Martyna przyjechała na pogrzeb ciotki z Londynu. Bliska rodzina nie istniała, a z dalszej prawie nikt się nie pojawił. Nie wyprawiono stypy, a po uroczystości na cmentarzu pojechała prosto do domu, który przypadł jej w spadku. Nigdy wcześniej w nim nie była. Ciotki też właściwie za bardzo nie znała.
Budynek miał dwa piętra nie licząc poddasza i przynależała do niego całkiem spora działka,
ogrodzona drewnianym płotem. Dom znajdował się w dobrej dzielnicy pod miastem, w dzielnicy w
większości zamieszkanej przez bogatych starców. Martyna usiadła na ganku, a potem nagle wstała i wzięła ogrodowy wąż. Zaczęła podlewać hortensje, nucąc jakąś radiową piosenkę zasłyszaną wcześniej w taksówce. Pomyślała, że tak właśnie powinno wyglądać jej życie, a nie jako kelnerki jednej z pubów za wodą.
Weszli do domu i Martyna ugościła ich kawą. Jakiś czas nieznajoma kobieta opowiadała
anegdoty o ciotce, które nie były ani zabawne ani ciekawe. W końcu podeszła do jednego z wazonów w chińskim stylu, w którym stały zwiędłe róże i powiedziała:
– Zawsze mi się podobał ten wazon...
– Może go sobie pani wziąć.
– Naprawdę?
– Tak.
– Nie chcę pani okradać...
– Proszę go przyjąć.
– Pięknie dziękuję.
Kobieta wyjęła suche badyle i wrzuciła je do kosza w kuchni. Wyglądało na to, że zna ten
dom bardzo dobrze, na pewno lepiej niż Martyna. Porozmawiali jeszcze chwilę i sąsiedzi w końcu sobie poszli. Jakieś dziesięć minut później przyszła inna para staruszków.
– Bardzo nam przykro z powodu Agaty – powiedzieli.
– Dziękuję.
Ci również opowiadali jakieś kiepskie historyjki.
– Piękny jest ten obraz w korytarzu – skomentowała kobieta z plamami wątrobowymi na
dłoniach.
– Proszę go wziąć.
– Nie mogłabym.
– Nalegam.
Zdjęli go ze ściany, a kiedy udali się w stronę wyjścia, ktoś inny zapukał do drzwi.
– Dzień dobry, słyszeliśmy co spotkało Agatę, bardzo nam smutno – oznajmili od wejścia.
– Zapraszam do środka.
Rozejrzeli się po domu i skomplementowali dywan w korytarzu.
– Bardzo bym chciała taki dywan – powiedziała sąsiadka z białymi jak śnieg włosami. –
Idealnie pasowałby u mnie w domu.
– Niech go pani sobie weźmie.
– Mówi pani poważnie?
– Tak.
Pół godziny później dom pełen był znajomych Agaty, ludzi z okolicy i z daleka. Wszyscy
wchodzili, mówili kilka słów o zmarłej, a potem rozglądali się i pytali czy mogą wziąć to albo to albo
tamto.
– Agata miała taki piękny słomiany kapelusz, zawsze wyglądała w nim bajecznie. Czy mogę
go zabrać?
– Proszę.
– A to krzesło? Czy możemy wziąć to bujane krzesło? Agata lubiła na nim czytać powieści
kryminalne.
– Tak.
– A ten stary czajnik z gwizdkiem? Herbata którą Agata z niego parzyła zawsze smakowała
wybornie.
– Śmiało.
Potem już padały zwykłe, suche pytania.
– Ten piękny obrus można zabrać?
– Jest wasz.
– Zestaw sztućców będzie potrzebny?
– Możecie wziąć.
– A co z tym kocem?
– Proszę bardzo.
– A wycieraczka pod drzwiami?
– Śmiało.
W domu zaczęli pojawiać się nagle ludzie, którzy po prostu wchodzili i zabierali co im
pasowało, nie wymawiając przy tym żadnego słowa. Raczej nie byli to żadni znajomi Agaty.
– Telewizor odłóżcie – powiedziała Martyna, do jakiejś młodej pary.
– Jest stary, damy za niego pięć stów.
– Dobra.
– A kanapę możemy wziąć? – zapytali inni.
– Nie.
– Damy dwieście.
– Okej.
– A samochód? Samochód możemy zabrać? – rzucił jakiś facet.
– Auto zostaje.
– Tysiąc złotych dam.
– Auto zostaje.
– Dwa.
– Auto zostaje.
– No to trzy tysiące.
– Nie ma mowy.
Ktoś i tak znalazł kluczyki i chwilę później odjechał żółtym fiatem w siną dal. Dwóch
facetów wynosiło lodówkę z całą jej zawartością. Zabierano meble, demontowano szafki w kuchni,
ściągano lustra, rozkręcono wielkie łóżko z baldachimem. Ktoś nawet zgarnął starego, czarnego kota
razem z kuwetą. Ludzie robili harmider, kłócili się między sobą o fanty, w ogóle nie przejmując się nową gospodynią.
– Zabieram te buty.
– A ja płaszcz.
– Ja wezmę tę lampę.
– Zaklepuję toster.
– My bierzemy pralkę.
– To ja wezmę suszarkę.
Godzinę później wielki tłum po prostu się ulotnił i Martyna została w domu sama w
towarzystwie nagich ścian i na wpół zerwanej podłogi z dębowych desek. Ktoś ośmielił się nawet
pozabierać wszystkie drzwi wewnątrz domu. Plastikowe okna na szczęście pozostawiono.
Martyna wyszła przed dom i usiadła na betonowych schodach, bo ławeczkę na ganku też
wyniesiono. Chwilę później dwóch małych chłopców na hulajnogach zatrzymało się obok furtki. Jeden z nich pokazał na dom palcem i powiedział:
– Tutaj kiedyś mieszkała taka stara głupia baba. Teraz nie żyje.
Potem odjechali. Martyna wstała, złapała za wąż i wróciła do podlewania hortensji. Zaczęła
nucić piosenkę z taksówki. Na razie nie zamierzała wracać do Londynu.
Marcin Mielcarek
(ur. 1996) - absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Pełnoprawny debiut opowiadaniem Wszystkie nasze Boginie-Matki w "Twórczości". Autor zbioru opowiadań pod tytułem Parada myśli nocnych. W 2022 roku powieściowy debiut
Sztuka latania – książka nominowana do nagrody Lubuskiego Wawrzynu za rok 2022 w kategorii "proza". Laureat 8 Konkursu
literackiego o tematyce zielonogórskiej – pierwsze miejsce za opowiadanie Koty nie piją whisky. Stypendysta Miasta Zielona Góra na rok 2023 w dziedzinie literatury. Literacko – brudny realista. Mieszka w Zielonej Górze.