Kominkowy zegar wystukiwał myślom rytm. Jego tykanie wywoływało w pamięci obraz odbijającego się od batutu klauna: hej hop! hej hop! hej hop!
W tle szurało wahadło dużego zegara: tynt, tynt, tynt, tynt. Na półtora hejhopa przypadało jedno stateczne tynt.
To idiotyczne – pomyślała i próbowała uwolnić się od muzyki cykadeł. Nie na wiele się to zdało. Mniejszy wybił właśnie cztery płaskie dong! zyt zyt zyt zyt…, a większy kontynuował dźwięcznym bam! bam! bam! bam!
Spojrzała w okno. Na zewnątrz robiło się jasno. Przez uchylony lufcik wdzierało się życie ulicy. Gdzieś w oddali odezwała się sowa, przeleciała wrona, zapachniało mokrym żwirem.
Burza zmusiła ją do wyjścia z łóżka, zamknięcia balkonu, zejścia na dół i przytulenia psa, który trząsł się, przerażony hukiem. Zimne strugi deszczu orzeźwiły ją i przegnały sen. Od jakiegoś czasu źle sypiała, a kiedy udało jej się zapaść w grząski majak – męczyła się i zrywała na lada szmer.
Doszła do wniosku, że nie ma sensu się kłaść. Poszła do kuchni, wstawiła wodę na herbatę i udała się do łazienki. Zrzuciła pidżamę i, omijając starannie wzrokiem swoje odbicie w lustrze, wzięła szybki prysznic. Włożyła przygotowaną wcześniej bieliznę, jagodowe dżinsy, białą bluzeczkę i białe skarpetki. Ubranie wisiało na niej, ale przynajmniej nic z niczym się nie gryzło. Przeszkadzała jej świadomość, że jedna część garderoby mogłaby nie pasować do drugiej. Kolorem, krojem bądź fakturą…
Przeczesała włosy, spięła je na czubku głowy i zamotała w zabawny koczek. Nie zrobiła makijażu. Po umyciu zębów wklepała niedbale trochę kremu w policzki i czoło. Pachnące psem nocne łaszki wrzuciła do kosza z praniem i z ulgą opuściła łazienkę.
Zaparzyła herbatę i zjadła kromkę chleba. Nie znosiła palić na czczo.
Z filiżanką i popielniczką weszła do pokoju i usadowiła się w szerokim fotelu.
Upiła łyk herbaty i zapaliła papierosa. Ten pierwszy haust dymu zawsze wywoływał lekki skurcz krtani. Odchrząknęła i ponownie zaciągnęła się dymem.
Spojrzała na laptop.
Było dwa kwadranse na piątą, gdy zdecydowała się go włączyć.
Chwilę zajęło jej przeglądanie aktualności. Wreszcie sprawdziła pocztę.
Jest! – ucieszyła się, a ciało przeszył lekki dreszczyk. Była zła. Od jakiegoś czasu starała się nie dopuścić do siebie myśli, że coś, co uważała za niewinną paplaninę, stało się czymś więcej. Przyjemnością? Przebiegła wzrokiem cztery krótkie wersy i uśmiechnęła się nieznacznie.
Czy on nigdy nie sypia? – zadała sobie w myśli pytanie i wzruszyła ramionami.
Co mnie to obchodzi! – zreflektowała się obłudnie, bo obchodziło ją. Bardziej niż chciała przyznać…
Zgasiła papierosa i zaraz zapaliła następnego. Poczuła w ustach charakterystyczną gorycz i skrzywiła się nieznacznie. Wypuściła kłąb dymu i przyglądała się, gdy majestatycznie odpływał w kierunku drzwi.
To zaczęło się jakiś czas temu. Początkowo tylko tam zaglądała. Czytała i nie miała odwagi się odezwać. Wszyscy uważali ją za elokwentną i przebojową, ale w gruncie rzeczy była nieśmiała i nawiązywanie relacji dużo ją kosztowało. W końcu jednak przemogła się. Nie pamięta już, kiedy zaczęli komunikować się prywatnie. Najpierw były to niezobowiązujące uwagi merytoryczne. Wraz z upływem czasu stawały się coraz bardziej intymne. Wreszcie… Ten pierwszy wiersz, który napisał tylko dla niej, przyprawił ją o atak paniki. Nie odzywała się ponad miesiąc, wmawiając sobie, że nie jest gotowa na żadne uczuciowe akrobacje…
Pochyliła głowę i w zadumie oddzielała zagaszonym filtrem popiół od niedopałków. Kiedy wypucowała środek popielniczki, ocknęła się i spojrzała w okno. Dorzuciła piąty niedopałek do równiutko ułożonej reszty i zamrugała nerwowo. Mężczyzna, z którym była przez ostatnie lata, doszedł do wniosku, że jest zbyt młody na zakładanie rodziny i oznajmił jej to bez ogródek. Może gdyby nie dodał, że wcale nie jest pewien, czy to z nią chciałby spędzić resztę życia – jakoś by sobie poradziła z tą jego niechęcią do małżeństwa.
Dodał jednak i uznała, że nie chce tracić czasu na niepewny związek.
Był naprawdę zdumiony, gdy poprosiła, by się wyprowadził i oddał klucze.
Kiedy zrozumiał, że mówi poważnie, próbował obrócić wszystko w żart, ale było już za późno. Słowa padły i nic nie było w stanie wymazać ich z jej pamięci. Rozstali się więc, a choć twierdził, że jeszcze za nim zatęskni i poprosi, by wrócił – nie poprosiła. Gdy już przywykła do myślenia ja zamiast my – odczuła nawet pewne zadowolenie. I… ulgę. Dopiero po czasie zdała sobie sprawę, że ona też męczyła się w tym klaustrofobicznym układzie. Że miłość – jeśli w ogóle kiedyś takie uczucie między nimi istniało – zmieniła się w przywiązanie, czy raczej – przyzwyczajenie. Po wielu dniach przestała nawet dziwić się, że on miał dosyć tej rutyny…
Mechanicznie pogłaskała psa i uniosła rękę do twarzy. Poczuła odór nikotyny, ale nie chciało się jej wstać, by umyć ręce. Wzruszyła ramionami i sięgnęła po kolejnego papierosa. Chwilę pstrykała zapalniczką, nim go przypaliła i poparzyła sobie kciuk nagrzaną blaszką. Syknęła i ostrożnie odłożyła zapalniczkę na szklany stolik. To chyba dlatego ten wiersz tak ją przeraził. Nie było w nim właściwie żadnych deklaracji. Nie padło ani jedno ważkie słowo. Nie. Z tego wiersza przebijały smutek i tęsknota. Wielka subtelność, delikatność. Chyba tym ją właśnie ujął – subtelnością. Umiał cierpliwie, krok po kroku przygotować ją na to, co miało nastąpić.
Kiedy wreszcie odważyła się odezwać, nie czynił jej żadnych wyrzutów. Ani słowem nie napomknął o jej wahaniach, opieszałości. Pozornie wrócili do relacji sprzed czasu, kiedy się odkrył, i nawet zaczęła się zastanawiać, czy czegoś sobie nie ubzdurała, gdy dostała kolejny wiersz. Był równie nieśmiały i enigmatyczny jak pierwszy, a przecież tak samo ciepły i znaczący. Nie potrafiła odpowiedzieć mu tym samym – nie umiała tworzyć poezji. Jedynym jej talentem była umiejętność układania bukietów. Dopiero po jakimś czasie wpadła na pomysł, by fotografować tworzone przez siebie bajeczne kompozycje i przesyłać mu w odpowiedzi na jego wyznania…
Objęła dłońmi gorącą filiżankę i uśmiechnęła się na wspomnienie tych pierwszych, prymitywnych, pstrykanych komórką fotek. Były okropne! Nie miała pojęcia o robieniu zdjęć. O tych wszystkich niuansach, które sprawiały, że przedmiot na fotografii zaczynał istnieć.
Zrozumiał jednak i nigdy nie wyśmiał tych jej dziecinnych wysiłków. Dopiero później, gdy poszła na kurs i liznęła nieco wiedzy, pojęła, jak był taktowny i wyrozumiały.I tak się to snuło między nimi. Początkowo było dodatkiem do życia. Potem to życie stało się dodatkiem do tego.
Wciąż jeszcze broniła się przed jakimiś wnioskami. Nie chciała precyzować tego, co ich połączyło. Wstydziła się. Może dlatego nikomu nie wspomniała o tej dziwacznej relacji. Od czasu do czasu umawiała się nawet z kimś na kawę, szła do teatru, na imprezę. A potem męczyła się i coraz częściej łapała na myśli, że chce wrócić do domu i zamienić z nim choć kilka słów.
Nie zwierzali się sobie. Ale intuicja podpowiadała jej, że jest równie nieszczęśliwy i zraniony jak ona. Że przydarzyło mu się w życiu coś paskudnego. Może to dlatego był równie ostrożny. Początkowo nie myślała o tym, by tę znajomość jakoś urealnić. On i tak wydawał się bardziej prawdziwy niż otaczający ją ludzie. Czuła w nim życie. Dzięki niemu zaczęła dostrzegać pustkę w swoich znajomych. Ich rozmowy, gesty, reakcje były takie przewidywalne! Nie zaskakiwali jej niczym. Nudzili ją i odpychali…
Zapaliła kolejnego papierosa i zamyśliła się.
Kiedy właściwie pierwszy raz zapragnęła spotkać go naprawdę?
Usłyszeć jego głos… Spojrzeć mu w oczy… Poczuć uścisk jego ręki… Początkowo były to tylko nieśmiałe przebłyski, które tłumiła, wmawiając sobie, że tak jest dobrze. Może była w niej obawa przed rozczarowaniem. Nie wiedziała, co mogłoby ją w nim rozczarować, a… bała się.
Skłamałaby, gdyby twierdziła, że nie wyobrażała go sobie. Nie wiedzieć czemu – zawsze jawił jej się jako wysoki, barczysty brunet koło czterdziestki o smagłej twarzy i niebieskich oczach. A kiedy uśmiechał się do niej pełnymi ustami, koło oczu robiły mu się delikatne zmarszczki.
Po jakimś czasie doszła do wniosku, że jest jej zupełnie obojętne, jak on wygląda. Nie zrezygnowała jednak z wyimaginowanego wizerunku. Personalizowała go, bo musiała przecież jakoś o nim myśleć. Nadbudowała też sobie cały arsenał jego zachowań: był wobec niej szarmancki i opiekuńczy. Umiał powiedzieć niebanalny komplement. Emanował delikatnością, ale wiedział, kiedy być stanowczym i zdecydowanym. Po jakimś czasie zauważyła, że wyobraża go sobie jako całkowite przeciwieństwo ostatniego partnera. Ten wniosek trochę ją rozbawił, a trochę – przestraszył, ale nie zrobiła nic, by zaprzestać rojeń.
Czasami śniła o nim. Najczęściej gdzieś w oddali słychać było klubową muzykę, a oni kołysali się w jej rytm, wtuleni w siebie. On nie widział nikogo prócz niej. Patrzył jej w oczy, pochylał się i szeptał do ucha miłe słowa, albo odgarniał z czoła niesforny kosmyk. Potem muzyka milkła, a oni schodzili z parkietu i siadali przy kawiarnianym stoliku. On szukał jej dłoni, a ona strzepywała mu z ramienia jakiś pyłek…
Bicie zegarów wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała nieprzytomnie w kierunku dużego i ze zdumieniem stwierdziła, że minęła dziewiąta. Podniosła się i uchyliła okno. Zapowiadał się upalny dzień. Dotknęła touchpada i wygasły ekran rozbłysł. Pochyliła się i ponownie przeczytała powoli wiadomość. I jeszcze raz. I jeszcze. Po jakimś czasie nauczyła się smakować tę jego poezję. Już nie tylko przebiegała wzrokiem linijki tekstu, ale zatrzymywała się dłużej przy każdym słowie, wpatrywała się w nie, powtarzała. Czytała półgłosem, rozpłaszczała je na języku. Starała się z tych krótkich zdań wyczytać maksimum treści. Zastanawiała się nad kompozycją, układem wyrazów, rytmem…
Właściwie każdy z nich mogła powtórzyć z pamięci. Miała swoje ulubione, wywołujące czuły uśmiech, przyprawiające o dreszcz rozkoszy, powodujące niespokojne bicie serca.
Miała też inne – wzbudzające niepokój, wzmagające nieokreślone lęki, przywołujące nieprzyjemne skojarzenia. Zastanawiała się, skąd w nim ta przenikliwość, umiejętność wychwytywania jej nastrojów, obaw, przeczuć…
Westchnęła i wstała. Z pustą filiżanką powędrowała do kuchni, zrobiła sobie jeszcze jedną herbatę i wróciła na fotel. Cieniutka porcelana parzyła palce, więc odstawiła filiżankę na spodeczek i ułożyła się wygodniej w fotelu. Był duży i szeroki, więc swobodnie mogła przerzucić nogi przez poręcz. Wparta w siedzenie jeszcze raz sięgnęła po laptop. Przebiegła wzrokiem poprzednią wiadomość i serce znowu wykonało śmieszną woltę, a gardło ścisnął niepokój. Przymknęła oczy. Długi czas wydawało jej się, że to, co się między nimi dzieje, jest takie niezwykłe i podniecające właśnie dzięki tajemniczości. Fascynował ją. Nie tylko umiejętnością przeczuwania jej najskrytszych odczuć. Także nieograniczonymi możliwościami dla wyobraźni. Mógł być każdym. Każdym! I ona także. Trudno powiedzieć, czemu nigdy nie zabrnęli w tematy, które pozwoliłyby coś wyjaśnić. Rzucić jakieś światło na to, kim oboje naprawdę są. Chyba taka wiedza nie była im potrzebna. Ich porozumienie opierało się na zupełnie innych zasadach. Miała wrażenie, że ten brak praktycyzmu związał ich bardziej niż najbardziej rzeczowa rozmowa. Przynajmniej… ją związał. Wszystko to zdawało się być trochę nierealne i przez to – tak fascynujące. Nigdy wcześniej nie czuła się tak bezwstydnie anonimowa i jednocześnie tak przynależąca do drugiej osoby. Czasami, gdy przyglądała się swojemu psu, odnajdowała w sobie jego oddanie. Bezwarunkowe. Bezkrytyczne. Przerażało ją to, a jednocześnie sprawiało jakąś perwersyjną, bliżej nieokreśloną przyjemność. Nie miała pojęcia, czy on odczuwa podobnie, ale hodowała w sobie nadzieję, która z biegiem czasu zamieniała się w pewność, że – tak…
Uniosła powieki i spojrzała na kostki u nóg. Poruszyła niemrawo stopą. W ustach czuła suchość po kolejnym wypalonym papierosie, ale nie chciało jej się zmieniać pozycji, by sięgnąć po herbatę. Przeciągnęła się leniwie i powieki opadły. Pomyślała, że dobrze byłoby zająć się wreszcie przygotowaniami, ale i to nie skłoniło jej do działania. Po prostu półleżała w leniwcu i w myślach robiła przegląd ubrań. Przyszedł przecież moment, gdy zapragnęła czegoś więcej. To stało się chyba jakoś w tym samym czasie, gdy zobaczyła na ulicy tego mężczyznę, któremu poświęciła kilka ostatnich lat swojego życia. Stał pod sklepem i wyglądał na zagubionego. To było żałosne i może przypomniało jej ich początki. Zapragnęła nagle podejść i powiedzieć mu kilka miłych słów. Nie myślała o niczym konkretnym. Po prostu chciała się zachować po ludzku. Ze względu na stare czasy. Nie zdążyła. Nagle dostrzegła podążającą w jego kierunku kobietę. Na odgłos jej kroków on odwrócił się i rozpostarł ramiona. Kobieta wpadła w nie, a on uniósł ją do góry i patrzył w jej roześmianą twarz. Potem postawił kobietę na ziemi. To wtedy poczuła bolesne ukłucie zazdrości. Na nią nigdy nie patrzył w ten sposób. Jej nigdy nie oderwał spontanicznie od ziemi. A potem dojrzała nienaturalnie wydęty płaszcz tamtej. Pociemniało jej w oczach. Odwróciła się i uciekła stamtąd z myślą, której wstydzić się będzie chyba do końca życia. Kilka ulic dalej uświadomiła sobie, że przecież on nic jej nie obchodzi i nawet zdumiała ją ta nagła wcześniejsza zapiekłość. Dopiero gdy zrozumiała, że nie chodziło o nich, ale o sytuację, której nie dane jej było nigdy przeżyć – uspokoiła się…
To tego dnia nieśmiało napomknęła o zrobieniu następnego kroku…
Czuła ból w całym ciele. Poruszyła się niezgrabnie i doznała wrażenia, że spada. Oprzytomniała na podłodze. Z trudem udało jej się podnieść. Rozcierała zdrętwiałe nogi i ramiona. Zerknęła na wielki zegar i zamarła. Było południe. Pokuśtykała do łazienki. Tym razem to on zamilkł. Czekała. Początkowo cierpliwie, ale z każdym dniem jej spokój malał. Wielekroć pisała wiadomości, które kasowała, bo wydawały się głupie albo agresywne. To prawda, że nie umiała powstrzymać się od napastliwego tonu, czynienia mu wyrzutów, ponaglania go. Czasami dawała wyraz swojej tęsknocie, próbowała brać go na litość, wzbudzić poczucie winy. Te w płaczliwym tonie były chyba jeszcze gorsze. Na szczęście miała choć tyle rozsądku i silnej woli, by niczego nie wysłać. W końcu postanowiła zachować się tak jak on – dać mu czas na ochłonięcie. Uznała, że to mu się należy. I kiedy straciła już nadzieję, on – odezwał się wreszcie. Nie schował głowy w piasek, jak ona po tym pierwszym wierszu. Po prostu zaproponował miejsce i czas spotkania. Zgodziła się…
Po kąpieli poczuła się lepiej. Gorąca woda zniwelowała ślady zmęczenia i efekty niewygodnej pozycji. Czuła się prawie wypoczęta. Owinięta w gruby szlafrok przeszła do garderoby i rozejrzała się. Chciała być piękna. Dla niego. Postanowiła zrobić na nim wrażenie. Długo przeglądała zawartość szaf, nim zdecydowała się na rewelacyjnie skrojone dżinsy, które eksponowały jej długie nogi i ładną pupę. Do tego wybrała wesołą bluzeczkę podkreślającą talię, w kolorach czyniących jej karnację ciepłą i rozświetloną. Zrobiła dyskretny makijaż i ułożyła włosy. Niedawno zdecydowała się na nową fryzurę i odsłonięcie karku dało niespodziewanie dobry efekt – wyglądała świeżo i dziewczęco. Kształt włosów uwydatnił oczy i usta. Zgrabne buciki na niedużym koturnie dopełniły stroju. Przyjrzała się sobie z aprobatą, bo duże lustro mówiło, że jest radosną, sympatyczną kobietką. Nie była ładna, ale umiała zrobić się na efektowną. Miała dużo uroku i to wystarczało, by mężczyźni uważali ją za atrakcyjną…
Wzięła taksówkę i pojechała na dworzec. Torba, w której zmieściła kilka niezbędnych rzeczy, mogła z powodzeniem udawać dużą torebkę. Nie chciała, by pomyślał sobie, że liczy na nie wiadomo co. Gdyby jednak liczył on – wolała być zabezpieczona. Na szczęście miejsce spotkania nie okazało się zbyt odległe. Podróż miała trwać trochę ponad dwie godziny. Tłoku nie było, więc rozsiadła się wygodnie i zatopiła wzrok w mijanych krajobrazach. Jakoś wcześniej nie zdarzyło jej się podróżować w tę stronę, więc widoczki były interesujące. Obserwowanie ich pozwalało oderwać myśli od spotkania. Starała się skupić na zaokiennym pejzażu i była zdziwiona, że się jej udaje. Zdenerwowanie dopadło ją w połowie drogi. Dopiero wtedy naszły ją wątpliwości. Panika zawładnęła nią do tego stopnia, że zdecydowana była wysiąść na kolejnym przystanku. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie miły starszy pan, który usadowił się obok, a potem rozpoczął niezobowiązującą pogawędkę. Nie chciała wyjść na nieokrzesaną prowincjuszkę, więc odpowiedziała. Pan był dowcipny i inteligentny, i nawet nie zauważyła, kiedy jątrzące w dole brzucha napięcie ustąpiło, a zmarszczka między brwiami wygładziła się, pozwalając ustom rozciągnąć się w uśmiechu. Kiedy pan oznajmił, że są na miejscu – była szczerze zdumiona…
Odruch uciekinierki zawładnął nią ponownie w trakcie poszukiwania taksówki. Na szczęście kierowca jakby czytał jej w myślach, bo podjechał niecałą minutę później i powiózł ją pod wskazany adres. Oprócz zdenerwowania odczuwała coraz większą ciekawość i chociaż wcześniej była niemile zdziwiona, że na pierwsze spotkanie wyznaczył kawiarnię – teraz poczuła wdzięczność. Chyba on lepiej od niej zdawał sobie sprawę, że neutralne miejsce zadziała uspokajająco. Wysiadła przy jednej z głównych ulic i od razu dostrzegła szyld. Zapłaciła kierowcy i odprawiła taksówkę. Niepewnie przeszła kilka kroków i pchnęła drzwi. Ogarnął ją mrok. Rozejrzała się i dojrzała przeszklone drzwi. Ruszyła w ich kierunku. Otworzyły się automatycznie i nagle znalazła się w przyjemnym wnętrzu. Opuszczone do jednej trzeciej szyb rolety czyniły je kameralnym. Ale bez tej natrętnej duszności buduaru – okna były zbyt duże. Rozejrzała się dookoła. Nie licząc paru osób, sala wydawała się pusta. W panice wyjęła telefon i sprawdziła czas. Do spotkania pozostało jeszcze pół godziny. W pierwszym odruchu chciała zawrócić i pospacerować po ulicach, ale uznała takie zachowanie za dziecinne. Powoli ruszyła w głąb. Wędrowała alejką, wzdłuż której ustawiono niewielkie okrągłe stoliki. Na każdym z nich stał szklany dzbanuszek z cyklamenem. Wyglądało to efektownie i powiedziało jej, że lokal należy do ekskluzywnych. Szła, rozglądając się dyskretnie, aż trafiła na stolik ukryty wśród skrzydłokwiatów. Uznała, że towarzystwo roślin dobrze jej zrobi. Usiadła i pogratulowała sobie wyboru – miejsce okazało się dobrym punktem strategicznym: sama prawie niewidoczna – mogła obserwować drzwi i wchodzących przez nie gości. Po chwili zjawił się kelner, więc zamówiła kawę.
Początkowo była zbyt spięta, by pomyśleć, że on powinien był przewidzieć jej wcześniejszy przyjazd i czekać na nią. Kiedy jednak upiła kilka łyków zadziwiająco dobrej kawy i zażenowanie ustąpiło miejsca rozsądkowi, poczuła coś na kształt rozczarowania. Nawet jeśli zazwyczaj bywał punktualny, dziś powinien zrobić wyjątek i nie narażać jej na frustrującą sytuację. W odruchu buntu wyjęła telefon i znalazła jakąś ogłupiającą gierkę. Postanowiła, że kiedy się wreszcie zjawi, okaże mu swoje niezadowolenie…
Gierka okazała się na tyle wciągająca, że nie zauważyła upływu czasu. Gdy ponownie zerknęła na zegarek, minął kwadrans od umówionej pory. Zatrzęsło nią.
A to gbur! – pomyślała ze złością i zaczęła rozglądać się za kelnerem. Postanowiła zapłacić i nie czekać ani minuty dłużej. Zajrzała do torebki w poszukiwaniu portfela. W zdenerwowaniu nie mogła go odnaleźć. Skupiona na tej czynności nie usłyszała, gdy ktoś podszedł do stolika. Dopiero gdy padł cień, zniecierpliwiona uniosła głowę. Przed nią stała drobna blondyneczka, którą zauważyła podczas wędrówki przez salę. Zrobiła uprzejmą minę i spojrzała na dziewczynę pytająco.