top of page

Karolina Feć – JeZUSie



Zapytałam tylko, czy dziś dzień nauki szkolnej.

Bus o 7 40 prezentuje się na rozkładzie efektownie, to znaczy, z gwiazdką. Zanim wzrok
przesunie się z gwiazdki przy 7 40 na gwiazdkę w legendzie, serce zamiera. „Kursuje
tylko w dni nauki szkolnej” niczego mi nie mówi. Ładnie to tak, trzymać ludzi w
niepewności? Rozmawiam z rozkładem, póki nikt nie widzi. Widzi. Na przystanku
oddalonym o jakieś dziesięć metrów siedzi człowiek. Pytam go, czy dzisiaj dzień nauki
szkolnej.

Proszem paniom, wakacje to w lipcu i sierpniu zawsze były, jak żyję, a do końca
czerwca z tornistrami zaiwaniają. Ja też na ten 7.40 czekam. Muszę zdążyć. Do sądu się
śpieszę, mam rozprawę o dziewiątej.

Jest 24 czerwca.

Busem jadę proszem paniom, bo mi prawo jazdy odebrali.

Czy za jazdę po pijaku, pytam. Myślałam, że retorycznie, ale nie. Człowiek opowiada o
udarze, pokazuje bliznę po operacji, białą bransoletkę z NFZu i mówi, że w każdej
chwili się może przekręcić. Myślę: w każdej chwili, tylko nie teraz, por favor.

Stwarzam zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu drogowego, to mi odebrali. Ja to
rozumiem, proszem paniom. Ja się nie będę tego prawa jazdy domagać. No, ale na
rozprawę muszę zdążyć.

Nie zapytałam, jak sobie radzi bez prawka. Nie musiałam. Potraktował mnie, jakbym
już to zrobiła.

Ojciec mnie podwozi, gdzie chcę, ale dzisiaj nie mógł. Osiemdziesięcioletni ojciec. On
nie dowidzi. Znaków nie rozpoznaje. Jak się z nim jeździ, to proszem paniom, jak na
karuzeli się czuje człowiek. Ja mam pięćdziesiąt trzy lata, rozwodnik. A pani stąd?

Określam w największym możliwym przybliżeniu skąd, by potwierdzić i zaprzeczyć
jednocześnie, a człowiek drąży, czy jeśli mieszkam w górach to po tychże górach
chodzę i czy jeśli chodzę, to chodzę też na mszę pod jednym ze szczytów.

A ja byłem proszem paniom, dwie godziny msza trwała, na polanie, przepiękna była… i
msza i polana i pogoda. Wszyściutko przepiękne. Chociaż powiem pani, że ja z
kościołem to mam nie po drodze… ale z Jezusem mam po drodze. Wzdycha głęboko. Ja
to dużo piłem kiedyś i narkotyki brałem. A Jezus mi pomógł. Jezus zawsze pomaga.

Przychodzi drugi człowiek. On też dzieci w wieku szkolnym najwidoczniej nie ma,
przychodzi więc z pytaniem: czy dzisiaj dzień nauki szkolnej? Wymieniamy
wątpliwości. Drugiemu człowiekowi się wydaje, że młodzież już chodziła elegancko
ubrana w tym roku, ale kiedy dokładnie? Może jak były matury?

Człowiek po udarze jest pewien, że skoro nie może się spóźnić na rozprawę, to bus o 7.40
pojedzie, czyli: skoro on ma dziś rozprawę o dziewiątej, to z pewnością dzieci poszły już do
szkoły. Drugi człowiek skłonny jest założyć, że dzieci nie wyszły dziś do szkoły –
przecież byśmy je widzieli, a tu pusto jak w Teksasie – i trzeba się pogodzić z tym, że
pojedziemy dopiero o 8.20 . Jemu to nie sprawia problemu. Musi się stawić na policji
dopiero o 9.30 . Ja i człowiek po udarze spojrzeliśmy na niego może intensywniej, może z
większym dystansem.

Co państwo? W charakterze świadka. Mam tylko zeznania złożyć.

Panowie, to ja pójdę napić się kawy na stacji, do zobaczenia, mówię. Jest już 7.45 ,
sprawa busa jakby przesądzona. Kawy w domu wypić nie zdążyłam. Czekam na nią
zasłuchana w jakieś espotifi (jak to w Hiszpanii wymawiają) i ziewająca.

Proszem paniom, proszem paniom… – przybiega człowiek po udarze – mam dla pani
propozycję nie do odrzucenia! Czy mogę pani zaproponować wspólny przejazd do
miasta… – tu pada moje spojrzenie, które wyrażać miało: chyba nie z
osiemdziesięciolatkiem? – …taksówką?

Taksówką? To duże koszty, mówię.

Ja zapraszam i ja płacę. Zadzwoniłem już po taksówkę, bo na rozprawę muszę zdążyć.
Proszę sobie spokojnie dopić kawę, i tak zejdzie jakieś dziesięć minut na czekaniu. Ja
będę na przystanku. Tylko sobie tu Tatrę kupię.

Zgodziłam się po szybkiej kalkulacji, ile ewentualnej krzywdy może mi się stać w
oficjalnej taksówce. Oficjalne taksówki nie uprowadzają ludzi o ósmej rano, nie sądzę.

Wie pani, ja temu tam nie zaproponowałem, bo on jakiś taki podejrzany mi się wydaje –
rozmawiamy z pewnej odległości od przystanku – a pani, jeśli wolno spytać, to w jakiej
sprawie do miasta?

A ja do ZUSu jadę. ZUS się upomina o dokumenty rozliczeniowe. Jadę to wyjaśnić.
Działalność założyłam jakieś dwa miesiące temu i o niej zapomniałam, ale ZUSowi
przecież nie powiem, że zapomniałam. Że ważniejsze sprawy na głowie, też nie
powiem. Co powiem? Prawdę, działalność nie rozpoczęła działania. Żadnego. A ZUS
teraz dzwoni i chce albo dokumenty rozliczeniowe albo karę 5 tysięcy za każdy
brakujący dokument albo spotkać się ze mną osobiście. To jadę. Streszczam to
człowiekowi po urazie.

Niech Jezus będzie z paniom. Ja to mam sztamę z Jezusem i go poproszę, żeby sprzyjał
wszystkim pani sprawom.

Im bardziej puszka Tatry będzie pusta, tym bardziej Jezus będzie sprzyjał – tak mi się to
przedstawia. Zanim wsiądziemy do taksówki człowiek po urazie opowie mi jeszcze o
swoim życiu małżeńskim do rozwodu i po rozwodzie, zapłacze przy wspomnieniu o
tym, że ma dziecko (w wieku przedszkolnym), do którego nie wolno mu się zbliżać, jak
i zresztą do byłej żony, do której i tak nie miałby ochoty – najmniejszej – się zbliżać, o
życiu zawodowym opowie równie wyczerpująco (w czasie przeszłym, gdyż obecnie jest
na rencie) jak i o tym, co porabiał w weekend, mianowicie o rajdach samochodowych
ze szczególnym uwzględnieniem Rajdu Małopolski w Wadowicach, z którego nawet
pokaże mi filmik. Rajdowiec w samym środku Wadowic nieomal wjechał w tłum.
Wyobrażam sobie, że tam właśnie – jeśli gdziekolwiek – postawiłabym
charakterystyczny dla terenów przykościelnych wizerunek Jana Pawła podpisany „Nie
lękajcie się”.

Ja też znam taksówkarza, choć nie nazwałabym go, jak to robi człowiek po udarze,
swoim kolegą. Od taksówkarza dowiedziałam się przy innej okazji, ile sypia w
weekendy, kiedy jest największy ruch – była to ilość rzędu dwóch, trzech godzin – co
sprawiło, że uznałam niedzielne powroty taksówką za nie najrozsądniejszą opcję. Dziś
poniedziałek. Mam nadzieję, że odespał.

Gdzie ty mi z tą Tatrą leziesz? Tylko uważaj, nie zalej niczego, bo będzie jebać.

Co prawda jebie już papierosami wypalanymi przez taksówkarza, których sam
najwidoczniej nie czuje. Tatra to co innego. Tatrę każdy by poczuł. Dochodzi 8.20 ,
człowiek po udarze jest umówiony o w-pół-do ze swoim adwokatem przed sądem.
Sugeruję, żeby zadzwonił do niego, gdyż na pewno się spóźni.

A zadzwoniłbym, zadzwonił, ale proszem paniom, nie mam numeru. A może do pani
mógłbym mieć numer?

Skoro pan do swojego adwokata nie ma numeru, to bez mojego może się obejdzie?
Próbuję powiedzieć to w sposób najbardziej miły z możliwych.

No i widzisz – zwraca się człowiek po udarze do taksówkarza – ja to nie mam podejścia
do kobiet. Jaki ze mnie życiowy nieudacznik…

Dowiedziałam się, że najnowsze trendy na wiosce polegają na tym, by zamawiać
taksówkę od razu ze zleceniem dla taksówkarza, ażeby na stacji dokupił potrzebującym
taki a taki alkohol, wobec czego działa on niczym miejskie Glovo. Taki taxi-polowy.

Dojeżdżamy pod sąd. Tatra została wypita a i nieco wylana, ale resztka, nikt nawet nie
poczuje. Człowiek żegna się ze mną wylewnie. Będzie tę podróż wspominać z
uśmiechem, nawet jeśli rozprawa pójdzie niedobrze. Na koniec wyjawia wstydliwą dość
prośbę, czy byłabym tak uprzejma wyrzucić za niego puszkę po piwie, żeby jego z
puszką nikt tu nie widział. Żegnamy się więc, a ja przechodzę przez połowę rynku
trzymając w ręku wypitą – kogo obchodzi, że nie przeze mnie – Tatrę przed dziewiątą
rano. Przypominam sobie sytuację, w której stałam przed sklepem spożywczym
trzymając w obu rękach po odpalonym papierosie. Każdy z nich należał do innego
kolegi, który wszedł po zakupy. Ktoś poprosił wtedy mnie o fajkę, na co
odpowiedziałam całkiem szczerze: ale ja nie palę.

Załatwiam swoje sprawy najpierw w ZUSie, później w Urzędzie Miasta, nie w tym,
tylko w tamtym, przechodziłam już obok tamtego, ale nie wiedziałam, że to tam, w
każdym razie, udało się zmienić datę rozpoczęcia działalności na 15 lipca, wobec czego
ZUS przestanie ode mnie żądać tak zwanych zaległych dokumentów tudzież pieniędzy.
Czas wracać.

Zbliżając się do przystanku już słyszę: Proszem paniom, proszem paniom… ale jaja!
Nie uwierzy pani… Ja tę rozprawę mam jutro!

Siadamy na tyle małego, na wpół wypełnionego już busa, człowiek po udarze kończy
kolejną Tatrę. Mówiłem, że Jezus będzie z panią, wszystko pani załatwi. Ale ze mnie
życiowa fajtłapa… przynajmniej panią poznałem, a nie codziennie można tak po prostu
poznać człowieka… a szczególnie paniom… proszę sobie nie myśleć, że ja bym tu coś
insynuował, bo pani na pewno ma kogoś, trudno, żeby pani nie miała…

Mówię, że mam, co niezależnie od stanu faktycznego, powiedzieć należy.

No właśnie, od razu widać, że pani ma, ja tak tylko powiem – bo powiedzieć można,
prawda? – że gdyby jednak doszło do zbliżenia, to ja bym chyba na zawał
wykorkował… ale to by była najpiękniejsza śmierć, jaką sobie mogę wyobrazić… Pani
na bociany patrzy?

Odwróciłam wcześniej głowę w kierunku okna, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

Tak, na bociany, są trzy małe. To znaczy, że będzie deszczowe lato.

Młode wszystko, wszystko się rucha po okolicy, a ja pani powiem, że kobietom nie ufam.
Ja już sobie wolę małego murzynka sprawić. No nic. Miło było paniom poznać. A dalej
w góry to czym pani pojedzie? Człowiek po udarze gniecie puszkę i wyciąga kolejną. Ja
wolałabym czymkolwiek niż kolejnym wspólnym środkiem transportu, chociaż na
policzkach z pewnością mam już zakwasy. Wysiadam przystanek wcześniej, mówię, że
zostało mi jeszcze kilka spraw, co zresztą jest prawdą i żegnam się uprzejmie, acz z
ulgą.

Sprawy załatwiam w swoim tempie podzielonym przez swoje tempo czerwcowe, czyli
nie najszybciej i wyobrażając sobie, jak to dzisiejsze przygody znajomym będę
opowiadać, zbliżam się do przystanku, który wygląda nieco inaczej niż z rana. Za dużo
tam kolorów, głównie czerwonego i niebieskiego. Jakieś poruszenie. Kogoś wnoszą do
karetki. Nie wiem, co myśleć. Samo mi się pomyślało: nie, nie róbcie mu tego, przecież
on ma jutro rozprawę.






Karolina Feć (ur. 1986) – doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, poza którą
zajmuje się kulturoznawstwem i filologią
hiszpańską. Publikowała w dwumiesięczniku „Pole”, „Nowej Orgii Myśli”, „Masce”, „Hybris”, „Dialog-Pheniben”. Wydała pracę Nihilizm instynktowny (2016), monografię Max Stirner: wokół indywiduum (red.; 2018), oraz tomik wierszy Nihilistyczne pościelówy (2014). W przygotowaniu: Antyfilozofia, faszyzm i ‘boska’ przemoc.

Comments


bottom of page