top of page

Marcin Balcerzak – Wadim



Wadim odważnie oglądał każdy film wojenny dopiero będąc w Polsce, nie dzieląc żadnego na film produkcji amerykańskiej i produkcji obojętnej, a bywało, że trafiał na filmy produkcji koreańskiej i też jemu to nie przeszkadzało. 
Co prawda, raz złapał się na tym, że włączył przypadkowo tylko, stary film wojenny produkcji radzieckiej, który wydał się Wadimowi za bardzo subtelny i że w te hełmy sowieckie w Afganistanie strzelali mudżahedini za mało przekonująco. 
W snach za to widział, jak hełmy razem z głowami ruskich żołnierzy, rozpadają się przy byle podmuchu wiatru od strony gór Hindukusz, albo po omacku, w czasie mgły przylazłej od strony Karakorum.
Ostatnio Wadim nawet przestał brać we śnie jeńców, tylko od razu strzelał kacapom po nogach, żeby leżąc na zimnej skale, wykrwawiali się jak najdłużej. We snach tylko Wadimowi okrucieństwo przychodziło od tak. 
Zresztą, zadzwonić mógłby Wadim do dyspozytora snów i poprosić o zmianę pakietu na platynowy, ale jak?, gdyż drony na niebie, pocięły fale łączące ziemię z dyspozytornią. Czy będzie musiał już zawsze zabijać kacapów we snach? Może, zresztą kiedyś, dodzwoni się do dyspozytorni prosząc, żeby wreszcie wyłączyli mu te przykre sny.
Postanowił za to, że nie będzie już nigdy bił brawo żadnej reprezentacji piłkarskiej. Bez względu na kolor koszulek.   

Świat, jak kiedyś się wydawało  Wadimowi jest skończony, wystarczyło wyjść przed dom i stał płot, a za płotem płynął Dniepr. Ale  nie ciągnęło go nigdy, żeby wyjeżdżać nawet blisko do Polski, bo po co. A może i by ciągnęło, ale nie pamiętał kiedy. Bo właściwie skąd miałby pamiętać, każdy oddech przy ich niezliczonej  ilości.
Z  landszaftami które malował było inaczej. Każdego pamiętał. I nawet jak nie oddzwaniały do niego same z mini telefonów, które im kupił, tak jak obiecywały przy sprzedaży. Pamiętał, jakie kolory nakładał na płótna i w jakiej starannej kolejności. Jakie były tematy zleceń, z którymi przychodzili do niego klienci. Najpierw szkicował ołówkiem na płótnie kształty, żeby ostatecznie wypełnić je kolorami, niebieskim albo żonkilowym jak artysta niepośledni.
Jednak muza żadna nie pukała wtedy do jego mieszkania z natchnieniem, gdy malował na przykład - grzyby rosnące u stóp mrowiska.
Wystarczyłoby przecież, żeby zrobić takie unikalne zdjęcie, ale jak się wyraził zamawiający obraz pod tytułem: „Grzyb z mrowiskiem w tle” - ile musiałby się nałazić po lasach, żeby znaleźć taki kadr. 
Innym razem, obraz pod tytułem: „Dzień jednocześnie i noc” ,tak Wadim musiał literami podpisać , żeby ten kupujący, miał pewność, że przeniknięcie jednego w drugie Wadim mu namalował, a nie co inne. 
Nie miał też Wadim w zwyczaju z kogokolwiek się śmiać. Nawet, jak do twarz pokurczów, zamawiających płótna , domalowywał atletyczne ciała, zamiast; tak jak stali przed nim, malując ich wielkie brzuchy i byle jakie twarze. Raczej te piękne męskie mięśnie na brzuchu woleliby, to samo na rękach i nogach, więc Wadim malował. Bez przeszkód, takie malowanie mu wychodziło. Taki miał bezmiar, w magazynie pięknych męskich ciał  Wadim w głowie. Skąd ich tyle brał? A na przykład z kobiecymi ciałami magazyn stał pusty.

Życie za każdym razem, mogłoby mu się ułożyć inaczej, gdyby miał wiele żyć. Przy tym tylko jednym, trzeba by uważać na wszystko dookoła. A to możliwość pozostaje do zawiśnięcia na nie tej lotni w powietrzu, gdy nagle przestanie ją wznosić ciepły wiatr znad oceanu pod skrzydła. Albo, biorąc pod uwagę miliony strzał, wystrzelonych  w czasie wieków średnich w powietrze przez królów, trzeba było mieć nieskończenie wiele szczęścia, żeby nie podejść pod jedną. Tak samo teraz, patrzeć ma Wadim w niebo wciąż, i patrzeć, co z tego nieba spadnie poza deszczem? 
Wydawać się Wadimowi zaczęło, że jeden z tysięcy dronów, wcześniej przelatujących nad jego głową, właśnie uwziął się i poleciał zwyrodniały za Wadimem za granicę do Polski. Zamierzał akurat na jego łbie naładować swój akumulator, wyciągając z mózgu Wadima neurony; i komu trzeba tłumaczyć, że są to drobne impulsy elektryczne w czasie wojny na wagę złota jak proch. 
Czekać by pozostawało Wadimowi tylko, jak po chwili dron odrzuci Wadima puste szczątki, jak robią też pająki z wessanymi muchami. Wadim.
Martwił się Wadim codziennie, że nie mógłby cały dzień i całą noc chodzić, patrząc tylko w niebo. Lepiej od razu byłoby podejść pod drona kamikadze i zaprosić go do siebie na głowę. Zdejmując czapkę i by doprawdy wszystko, co złe się już skończyło. 

Że malować to trzeba umieć. Nie raz tak myślał Wadim o sobie, nawet gdy sprzedawał najdroższy swój landszaft za 1000 Hrywien, na którym widać Putina, jak diabły ciągną go za nogi do piekła na dole, a u góry anioł pokazuje Putinowi gołą, nieopierzoną tym razem dupę. Też trudno by było, takie zdjęcie gdzieśkolwiek zrobić na świecie, tak samo jak tego grzyba z mrowiskiem w tle. Ale też, co do pomysłu takiego na obraz, Wadim się wzdrygał i gdyby mógł, odkupiłby dzisiaj ten obraz niedobry,   i kto wie, a może i by wyrzucił z Putinem  ten obraz i z diabłami ot, tak w niepamięć.
Albo właśnie na przekór raczej, cykl komiksów takich mógłby Wadim narysować z Putinem ołówkiem w różnych pozach, a i pewnie  ubrałby i te rysunki w słowa po angielsku. Póki co, zaniechał jednak pomysł z komiksem do odwołania na później.

Dobra już dobra. Może jedynie potrzebowałby wyjechać Wadim gdzieś, żeby same tematy na wybitne obrazy jego by odnalazły. Może za długo już siedzi nad rzeką Dniepr i głupio wpatruje się w nieruchome spławiki. 
W Krakowie zaś na Kazimierzu, jakby wynajął sobie stary strych i ukradłby, któryś z pędzli Matejki z muzeum, a z głowy wtedy same popłyną pomysły na arcydzieła. Ktoś by pomyślał, ale wówczas, nie namalowałby pięknie jak Ołeksandr Bohomazow, ale dwieście razy lepiej. 
Wybiegł gdyby tylko z domu, to do Lwowa by dobiegł w tydzień, po to, żeby na murach Akademii Narodowej Sztuk Pięknych farbą i pędzlem napisałby: „ już żałujcie że muszę stąd wyjechać szubrawcy” . A w przyszłej biografii o Wadimie, pewnie napiszą mniej więcej, że jako członek cyganerii lwowskiej, mazał farbą po murach dostojnej akademii farbami, po których ślad został po stu latach do dzisiaj, pomimo sikania psów na ściany i innych politycznych zamalowywań.
Później już tylko granica w Medyce, a gdy wlazł Wadim na dach autobusu, widział  już przez lornetkę smog nad Krakowem.   A weźmie i właśnie narysuje już ten smog u siebie w kołonotatniku poślinionym ołówkiem, siedząc na tym autobusie. 
Ale skąd ma wziąć spokój  na rysowanie i nietrzęsącą się rękę? Jak buja tu na dachu autobusu i wieje? A jak już leci za nim rakieta wystrzelona celowo by go dosięgła i rozdarła? A gdyby zaraz za granicą polsko – ukraińską, wykopał sobie w ziemi jamę i już z niej nigdy by nie wychodził do skończenia świata? Nikt teraz nie powie, że to głupi byłby pomysł, ale pracochłonny.
Zamiast sztalugi, powinien targać za sobą Wadim do Polski łopatę do kopania jam. Albo, żeby wcale nie zatrzymywał się na noc w przypadkowym domu, tylko by spał w wykopanej dziurze w szczerym polu przez siebie. I też dlatego, pierwsze co zobaczył w Polsce, to psy przestraszone z Ukrainy, biegające z kośćmi w pyskach, które chciały je gdzieś  koniecznie zakopać, tyle, że powypadały  kości im ze zdrętwiałych psich pysków ze strachu, i leżą przypadkowo gdzie bądź, bieląc się tylko teraz w polu jak w piosence.
Wziął też ze sobą Wadim, niewystrzelone patrony na wypadek, gdyby zapomniał co i jak. Wyjmie z plecaka dopiero jak bezpiecznie stanie za  sztalugą w Krakowie na strychu z Matejki pędzlem w ręku. 
Adresy jakieś ma poprzesyłane na telefonie w Polsce.  A jak nie znajdzie czasu na odwiedzenie wszystkich? I naprawdę jakby miało się okazać, że w Kołobrzegu na przykład, miałby namalować swój najważniejszy obraz, a traf zrządzi, że nie trafi nigdy do Kołobrzegu? Co innego, gdyby w telefonie czekał na niego jeden adres, do jednej osoby z zaproszeniem na całe życie. A jak zacznie pod Barbakanem w Krakowie sprzedawać landszafty z karykaturami polskich królów. Same łokcie malowane bez rąk i krzywe usta bez twarz?  
Albo jeszcze może się przydarzyć, że folie reklamowe w różne wzory będzie przyklejał do szyb w salonach piękności ze strzykawkami i z kwasem hialuronowym, zarobkowo. Zamiast wiarygodnie odmalowywać swój strach na strychu, farbami pomieszanymi z prochem z patronów i pajęczynami zapomnienia.

Strugać też jak mu każą z drewna fujarki i na jarmarkach z rękodziełem, każą grać na nich ludowe ukraińskie melodie ze stepu? A nie nauczy się grać ani strugać w drewnie przez rok.
Co z tego, że koleżanka Darya od SMS-ów, uczyłaby z nim tańców ludowych w Domu Kultury w Rzeszowie, jakby tylko nie zniechęciłaby się, ucząc najpierw tańczyć Wadima o drewnianych nogach.  
Ale nawet nikomu, ani jednego nikogo, wokół Wadima teraz nie ma, komu chciałby o tym opowiedzieć tę historię, nie ma koło niego. Nawet, gdyby komuś szczególnie zależało na tym, żeby teraz być z Wadimem i ostrzegać szturchańcami go przed zabłąkaną ruską rakietą jak stoi na dachu autobusu, to nikt mu i tak nie przychodzi na myśl. Zresztą, jeśli już nikt w Ukrainie nie jest żywy? A jak została już na zawsze wydarta strona z mapą Ukrainy z atlasów świata? 
Pod wodą może zamieszka Wadim w Polsce, chyba że jak bóbr albo ryba, skoro nie wziął ze sobą łopaty. Jak jednak miałby zamieszkać na stałe pod wodą; a o cenie, jaką musiałby zapłacić za przeszczepienie sobie oskrzeli zamiast płuc wolał nie myśleć. Nie będzie jednak więc jak płoć, jedząca kukurydzianą zanętę. 
Ile razy jeszcze miałby do siebie mówić, że będąc tylko w Polsce, już jest obiecującym artystą, a landszafty które malował do tej pory, przekaże do swojego kiedyś tam muzeum we wiosce, z której uciekł.  

W Krakowie jednak przy kostce brukowej żeby poszedł robić, prosiła go pani z agencji pracy, bo nikomu już w Polsce nie chce się ciężko pracować. Dlatego jak Wadim nie przyjmie takiej pracy, będzie musiała sama zamknąć agencję i sama wrócić na Ukrainę. W zamian, spał będzie w siedmioosobowym pokoju, jednak z cotygodniową pewną wypłatą. Ona może go jeszcze zapewnić, że wyśle Wadima do jednej z tych firm, która co tydzień uczciwie zapłaci. 
Artystów, mu jeszcze powie pani, jest w brygadzie od układania kostki paru. I nauczyciele są muzyki. Także niebanalni są designerzy  sztuki użytkowej z Akademii we Lwowie, z kierunków sztuk dekoracyjnych i wzornictwa. Na niedzielę wykupi też dla całej brygady bonus, czyli bilety do MOCAK-u, żeby może sobie w środku porobili zdjęcia, dla być może inspiracji na przyszłość, a nie tylko przetrzymując obrazy w niepewnej i krótkiej pamięci głowy. Sama wozić ich będzie i przywozić osobiście z Nowej Huty, gdzie będą rewitalizować centrum, kładąc kostkę brukową  w miejsce betonowych płyt chodnikowych. Jakby bardzo chcieli, jeszcze uprosi wykonawcę, żeby mogli poodciskać swoje dłonie na betonowych donicach jeszcze nie stwardniałego na zawsze betonu. Niech ją poprawi jeśli się myli, ale, że upamiętnieni będą na sto lat, aż do być może następnej rewitalizacji.
Jakiś czas owszem dawało się radę, dopóki dawało się radę klęczeć  przez osiem godzin na betonie.

Potem Kołobrzeg. Bo jak, jakby miało by się okazać, że czeka na Wadima morze zleceń na wielkie marynistyczne malowanie na płótnie okrętów , a on by nie pojechał do Kołobrzegu.
Nie teraz, może jeszcze nie teraz, bo się nie było co łudzić, że farby sobie kupi i zacznie malować społeczne murale na blokowiskach w Kołobrzegu za pieniądze z Urzędu Miasta.
Ale przecież kwiaty lubi Wadim sadzić. A przycinać drzewom gałęzie nie jest przecież sztuką, mając elektryczne nożyce do cięcia żywopłotu. Podeschłym roślinom będzie Wadim zakładał nawodnienie kropelkowe, rozciągając plastikowe rury i zakładając zraszacze. Kosić trawę kosiarką spalinową przecież że nie zapomniał. A wcześniej nauczy się zakładania trawnika z rolki. A jak już na Wałach Chrobrego się nauczy ogrodniczego rzemiosła, będzie projektował zieleń ludziom w przydomowych ogrodach w Ukrainie. Usypywać się nauczy klomby, wodospady się nauczy murować i formy przeróżne zacznie nadawać żywopłotom i krzewom. Ile zobaczy znajdzie radości w przesadzaniu starych drzew.  A kamienne gabiony będzie ustawiał jak Fidiasz na Akropolu kolumny. Niech tylko Wadim pomyśli, że za niedługo, nikt nie będzie kupował obrazów, bo tyle już ich będzie namalowanych. A gdzie będzie Wadimowi bliżej do sztuk pięknych jak nie pracując w ogrodzie? 
Może też później urządzać ogrody pod Kijowem oligarchom. Prawdziwe parki ze stuletnimi dębami, z podziemnymi spływami łódką wśród jaskiń, i zielone scenografie w salach koncertowych w pozamykanych kopalniach na tysiąc osób. Koparki sobie pokupuje Wadim używane w Polsce, traktorki, glebogryzarki, wertykulatory i  karczownice. Z Kazachstanu mu naprzyjeżdża pracowników, którzy spać będą w jurtach, a jeść będą upolowane przez ich sokoły króliki, które im powypuszczasz Wadim nocą w krzaki. Za jedno Euro na godzinę Kazachowie, ci ogród jaki będziesz chciał Wadim wyszykują. Wysłałbyś lepiej te blejtramy niepomalowane do domu kurierem, a nie nosisz je ze sobą i stawiasz na piasku z widokiem na polskie morze bezużytecznie. 

Teraz to Wadim ma wracać, kiedy jego najgorsze sny się sprawdzają? Jak drony kamikadze latają po całej Ukrainie szukając nie patrzących do góry głów. A jak widzi zdjęcia z pustymi ciałami wyssanymi przez drony w telewizji, marzy mu się jedno, żeby na płycie wielkiego lotniska w Kołobrzegu, namalować milion kwiatów, do których by się zleciały drony z całej Ukrainy i rój  taki wtedy, zlałby wtedy, żrącymi pestycydami ze sikawek  straży pożarnej na lotnisku by zdechły. 
Koniec naprawdę Wadim powiedział i więcej nie poszedł sadzić trawy. Zostawia też za sobą bez żalu rabaty i klomby, a także też zimowe ogrody, chociaż rosnące tylko w krajach, gdzie nie jest już ciężko żyć. Przyrzekł sobie, że więcej nie zabije żadnego kreta w ogrodzie łopatą, ani nie będzie bezdusznie robił oprysków ,  zabijając nie tylko mszyce, ale i też żaby, żuki i bogu ducha winne ważki. 

Edward Munch napisał wtedy list do Wadima z Norwegii. Chodził z nim listem Wadim przeszczęśliwy po całym Kołobrzegu. Żeby dłużej nie czekał , było napisane, tylko żeby przylatywał do Norwegii, było napisane po ukraińsku. Koniecznie, bo Wadim ma talent równy talentowi  Muncha i żeby dał sobie spokój z Malczewskim i przestał, żeby oglądać jego krakowskie bohomazy. Odstąpi mu swoją pracownie nieodpłatnie. Co innego materiały do malowania, które będzie musiał sobie kupić sam. Ale to szczegół, bo ze socjalu w Norwegii odłoży sobie na nienajgorsze farby. Pokaże  Wadimowi te miejsce, gdzie zobaczył „Krzyk”. I wiele różnych miejsc, o których nie będzie się rozpisywał. 
Jakby był Wadim za bardzo jego osobą skrępowany, sam Wadima rękę poprowadzi z pędzlem i jest duża szansa, że powstanie wówczas obraz Wadima „Szept”, sławny jak onegdaj „Krzyk” na cały świat.
A co do dobrego lekarza psychiatry, o którego się pytał Wadim na wszelki wypadek, odpowiada, że dostanie adres prawnuka lekarza, który leczył Muncha przy jego czterech obrazach „Krzyku”, po namalowaniu których, zaraz zrobiło się Edwardowi gorzej. Jemu się  leczyło nieźle u niego, ale dzisiaj lekarstw jest przecież nieskończenie więcej i nie musi się wcale stać, że Wadim do końca życia będzie pierdolnięty. Za dużo rzeczy, żeby też nie brał ze sobą, tylko bagaż podręczny, a mniej zapłaci za przelot. Będzie Munch czekał na Wadima  na lotnisku „Gardermoen” w Oslo w środę. Tylko jak miałby nie przylecieć, żeby się Munchowi nie pokazywał na oczy.
Wszyscy odradzali Wadimowi wylot. 
Odpowiadał tylko: meni bayduzhne. Tyle. I tylko tyle.












Marcin Balcerzak (ur. 1967) – publikował opowiadania w „Helikopterze”, „Trytytce”, „Zakładzie”, „Kontencie” i „Tlenie Literackim”. Mieszka i pracuje w Sieradzu. 
bottom of page