top of page

Mary Noonan – cztery wiersze



Salon Pszczelej Piękności


Pszczoły przynoszą mi w etanolu.
Niektóre pływają w żółtawej zawiesinie
po sto lat, na przykład te, 
złapane na ulicy w Cagliari przez niemieckiego 
entomologa latem 1909 roku.

Wyławiam szczypcami Nr 1 z jej alkoholowej macierzy, 
jest pomarszczona jak rodzynek, muszę teraz
przywrócić ją pszczelości. Krok pierwszy to mycie
w pszczelim szamponie, magiczna formuła.
Wrzucam staruszkę do butelki, zdrowo potrząsam – 

Ups! Nóżka odpadła… Ech, nie szkodzi.
Da się skleić. Wyciągam z roztworu 
zasuszoną robotnicę, kładę ją na malutkiej gąbce,
przebijam pierś szpileczką, w punkcie
skąd wyrastają skrzydła.

Suszenie to spore ryzyko. Przy takich maleństwach zwykła suszarka 
nie sprawdza się, ale elektryczna pompka radzi sobie świetnie.
Stareńkie skrzydełka łopoczą w strużkach powietrza, 
ożywają żółte i czarne barwy pasów 
okalających włochaty korpus.

Czas na popisowy numer salonu pszczelej piękności.
Kładę pszczółkę pod mikroskopem, potem 
specjalnym pędzelkiem rozgarniam jej futerko,
zmatowiałe i skołtunione po długim, stuletnim śnie. 
Gdy koafiura odnowiona, ponownie chwytam szczypce,

prostuję antenki delikatne jak włoski rzęs: kształtuję elegancką talię,
rozczłonkowane nóżki a nawet kolanka.
Nr 1 już uczesana i wymuskana! Ależ wrażenie!
Umieszczam ją w płytkiej gablocie, dołączą do niej
kolejne siostry. Jakieś dwadzieścia odnowionych pszczół dziennie.

Mój zawód to “preparator”, liczą się tu
zręczne ręce i oko do szczegółów. Kiedyś byłam organistką.
Często myślę o tych małych robotnicach –
na przykład dzisiejszej Nr 1, jeśli budowała sześciokątne komórki,
kto dał jej ten gruczoł do produkowania wosku?

A może była pszczołą pogrzebową, która usuwa z roju martwe siostry,
jak najdalej od miejsca znojnego dozowania, pakowania i uszczelniania?


Ciało

Przez tyle wspólnych lat
nigdy nie dotykaliśmy się, zasadą było
trzymanie dystansu. Twoja kość policzkowa – szorstka,
kanciasto rzeźbiona – to był tylko twój teren. Nawet słowo ciało
było poniekąd zakazane i nigdy nie wyszło z twych ust.
A teraz całkowicie przejęłam władzę, jak ośmiornica
kładąca tabletki na twoim języku podczas śniadania,
w nocy pozwalając by twoja sztuczna szczęka
wypadła na moją otwartą dłoń. Namydlam 
twój siwiejący zarost, powoli przeciągam 
ostrzem maszynki po skórze podbródka, robię 
zakręty wokół jabłka Adama. Rozbieram cię,
otwieram drzwi do prysznica, wpycham cię do środka.
Cierpliwie proszę byś wyciągnął rękę, 
wyciskam dawkę szamponu, podpowiadam, 
że trzeba to wetrzeć we włosy na głowie.
Drżysz, otrząsasz się, narzekasz, że moje ręce
są lodowate. Nigdy nie przypuszczałam,
że będę oglądać penis własnego ojca. Gdy po godzinach
wyczerpujących perswazji, abyś wreszcie
wszedł pod kołdrę, chwytasz moją rękę
zamykasz ją w swoich i nie pozwalasz, bym ją zabrała.


Akt znikania


Nie możemy już mówić sobie do widzenia,
ani od siebie odchodzić. To minęło i teraz muszę 
wnikać i czmychać z twojego osobnego
świata, gdzie zmarli swobodnie spacerują
po przedpokojach, gdzie przejście
przez drzwi zaraz będzie na zawsze zapomniane
a dawno nieżywi przodkowie
czają się za klatką schodową.
Przemierzam salle des pas       
perdus*, gubiąc drogę, wchodząc
przez jedne drzwi, wychodząc innymi,
pojawiając się przed tobą
dzięki systemowi przesuwnych paneli
i znikam bez pożegnania, rozpływam się jak kamfora
w tej wielkiej poczekalni, do której prowadzą 
wszystkie drogi. Jak ty ogarniasz te wszystkie 
przyjścia i wyjścia swoich gości, 
którzy ani się nie zapowiadają,  ani nie umawiają wizyt
wycofując się potem w ten sam 
sekretny sposób? Jakie to uczucie
być osią ciagle obracającego się portalu, być
już na zawsze pustą poczekalnią, 
gdzie zatrzymują się wyłącznie duchy
śpieszące Bóg wie dokąd?
  
  * w wolnym tłumaczeniu: sala przypadków beznadziejnych 

W domu


Znowu jestem w domu, ojciec czyta gazetę
ciagle od nowa ten sam akapit, aż zaczyna się
ściemniać, druk się rozsypuje i litery zsuwają się
ze stronic a on zagarnia je wytrwale do ramek, przekonany,
że jeśli będzie dostatecznie czujny
one już więcej nie uciekną, jestem w tym domu,
gdzie ścieżka zeskorupiałych serwetek prowadzi do łazienki,
tam kawałki papieru złożonego wielokrotnie w kosteczki ułożone w rządku na okiennym parapecie. Czy już
za późno, abym wypisała na nich swoje modlitwy, a potem
otworzyła okno i wypuściła powietrzne koniki w przestrzeń?

Papier jest w naszym domu świętością, każdy skrawek
staje się miniaturową kopertą z listem do elfów nadawanym
i odbieranym przez mistrza origami, który spędza nad nimi
długie godziny kołysząc się na popsutym biodrze aż dzień
stopniowo staje się nocą a on zamiata płatki śniegu z czarnych kafelków albo ze zwojów sznura wyrywa niepotrzebne drobinki.
Chciałabym móc powiedzieć do widzenia człowiekowi, którego kroków
tyle razy nasłuchiwałam przyklejona do schodów,
którego chłodna ręka na mym czole i pytanie “jak się dziś czuje pacjentka?”
powodowało szybsze bicie serca. Chciałabym móc go pożegnać,
zanim przyjdzie baśniowy mag, żeby go zamienić
w gniazdo suchych włókien, w stosik chrząstek.

przełożył Mirosław Drabczyk





Mary Noonan  – irlandzka pisarka, wykłada literaturę francuską na uniwersytecie w Cork, tłumaczka poezji Nervala i Baudelaire’a. Kilka lat spędziła we Francji, jej pierwszy tom poetycki Fado house (2012) nosi ślady fascynacji twórczością francuskich symbolistów. Tom drugi Stone girl  (2019) powstawał w czasie,  gdy poetka opiekowała się ojcem zmagającym się z chorobą Alzheimera. Z niego pochodzą tłumaczone tu wiersze.


     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page