top of page

Juliusz Pielichowski – pięć wierszy



Plac Inwalidów

Chory wróbel umiera wtulony w piwniczne okno.
Kobieta pokazuje ubrania innym kobietom. Wszystko
jest na sprzedaż, mówi. Życie to handel żywym
towarem. Zgarniasz i wyrzucasz do śmieci resztki ciał,
których nie zjedliśmy: ości, skórę, trochę warzyw.

Aparat mowy to pierdolony pistolet. Przystawiasz go
sobie do głowy. Jakieś dziecko na ulicy krzyczy, że jest
człowiekiem. Jesteś po jego stronie, ale przyglądasz się
matce, jej piersiom mleka pełnym nie dla ciebie.
Światy, w których żyłeś, zostały odłączone.

Słychać gdzieś echo, to z serca. Czas rozłożony
w czasie, poprzez czas. Ta znajda w tobie. Te zapiski,
strzępienia. Tak wyglądają ludzie, w których brakuje słów.
Tak wygląda plac w tobie, na którym się nie spotkamy.
Teraz już będzie tylko ona, rozpacz. Ten rozpad.


Wszywka o poezji widmowej

Gdy umarł twój brat, nie dowiedziałeś się. Przez kilka miesięcy. Nikt się nie dowiedział przez kilka miesięcy, że umarł twój brat. Gdy potem ty umarłeś na kilka miesięcy, nie dowiedziałeś się, przez kilka miesięcy, że to byłeś ty. Nawet teraz tego nie wiesz, choć wyraźnie słyszysz głos, który mówi ci o tamtej śmierci, niezauważonej.
Z jego domu zapamiętałeś trudną do objęcia rozpacz, w której swój koniec znalazły tysiące błyszczących much, niczego nieświadomych. Zanim zdechły, zjadły jego ciało. Zamiatałeś je przez wiele dni. 
Teraz oglądasz w sobie jego widmo. To ty, trochę tylko starszy. Wszystko nosi w sobie coś innego, o znajomej twarzy. Jest bliższe niż cokolwiek, co można zobaczyć na powierzchni. Zwłaszcza, gdy się patrzy tak, żeby zobaczyć. A czasami tak właśnie się patrzy.


Z martwego

1
Te wiersze.
Jakbym wszedł do domu, w którym ktoś umarł.

2
Z martwego domu te wiersze.
Z martwego domu te słowa wyprowadzane
przez martwych ludzi, do ludzi
bez wyjścia i bez wejścia.

3
Martwy język czegoś od ciebie chce.
Nie rozmawiaj z nim martwym językiem.
Nie potrzebujesz więcej tej śmierci.
Całe życie się o nią ociera teraz.

4
Nasłuchują wiersze. Nie odchodzą tylko nasłuchują.
Są czymś większym, niż sobie wyobrażałem;
są z czegoś większego
wyrwane, wydalone.

5
Dotyka i uśmierza.
Wodzi palcem po zwojach,
rozwija je i zostawia,
zaspokojone.

6
Ten wiersz, etui na oko,
które nic już nie widzi,
tylko patrzy.

7
Spotykam go w ciele, z którym mnie łączy.
W innych ciałach nie spotykam nikogo.

8
Te miejsca na wiersze z innego języka,
pustoszejące.

9
Przychodzi znikąd i mówi: zajmijcie się nim,
jego bełkotem. Zajmijcie się mówiącym wierszem
w nim, samym.

10
Co mówi, to nie jest coś do powiedzenia.
To tylko słowa, zasłyszane.
Tu zwracane.

11
Te wiersze, donikąd,
to bezdroże, które chce najbardziej
samo w sobie. Jego ujadanie.


Jules dans l’ascenseur

Z kolejnym miastem robisz się bardziej, samotny.

Nierzeczywistość w sercu miasta. Miasto w sercu
nierzeczywistości. To końcówka, dalszego ciągu nie będzie.

Są we mnie czyjeś sny, które zszywam. Jest we mnie grób
nieznanego, coraz głębszy. Ten język z osierdzia jest, ze środka.

Miałem ci w nim coś powiedzieć, ale zmieniłem zdanie. A może
to zdanie zmieniło mnie. To jedyne zdanie, którym się stałem.

Widziałem dziś jego cień, jak włóczył się po mieście, bez
człowieka. To inne, oko. Nie wiesz, czyj jesteś. Nigdy nie wiedziałeś.

Blizny, nimi szedłeś naprawdę. To te miejsca w tobie, w których
nawiązałeś z nią kontakt. Nie wiesz, czym jesteś. Nigdy nie

wiedziałeś. Teraz trzymasz w rękach coś jak słońce, coś głęboko
ironicznego. To happy end. Nie wiesz, czy jesteś; nigdy

nie wiedziałeś. Jedziesz obcym wierszem, jak windą, zawsze
w dół. W lustrze wyświetlają już twoje wnętrzności.

Z kolejnym miastem roisz się bardziej, samotny.


Zwierzęta nocy

Andrzejowi Sosnowskiemu

Śnisz, czy o drogę pytasz. Wytraca się
poczucie realności. Our small hours. To człowiek,
we mnie, który podważył noc. On żyje też w tobie,
dottore. Co raz weszło do wiersza, już z niego nie wyjdzie.
Tej nocy przyszedł jakiś chłopiec, mówił przez sen.
Nie mówił nic, czego sen nie potrafiłby się domyślić.
Pozwoliłem mu się zabrać. To zdanie, pomyślałem, i tak
nie przeżyje kolejnego nalotu. Zjawi się inne i połknie je –
ciemną przynętę, którą jestem. Choć to mógł być inny
wiersz, z bliskiego wschodu słońca. Kto przed snem
odmówił wiersz, zostanie uprowadzony. Wcześniej
tylko powtórzy się sobie obce nie-pytanie: śnisz,
czy o drogę pytasz. I pójdzie sobie
gdzieś dalej.



Juliusz Pielichowski (ur. 1984) – autor tomów wierszy Czarny organizm (2019) oraz Przeciwwiersze (2023). Przekłada na język polski eseje i pisma H. D. Thoreau (O chodzeniu –wybór z „Dziennika”, „Literatura na Świecie” nr 9-10/2020). Przygotował wybór szkiców i opowiadań Elizabeth Bishop (razem z Andrzejem Sosnowskim i Marcinem Szustrem 2020) oraz – z angielskiego przekładu – spolszczenie zaginionego opowiadania Marka Hłaski Diabły w deszczu (2020). Współpomysłodawca i członek Rady Programowej Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza.

bottom of page