top of page

Marcin Ostrychacz – dwa wiersze



Najpiękniejsze drzewo świata

Od kilku dni
patrzę na najpiękniejsze drzewo świata.
Co ciekawe, ono nie rośnie                                                                   
w żadnym ścisłym rezerwacie przyrody.

Najpiękniejsze drzewo świata
w ogóle nie rośnie.
Nie posiał go wiatr ani ptak.
Zostało wymalowane na kamieniu,
odbite na mokrym papierze,
a następnie pokolorowane
jak fowistyczny komiks.
Jego ostre liście przywodzą na myśl 
dziwne pismo kreślone stalówką.                                                                                                             
Mojżesz klęczy przed nim niebieski,
o dłoniach jakby ćwiczył Tai Chi,                                                                       
w oddali pasą się czarne zarysy owiec jego teścia.
Drzewo ma koronę spowitą ogniem, który nie spala.
Nad koroną wisi tarcza słońca z napisem JHWH.
Ponad wszystkim przelatuje limonkowy anioł.

Najpiękniejsze drzewo świata
nie jest nawet drzewem.
Według legendy to Krzew gorejący 
w Parku Narodowym Świętej Katarzyny,
do którego ciągną zmęczeni pielgrzymi.
                                              
Lecz ten krzew stał się tym drzewem 
nie przez objawienie, a przez wyobraźnię, 
w której wiele języków złączyło się
w jeden język wibrujących plam, splątanych linii,
setek odcieni, zacieków, lekkich faktur i draśnięć.                                                                                                  

Impresja do litografii Marca Chagalla „Mojżesz i Płonący krzak” z serii „Historia Exodusu”.

                                                                                                 
Kiedy byłem mały

stonkę chabry i butelki po wódce
wymienialiśmy na gotówkę                                                               
bawiłem się na zapomnianym cmentarzu
w zagajniku wśród pól
Europę jeszcze przecinał mur
pamiętam zapach próchniejących krzyży
i kontrastowe złotorosty na głazach
w nastroju nieprzesuwalnym

kiedy byłem mały
miałem Atari 800 XL 
kupiony na targu z koca
obok owiec krów i koni
grałem w gry po angielsku 
w końcówce komuny
otaczał mnie język zakazanego imperium
jak figurki z pewexu                                                                                                                                                                                                                                
nie mogliśmy pojąć                                                         
po co komu pomidorówka w puszce
a rzemiosło przynosiło dochód
nie mieliśmy pojęcia o pop-arcie
tylko o Matejce i Kossaku
                                                                                 
kiedy byłem mały Wołkow
sfotografował flisaków na Biebrzy
łódki pełne sitowia
wychodziłem po śniadaniu wracałem na kolację
i tak naprawdę nikt nie wiedział o co proszę 
ogień wodę i powietrze

kiedy byłem mały Bajeczna                                                                                            
była piaszczysta i kąpały się niej stada wróbli
godzinami bawiliśmy się w wojnę
przyklejaliśmy petardy do żołnierzy lilipucich armii
                                                                                                
kiedy byłem mały mówiły do mnie
kamienie z zatartą cyrylicą                                                                       
obszyte mchem zielonym jak dolary                                                                                                                 
ukryte w paczkach z Chicago
przechodziłem plansze w Henry’s House
plansze mówiły do mnie w języku angielskim
trzy lata po wybuchu reaktora
trzymając joystick sterowałem ludzikiem 
zlepionym z kilku pikseli
nie wiedząc że on zaczął sterować 
czymś więcej niż moim pojedynczym życiem

kiedy byłem mały zapadnięte groby 
mówiły do mnie ciemnymi ustami 
przez które odparowała woda
nietoperze po zmroku popiskiwały do mnie
w ultradźwiękowym języku                                                                                       

kiedy byłem mały delikatny bas chrabąszczy majowych                                                                                                                                                    
mówił do mnie i śpiew wgrywanych gier                                                                                            
z taśm magnetycznych jak śpiew młodego 
ośmiobitowego Technosa który zerkał 
ośmiobitowymi oczami księcia Henryka
na sześcioletniego chłopca 
aż mur pękł i zalała nas światłość
dzieci przestały zbierać stonkę chabry i butelki
                                                                                                                                     
ciemna linia w oddali po lewej to prastara puszcza
jej drzewa mówią do mnie odkąd byłem mały
tak jak mikroprocesor 6502 C Sally                                                                                        
 










Marcin Ostrychacz – autor czterech książek poetyckich: Zamiatając pod wiatr, Ruje i wyciszenia, Cielenie lodowca, Lirogon. Wszystkie książki ukazały się w wydawnictwie WBPiCAK w Poznaniu. Laureat konkursu im. Klemensa Janickiego. Mieszka w Poznaniu.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page