kanciasto rzeźbiona – to był tylko twój teren. Nawet słowo ciało
było poniekąd zakazane i nigdy nie wyszło z twych ust.
A teraz całkowicie przejęłam władzę, jak ośmiornica
kładąca tabletki na twoim języku podczas śniadania,
w nocy pozwalając by twoja sztuczna szczęka
wypadła na moją otwartą dłoń. Namydlam
twój siwiejący zarost, powoli przeciągam
ostrzem maszynki po skórze podbródka, robię
zakręty wokół jabłka Adama. Rozbieram cię,
otwieram drzwi do prysznica, wpycham cię do środka.
Cierpliwie proszę byś wyciągnął rękę,
wyciskam dawkę szamponu, podpowiadam,
że trzeba to wetrzeć we włosy na głowie.
Drżysz, otrząsasz się, narzekasz, że moje ręce
są lodowate. Nigdy nie przypuszczałam,
że będę oglądać penis własnego ojca. Gdy po godzinach
wyczerpujących perswazji, abyś wreszcie
wszedł pod kołdrę, chwytasz moją rękę
zamykasz ją w swoich i nie pozwalasz, bym ją zabrała.
Akt znikania
Nie możemy już mówić sobie do widzenia,
ani od siebie odchodzić. To minęło i teraz muszę
wnikać i czmychać z twojego osobnego
świata, gdzie zmarli swobodnie spacerują
po przedpokojach, gdzie przejście
przez drzwi zaraz będzie na zawsze zapomniane
a dawno nieżywi przodkowie
czają się za klatką schodową.
Przemierzam salle des pas
perdus*, gubiąc drogę, wchodząc
przez jedne drzwi, wychodząc innymi,
pojawiając się przed tobą
dzięki systemowi przesuwnych paneli
i znikam bez pożegnania, rozpływam się jak kamfora
w tej wielkiej poczekalni, do której prowadzą
wszystkie drogi. Jak ty ogarniasz te wszystkie
przyjścia i wyjścia swoich gości,
którzy ani się nie zapowiadają, ani nie umawiają wizyt
wycofując się potem w ten sam
sekretny sposób? Jakie to uczucie
być osią ciagle obracającego się portalu, być
już na zawsze pustą poczekalnią,
gdzie zatrzymują się wyłącznie duchy
śpieszące Bóg wie dokąd?
* w wolnym tłumaczeniu: sala przypadków beznadziejnych
W domu
Znowu jestem w domu, ojciec czyta gazetę
ciagle od nowa ten sam akapit, aż zaczyna się
ściemniać, druk się rozsypuje i litery zsuwają się
ze stronic a on zagarnia je wytrwale do ramek, przekonany,
że jeśli będzie dostatecznie czujny
one już więcej nie uciekną, jestem w tym domu,
gdzie ścieżka zeskorupiałych serwetek prowadzi do łazienki,
tam kawałki papieru złożonego wielokrotnie w kosteczkiułożone w rządku na okiennym parapecie. Czy już
za późno, abym wypisała na nich swoje modlitwy, a potem
otworzyła okno i wypuściła powietrzne koniki w przestrzeń?
Papier jest w naszym domu świętością, każdy skrawek
staje się miniaturową kopertą z listem do elfów nadawanym
i odbieranym przez mistrza origami, który spędza nad nimi
długie godziny kołysząc się na popsutym biodrze aż dzień
stopniowo staje się nocą a on zamiata płatki śniegu z czarnych kafelków albo ze zwojów sznura wyrywa niepotrzebne drobinki.
Chciałabym móc powiedzieć do widzenia człowiekowi, którego kroków
tyle razy nasłuchiwałam przyklejona do schodów,
którego chłodna ręka na mym czole i pytanie “jak się dziś czuje pacjentka?”
powodowało szybsze bicie serca. Chciałabym móc go pożegnać,
zanim przyjdzie baśniowy mag, żeby go zamienić
w gniazdo suchych włókien, w stosik chrząstek.
przełożył Mirosław Drabczyk
Mary Noonan – irlandzka pisarka, wykłada literaturę francuską na uniwersytecie w Cork, tłumaczka poezji Nervala i Baudelaire’a. Kilka lat spędziła we Francji, jej pierwszy tom poetycki Fado house (2012) nosi ślady fascynacji twórczością francuskich symbolistów. Tom drugi Stone girl (2019) powstawał w czasie, gdy poetka opiekowała się ojcem zmagającym się z chorobą Alzheimera. Z niego pochodzą tłumaczone tu wiersze.