top of page

Marcin Mielcarek – Kilka dni nad morzem



Poznałem ją, bo podobno moje rzeczy budzą w niej jednocześnie podniecenie i odrazę. Uważa mnie trochę za mizogina, twierdzi, że moje teksty nie nadają się, aby oglądać światło dzienne. Kwestionuje w ogóle to czy potrafię pisać. Twierdzi, że brak mi charyzmy i osobowości. Według niej mało która kobieta spojrzałaby na mnie na ulicy.
– A mimo to mnie znalazłaś – stwierdzam.
– Nie myślałam, że się odezwiesz. To był żart.
– Czyli ciągnie się już trochę.
– Sama nie wiem czy to dalej zabawa.
Pisałem z nią jakiś czas, parę razy się widzieliśmy. Teraz zabiera mnie nad morze. Na kilka dni. Mam zapewnić jej towarzystwo, być jednocześnie psem przewodnikiem, klaunem i kochankiem.
– W zamian będziesz miał co wspominać – oznajmia.
Barbara jest pod pięćdziesiątkę. Nie wygląda najgorzej, to znaczy nie grzeszy urodą, ale pieniądze pozwalają jej wyglądać na atrakcyjniejszą niż jest. Droga dieta zapewnia wagę w normie, chociaż jej figura wskazuje na tendencję do tycia. Nosi złotą biżuterię, długie sukienki i ładnie pachnie. W jej ciemnych włosach trafiają się pojedyncze siwe, które bezlitośnie wyrywa. Oczywiście już od dawna używa farby. Gorzka czekolada.
– Gdybym nie wyglądała jak wyglądam, to nie wyjechałbyś ze mną, co? – pyta. – Nawet byś się nie odezwał?
– Odezwałbym. I wyjechał.
Kłamię na zawołanie, bo tego właśnie oczekuje. W gruncie rzeczy wcale nie jest tak seksowna jak jej się wydaje. Wiele kobiet w jej wieku, na tej chociażby plaży, trzyma się lepiej. Ona jednak ma przerost ego. Może to lepiej. Szare myszy nigdy nie kończą dobrze.
– Kiedy wrócimy do pokoju hotelowego możesz zrobić mi to co wczoraj?
– Mogę.
Jak wielu ludzi ma problem, aby otwarcie mówić o swoich potrzebach w łóżku.
Siedzimy na plaży od rana – ja czytam Hemingwaya, ona opala się na ręczniku. Sączymy drinki z plastikowych kubków, w których sprzedaje się lód. Do dwóch wchodzi równo pół litra wódki, a to już trzeci taki drink, chociaż nie ma jeszcze dwunastej. Oczywiście, że co jakiś czas muszę smarować ją kremem z filtrem. Łączę to z masażem całego jej ciała. Bardzo jej to odpowiada.
– Tu nie ma internetu – odzywa się, patrząc w swój telefon.
– Tu nigdy nie ma internetu.
Unosi głowę i spogląda na mnie. Ciemne okulary zakrywają jej połowę twarzy.
– Widzę po twojej minie, że ci się tutaj nie podoba – stwierdza.
– Podoba.
– To skąd taka mina?
– Zawsze taką mam.
– Uśmiechnij się, tak ci wtedy ładnie.
– Zupełnie jakbym słyszał moją matkę.
Odwraca się i przestaje na jakiś czas odzywać. Jestem cyniczny. Jestem zgorzkniały. Jestem wciąż młody. Pielęgnuję w sobie wady. Wzdycham i dopijam drinka. Pytam Barbarę czy chce kolejnego.
– Mi na razie wystarczy – mówi. – Po alkoholu robię się śpiąca.
– Tylko nie zaśnij, kiedy mnie nie będzie.
– Dobrze. Będę czekać aż wrócisz.
Idę przez plażę, czując pod stopami przyjemnie chłodny piasek. Kiedy wychodzę na gorący beton zakładam klapki i udaję się do najbliższego sklepu. Wszędzie łażą ludzie. Staram się na nich nie patrzeć. Ich śmiech i krzyki wprawiają mnie w podły nastrój. Przygnębienie. O to w co wpędza mnie tłum.
Kiedy wracam Barbara smacznie śpi. Sięgam po jej kapelusz i nakładam go jej na głowę. Sam usadawiam się na składanym krześle. Przyrządzam sobie drinka, wlewając cytrynową wódkę do kubka z lodem. Piję i zaczynam się rozglądać.
Młody, silny murzyn ze szpetną Niemrą na oko z dziesięć lat starszą. Dorobili się nawet dwójki mulatów – dziewczyna, która kiedyś może być sto razy ładniejsza niż mamuśka i chłopiec w koszulce reprezentacji Ghany. Siedzący i leżący faceci z nabrzmiałymi, bladymi od piwska brzuszyskami. Czy mnie też to kiedyś czeka? Niespełnione gwiazdy Instagrama, robiące sobie foty na tle zielono brudnego morza i srających mew. Starzy Niemcy noszący się jakby w Polsce wciąż panował komunizm. Kobiety w strojach kąpielowych o przekwitłych ciałach, na które nie chcą patrzeć już nawet ich mężowie, a może zwłaszcza oni. Opaleni na czerwono faceci, łażący z torbą na plecach i wykrzykujący tubalnym głosem jakieś bzdety o popcornie. Kilka ciekawych młodych dziewczyn, ale z rzadka tylko nieskażonych chirurgią plastyczną czy ręką tatuażysty. Ratownicy wcale nie podobni do tych ze Słonecznego Patrolu. Jedna kobieta leżąca na brzuchu, takie uda i biodra, że mogłaby wydać na świat drużynę piłkarską. Szum morza i dźwięk rozbijających się o brzeg fal i flaga Polski na maszcie powiewająca na narowistym wietrze. Czasami krzyk mew, ale głównie dzieciaków.
– Moja siostra to wypoczywa w Gołębiewskim – Słyszę gdzieś z prawej. – Wiesz oni nie lubią chodzić, zwiedzać. Ma być wygoda i koniec. Basen, drinki, muzyka. Jej mąż jest kierownikiem w IKEI, to bardzo odpowiedzialne stanowisko.
Jakaś seksowna blondynka opala się kilka metrów ode mnie, czytając książkę. Leży na brzuchu, jej pośladki są wyjątkowo wypukłe i krągłe. Obok niej chłopak, który jak głupia małpa łapami przesiewa piach, tłucze go, zagarnia. Jest tłusty, widać, że miękki, blady brzuch i blade piersi wiszą mu jak tucznikowi. Niemal brak owłosienia. Zastanawiam się dlaczego są razem? Wiem, że na pewno istnieje na to odpowiedź. Na wszystko przecież istnieje. Trzeba tylko dobrze zadać pytanie.
– Chyba zgłodniałam – oznajmia spod kapelusza Barbara.
– Tylko dokończę drinka i możemy iść.
Zajmuje mi to kilka minut, ale Barbara trochę musi mi pomóc. Zabieramy swoje graty i idziemy z nimi do pokoju hotelowego. Nie mamy jakoś daleko, Barbarę stać na nocleg tuż przy plaży. Wychodzimy na miasto, do jednej z restauracji.
– Gdzie zjemy? – pyta, chwytając mnie za rękę, a ja na to pozwalam.
– Wszystko jedno. Przecież wszędzie serwują mdłe żarcie, bo wiedzą, że ludzie tak czy siak do nich przyjdą.
– Tutaj jest ładnie, chodź, wejdziemy.
Wybieramy stolik na zewnątrz, pod parasolem. Stolik jest okrągły, z drewna. Krzesła całkiem wygodne. Robię się śpiący. Zamawiamy coś do picia i dwie smażone ryby z frytkami i sałatką. Czekamy kwadrans, może chwilę dłużej. Przez cały ten czas Barbara coś do mnie mówi, a ja tylko odpowiadam zdawkowo. Słucham, ale nie słyszę. Właściwie to nawet nie imają mnie się myśli. Po prostu jestem, zawieszony w dziwnej próżni. Mój mózg jest zmęczony. Ja chyba też.
– Zobacz jak się opaliłeś – rzuca, chwytając moją dłoń.
– Ty też się opaliłaś.
– Naprawdę?
– Tak. Taki zdrowy, brązowy kolor.
– Pasuje mi opalenizna?
– Jak najbardziej. Opalona wyglądasz jak Greczynka.
– Jak Greczynka czy Włoszka?
– Jak Greczynka.
Wiem, że wolałaby Włoszkę, ale na Włoszkę jest trochę za brzydka. Jemy w umiarkowanej ciszy, słuchając mimo woli niemieckiego, który atakuje niezrozumiałym bełkotem moje uszy. Nigdy nie miałem w planach uczyć się niemieckiego. Uważam to za bezcelowe. Poza tym pewnie i tak nie dałbym rady. Trzeba znać swoje ograniczenia i pogodzić się z nimi. Prościej wtedy żyć.
Kiedy kończymy jeść, Barbara nachyla się do mnie niby konspiracyjnie. Mówi szeptem.
– Mam ochotę zrobić coś szalonego.
– Co takiego?
– Wyjść bez płacenia. Co ty na to?
– Barbara…
– No co? Zróbmy to. Potrzebuję żeby coś się działo, potrzebuję adrenaliny. Miałeś mi przecież zapewniać rozrywkę.
– To kradzież dla sportu.
– I co z tego? Od kiedy niby jesteś moralnym miernikiem?
Kiwam głową na nie, ale widzę po niej, że już podjęła decyzję. Rozgląda się nerwowo, w oczy błyszczą jej dziko. Nagle podnosi się, łapie mnie za rękę i wychodzimy, po chwili zamieniając chód w bieg. Po kilkudziesięciu metrach stwierdza, że jest czysto. Jest lekko zdyszana, a na jej twarzy maluje się szczery uśmiech.
– Udało się – mówi. – To było super, co? Ale mi serce bije, zobacz. Tobie też tak?
– Nie.
– Chodź, schowamy się w hotelu.
Recepcjonista spogląda na nas znudzony, kiedy po raz któryś dziś Barbara mówi mu dzień dobry.
– Może się chwilkę zdrzemniemy, co? – pyta.
– Pewnie.
Idziemy do łazienki. Biorę szybki prysznic, kiedy ona siedzi obok na toalecie i robi siku. W ogóle się nie krępuje. Ja też nie. Nie takie rzeczy robiły przy mnie kobiety.
– Ten kelner pewnie się zdziwił, co? – mówi wciąż podnieconym głosem.
– Pewnie tak. Pewnie nawet zgłosił to na policję.
– Nie znajdą nas.
– Raczej nie będzie im się chciało szukać.
Wychodzę i kieruję się prosto do łóżka. Pościel jest chłodna i miękka. To wszystko takie proste, myślę sobie. Wystarczy się odpowiednio ustawić do wiatru i dać się nieść. Powoli zasypiam, wsłuchując się w dochodzący z łazienki szum wody.
Budzi mnie Barbara, a właściwie jej ciepłe, mokre usta. Mój penis powoli rośnie pod wpływem jej pieszczot. Otwieram najpierw jedno, potem drugie oko.
– Możesz to zrobić? – pyta niepewnie.
– Mogę.
Zostawia mnie i kładzie się na plecach, a ja pochylam się nad nią i chwilę bawię odętymi wargami, a potem lewą i prawą piersią. Całuję fałdkę na jej brzuchu i śmiesznie głęboki pępek i stwierdzam na głos, że jej skóra naprawdę zrobiła się niemal brązowa. W końcu trafiam do ud i dalej, między jej nogi. Rozchyla je szeroko, wie co za chwilę się wydarzy. Przeciągam ten moment, drażnię się z nią w ten sposób, a jej wyraźnie się to podoba. Potem po prostu wprawiam język w ruch i wodzę chwilę po śliskich wargach, w końcu zatrzymuje się na łechtaczce i w ten sposób doprowadzam ją do orgazmu. Nie ma mi chyba nic ciekawego do powiedzenia więc mruczy coś, że było jej dobrze.
Znów zabiera się za mojego penisa, ssie go dosyć długo. Potrzebuje mnie przecież, aby sobie ulżyć. Kiedy jestem gotowy siada na mnie okrakiem i zaczyna mnie ujeżdżać. Zaczyna z pełnej rury, żaden tam delikatny wstęp, bo w pewnym sensie jestem jej zabawką. Patrzę na falujące przed moją twarzą piersi. Piersi ma ładne, to nie jest żaden kłam.
– Lubię twoje piersi – mówię.
Nie odpowiada. Oczy ma zamknięte, chyba nie słyszy. Być może przeniosła się daleko w krainę fantazji i teraz nie ujeżdża mnie, a na przykład byłego faceta, gwiazdę filmową albo prawdziwego ogiera. W ludzkich głowach siedzą w końcu różne rzeczy.
Dochodzi na mnie raz i chyba za pięć minut drugi, nie jestem pewien, bo brzmi to podobnie jak wcześniej. Grymas na jej twarzy nie jest wtedy zbyt ciekawy. Wiem, że mój również, więc kiedy przychodzi moja kolej, biorę ją na stojaka, od tyłu. Nie chcemy na siebie patrzeć.
– Wyjdziesz ze mnie, prawda? – pyta.
Lubi czuć się chyba jak nastolatka, która może wpaść, a przecież jest dawno po menopauzie. Dymam ją dosyć długo, chyba nawet sprawiam jej ekstra orgazm, ale sam zaczynam się zastanawiać czy uda mi się skończyć, naprawdę mnie to nurtuje. Trwa to i trwa, aż w końcu mnie bierze, na amen i nieodwołalnie. Kończę na jej plecach. Biała sperma na jej brązowej skórze wygląda niemal abstrakcyjnie.
– Wskoczę pod prysznic i pójdziemy na plażę, co ty na to? Wieczorem ma być jakiś koncert – mówi, kierując się do łazienki.
– Jaki koncert?
– Nie wiem. Jakieś stare hity. Można też potańczyć.
– Chcesz tańczyć?
– A ty nie?
Kładę się na łóżku, na wznak. Za oknem słychać mewy, wpada też przyjemny, chłodny wiatr. Myślę sobie, że to dopiero drugi dzień. Zostały trzy. Jeszcze trzy dni. Główkuję cholera jak ja to wytrzymam.









Marcin Mielcarek (ur. 1996) - absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Pełnoprawny debiut opowiadaniem Wszystkie nasze Boginie-Matki w numerze 05/2020 "Twórczości". Od tamtego czasu publikowany w wielu ogólnopolskich czasopismach. Autor zbioru opowiadań Parada myśli nocnych. W 2022 roku powieściowy debiut Sztuka latania. Mieszka w Zielonej Górze.
bottom of page