło tortur? Na przykład dziś, gdy miękkie białe fale przetaczają się radośnie po jeziorze jego drętwy korpus nie reaguje na wietrzne zaczepki, poszarzałe gałęzie kościstymi palcami wskazują śmietankowe niebo.
Czy nikt go nie zetnie? Czy jego kruche kości nie przydadzą się nawet na opał, nawet jeśli on cały nie kiwa się w rytm pojękiwań wiatru, i nigdy więcej nie zrzuci kolczastego kasztana na przechodzące gąsienice?


Persefona

Dzień Św. Brygidy przyszedł i poszedł, a ja tkwię w nieskończoności swego grobu, błąkam się po komnatach podziemia nasłuchując odgłosów – rutynowych bijatyk driad w liściach, nagłych spazmów roślinnych pędów wysuszonych na wiór, kropel lodowatej wody kapiącej z kamieni

Ponad moją głową, na powierzchni ziemi, nadal żadnego poruszenia. Czuję ten sam martwy ciężar drzew niemych więźniów na wzgórzu, ścinanych, żeby mogły wzrastać kolejne. Smutna maszyneria Wiosny jeszcze nie zaczęła powolnego otwierania kolejnych zasklepionych kryjówek i pozwala kwiatowym konchom szlochać, gdy paraliżuje je mróz sunący od łodyg

Patrzę z grobu na organiczną plątaninę – kłącza sykomoru na tle mysioszarego nieba, grube kulasy poranionego piaskowca, rozwarte szczęki popiołu jakby zamarzłe w powietrzu. Wszystko, co tu czeka, żywi się martwotą. Czy jest nadzieja dla nas stłoczonych w Hadesie, gnijących  i pokurczonych z dłońmi niezmiennie otwartymi
na ulotny dotyk Demeter, tej upragnionej matki, niezdolnej nas ocalić, jak nie ocaliła nas wtedy, gdy jeszcze wędrowaliśmy przez kwietne pola?

przełożył Mirosław Drabczyk



Mary Noonan – irlandzka pisarka, wykładowczyni literatury francuskiej na uniwersytecie w Cork, tłumaczka poezji Nervala i Baudelaire'a. Jej pierwszy tom Fado house (2012) zdobył uznanie krytyki i przyniósł poetce kilka nagród. Tam drugi nosi tytuł Stone girl (2019).  Fascynacja twórczością francuskich symbolistów znajduje odbicie w niektórych wierszach Mary Noonan nasyconych melodyjnością i malarską ozdobnością. Motywem przewodnim wielu jej utworów są impresje podróżne, wspomnienia z dzieciństwa, nawiązania do mitologii i obserwacje przyrody. Nagromadzone obrazy, delikatna ironia, ufność wobec czytelnika i dystans do własnego osądu pozwalają określić wiersze Mary Noonan mianem "czułej narracji".
bottom of page