Ucięty przed połową kończy się następną rundą migotu, jako odchylonej osi
Kumulującej wielomiany awersji, kiedy drętwiejemy od przyrostu nabrzeżnych
Delt cienistych wirów, wydaleń bełtliwych omamów, stęchłych niczym odór
Zawilgoconej piwnicy porzuconego domu, w tym mrowiu ślepych zdzieleń.
Przestępność zmian
Kluczymy nieustannie w przęśle tego lądolodu, w jego mikrych rozprzęgnięciach,
Pozostających płaskowyżem przesilenia każdego obrotu wokół swej zwichrowanej
Osi. Oni nigdy nie byli w oku twej zatraty innym pierwiastkiem niż zwykłym
Minerałem odpadu, rozmokłą grudą zamglonego szadzią wspomnienia o wiecznym
Urywaniu się następnego ogniwa, a jednak zjawiali się ze swoistą nachalnością
Rozkrawającego pomoru w kolejnych klepsydrach, choć rozświetlany był cały
Kwartał wraz z paroma odnogami zejść, gdzie grupowało się dziesiątkowane
Życie, wyrzucane poza burty tego przesyłu rozmigotanych wieści, nie mogli
Więc przez to uchodzić za nic innego, co przesłaniał ich kramarski szwung.
Dowodliwa flauta rozpryskuje się po rosnącym wzburzeniu w rogówce spalonej
Mety, jaka nas przecinała za każdym razem, kiedy stawaliśmy się na krótko
Konkretnym omamem w plazmie czyjegoś uroczyska, jakby podwaliny nie
Były sypkim nawiewem cementu i piachu, wkopanym w przegub przeoczeniem
Serii usterek, kierujących wyborami, co do dalszych losów tej jedynej ogniskowej,
Która przepala nam niestabilny rdzeń. Wszelkie podwoje są tylko rozsypanką
Ulicznych przepychanek, złożoną z akordów pospólnego harmidru, jaki wyjada
Mózg aż po wnętrze piszczela czasu tak, że zostajemy z tym bagażem bezliku
Spławieni w jeszcze większy dół zamroczenia, przechyłu jarzma, które dociskając
Skronie, jest lekkie jak hel. Nadpobudliwość każdej ze zmian symuluje w nas
Konieczność przenoszenia się w coraz odleglejsze strony tej, skądinąd frywolnie
Zaprogramowanej, tułaczki, zuchwalsze wobec poskromienia choćby jednej z ich
Stałych blokad, lecz jednak wciąż mocno przyszpilone szpicem cienia do tego
Przymrozka podłoża, wędzidła nakładanego przez przenikające szpik podmuchy,
Ciaśniejsze niż zimna obręcz, jakby brzemienność tego spotworniałego końca
Roku była nieco butwiejącą już kupką trocin pod stołem zastawionym krzesłami
Do góry nogami, na tej zestruganej gałęzi tego czy tamtego tygodnia, kiedy
Mechanika czynności szpuntuje wszelkie otwory, przez które mógłby sączyć się
Krzepliwy kadr jakiegoś ustania, gdzie byłoby się wypuszczonym balonem,
Dryfującym nad skośnymi dachami, wiatami przystanków, miejscem upragnionego
Nieustalenia owego indziej, szerszego od pospólnej marskości, jaka przerzyna
Stawy przepony i dźga skoblami natychmiastowych zwrotów na podziałce ledwo
Znoszącej bańkę stęchłego powietrza, w tym parogodzinnym spuście kadzielnicy
Zaćmienia. Rozkop coraz większych przepołowień. Dwudzielna antresola wciąż
Nowych schodzeń tych samych podniet i nigdy nieprzedawnionych chciejstw, abyś
Dokładnie, praktycznie z całą surowością kary, zdawał sobie sprawę tylko z najbliższych
Węzłowisk, stale rosnących wokół głowy umocnień nikłych światłocieni, turbulentnych
Grani bezwiednie przeszywających ten napowietrzny areał, śrubujących cię w biegnący
Aż do środka wyrwy kant, płynniejszy niż wniosek z odbytej ad hoc rozmowy. Stałe Lądowania nie pochodzą z żadnych wzniesień. Nigdzie wszak nie będziesz już mógł
Się wybrać, lasso dali pełza pod stopami, i za chwilę, za jednym szarpnięciem, skończysz
Z głową w dół, dyndając już tak od zarania tych poronionych kwadr wyszarzania, nie Będących nigdy tylko tłem, w tej pylącej łunie przezroczystego wychylania się poza
Gnojny rant. Przez watolinę parnej krzątaniny dobiega nikły dźwięk dzwonka,
W wizjerze kluje się obła postać, której otwierasz drzwi, i ten ktoś prosi cię o klucze
Do piwnicy, i na pytanie, po co mu one, mamrocze coś pod nosem. Okazuje się
Wysypywaczem trutki. Wręczony mu klucz jednak nie pasuje, zamki wymieniły
Szczury. Owe przywidzenia są jedną realną stratosferą, zestalającą cię dystrakcją
W tym płaskim chomącie, ażebyś mógł niekiedy otrzeć się o więźbę innego horyzontu,
Omijając gruzowisko tych małodusznych sprzęgnięć z jamistością tego ascendentu
Płowienia. Taki odpływ, jaki włok. Zgubna piędź wyparć. Spiralna prowadnica.
Pobór
Kręty spad między skroniami. Widłowy próg. Kartonowe wiaty zamiast
Rozwartych ścian. W oku cyklonu przebiega wytłumiona ciszą krzątanina,
Jako codzienny przyrost lodowych nawisów, pod którymi grzybnią kolonizuje
Się nie tylko przenośny jej placet. Ścierne zdejmowanie warstw aż poza
Spękany garb, w który przerosło serce zagrody tej marszruty, trwale
Już usztywniający chów dalszego pętania. Tylko w tym prześwicie nie
Stępia zewnętrza krawędź, między kątowa cięciwa narzyna na supłach
Chropawe rowki, ażeby twardniejąca już maź mogła jeszcze dopłynąć
Do najbliższej delty braku, gdzie wytrzebienie będzie jedyną wypadkową
Ze wszystkich miar docisku, rojnych kieratów tej naziemnej depresji,
Po jakiej przechodzimy osuszeni ze wszystkich niestrawionych kierunków,
Coraz bardziej karbowani zawiesiną z wyrwanych gwoździ, zmielonych pakuł
I przerdzewiałych szprych, w wirniku tego rozkrawania na czterolistność
Stron momentalnego przepadania w kuble echa, płaskiej niczym poziomica
Klepsydrze oniemienia, kiedy sunie się tylko zakosem po coraz częstszych
Zagnieceniach. Taki jest tego ostęp. Wędzarnia aż po świt. Szeroki rozłóg.
Dyfuzyjnie kostna szadź. Masz jeszcze mniejsze na to dowody, drobnoustroje
Pobudzane wiązkami wieści o uwłaszczaniu się skarlałych mar, trzymających
Lejce i bat w koszącym przelocie nad mogilną powłoką kanciastych poruszeń
Mrowia zszarzałych trucheł, skonanych na długo przed nastaniem moru,
Gdyż oset tej pląsawicy przepala ostatnią tamę i zewłok sczeźnięć rozgrabia
Mieszczący cię jeszcze odprysk cienia. Odczyny przesiewów są piastą tej
Przesuwem owej kadzi o strzęp szpiku. Piołunowy pobór kolejnych rozpruć.
Maciej Melecki (ur. 1969) – autor tomów wierszy: Te sprawy (1995), Niebezpiecznie blisko (1996), Zimni ogrodnicy (1999), Przypadki i odmiany (2001), Bermudzkie historie (2005), Zawsze wszędzie indziej – wybór wierszy 1995-2005 (2008), Przester (2009), Szereg zerwań (2011), Pola toku (2013), Inwersje (2016), Prask (wybór wierszy w języku czeskim, 2017), Bezgrunt (2019), Trasa progu – wybór wierszy 1995-2020 (2020), Druzgi (2021), Przeciwujęcia (2023) oraz tomów prozy: Gdzieniegdzie (2017), Nigdzie indziej (2021), Żywe mumie (2023). Mieszka w Mikołowie.