1. Błyskając forsą
Wkrótce, podczas zetknięcia z firmamentem Ziemi,
dam Bogu w pacht gwiazdeczki i wszystkie ogniska,
aby płomienie jęły wam z wysoka zwisać
i nie można było zmieść rozżarzonych śmieci.
Znowu błysnąłem między ludźmi w sposób łatwy
kradzionymi pieniędzmi, których już nie oddam.
Każda cudza pożyczka będzie kiedyś moja,
a wszelkie długi w końcu ktoś odsprzeda mafii.
Pociecha dla samego siebie po swym zgonie
to obraz na ścianie w tym zamkniętym miejscu:
niedźwiedź patrzy na miód w słońca kolorze,
krówkę w skoku uwiecznił czub na tle fioletu.
Tylko plamy kawy na długim korytarzu
świadczą, że noc też tędy biega do lombardu.
2. Bezładne latanie
Widząc już następnego dnia po Bożym Ciele
krople deszczu na oknie otwartym na oścież,
pomyślałem, że ja też wnet wrobię pogodę
w szatkowanie kratami nocy na much wiele.
Na talerzu leżały resztki rzodkieweczki,
pokrojonej przez panią w drobniutkie plasterki,
oraz skorupki jajka, które wczesnym rankiem
gotowała tak długo, aż zrobiło się twarde.
Saszetka zanurzona w kubku zabarwiała
wodę i nadawała jej smak oraz zapach,
a na sznurku, co zwisał z kolistego brzegu,
był kwadracik z napisem „Lipton”. Bezdomnemu
pielęgniarki rzekły, że tutaj nie ma Wi-Fi,
chociaż jego smartfon tę sieć szpitalną wykrył.
3. Kamizelka Wójcika
Dla uczciwych, biednych i brzydkich ekspedientek,
kiedy we Wrocławiu do sklepików najdroższych
wchodziłem z plecakiem, acz zgoła bez forsy,
wciąż byłem fordanserem, żigolem, modelem.
Również stare i młode kurtyzany szpetne
zawsze, nie patrząc na mnie, wiedziały, kim jestem,
jeśli samotnie lub z kimś do domów publicznych
wkraczałem bezszelestnie jako facet inny.
Spojrzyj, na kamizelce owego starego
Tomasza Wójcika są guziki ozdobne,
jakby niebo ze sprzętem, minąwszy Golgotę
w drodze, po prostu po nim przypadkiem stąpnęło!
Czy wyszedłeś, Krzyśku B., z wariatkowa – w którym
ujarzmiłeś dziadka – by wyzwolić znów swój chich?
Rozbita szybka telefonu
Zbyt grube są wasze pineski świetlicowe,
bym wysunąć mógł tackę ze swoją SIM kartą!
Azali Pan Bóg kolejny raz był nietrzeźwy
i z tej przyczyny, znów patrząc na mnie przeciągle,
zrzygał się z wysoka? Mróz, z samym sobą walcząc,
ponoć porozsiewał wokół taneczne dźwięki.
Wymiociny, niestety, nie spłyną już niczym:
mój ni niczyj złoty posąg nie będzie
przytupywał, nikomu nieżywemu szkielet
nie pomoże w żaden sposób dłońmi białymi,
a Smerfetka, wciąż kochana, przekłuje sobie
pępek, by na oczach Parki zacząć kolczykiem
bawić się z nudów. Za dużo o jedną chwilę,
chociaż brak zarówno wcześniejszych, jak i onej.