Julia Oberson – trzy wiersze
- Miroslaw Drabczyk
- 28 mar
- 2 minut(y) czytania
Zwężka
w ostatniej kwadrze zastawię karły i bezdomne
psy albo zabarykaduję się w inkubatorze razem
z pisklętami. nieplewione sieroty zaatakują umocnienia
i rozpoczną odliczanie, nareszcie! z rozmów na offie
wiem kto zachwiał prasłowiańskim członem i czyje
kobiety upadły razem z komunizmem. krew rozbitą na
włosy skórę i paznokcie możecie odryglować do
odwołania, niech na trawie śliskiej od rosy wytrąca się osad
na twarde dźwięki, które dodawały wam uroku, na buty
właściciela domu pogrzebowego, które polerowaliście
przez półotwarte usta. wyjąć zdziczałe króliki z wnęk
starego pieca, przeliczyć pieścidełka, które utrzymały
przepustowość. krokuty z zaskoczenia przysypią was
ściółką i wybiorą porę żniw: może przed jasełkami?
zjadą się z całego kraju żeby chuchać na chleb
i wracać z czystym kontem. zsuniesz się z wykopu,
żeby oddać głos; znowu sierpień, znowu krzyżyk
za waleczność. odłóżcie bryłki bursztynu
i płyńcie tam gdzie jeszcze jest miejsce:
kosą, wąziutko, przez tych, którzy się upili
i resztę, która opisała szczepy
nakrapiając drozdy wzdłuż rowów.
Bregma
kolejna wspólnota gruntowa spiskowała przeciwko
państwu: to normalne, że pokój skrzypi w trakcie
postępowania administracyjnego. nie chcę wiedzieć kto
zabezpieczył ślady na miejscu zbrodni i z opuszczoną
głową filtrował chłonkę; puśćcie to szwem węzełkowym
w wąwóz albo na szczyt tajfunu. w wieczerniku
spojrzę z ukosa i wrzucę chleb do krajalnicy.
chwała bohaterom, zachowali kolor.
Victorian secret (za Brzeźniakiem)
skrócił wąsy, przegonił komary i przeciągnął przędzę przez zakratowane
okienko. gdybym miał lśniący pistolet i wszystkie drżące rzeczy które
pomyślałem; ocalały importowane srebrne łyżki i ciało plemienia
(odziane). opuściłeś dźwignię bez obliczania gęstości widmowej,
zmutowały kolejne podzbiory,
w stajence czarny bez, obrodziło
nawet kiedy leżałam odłogiem.
dziewczynki o bezczelnych rękach wydały rozporządzenie: ten kranik
do odstrzału. droga od zabudowań gospodarskich jest prosta; zostawcie
tylko larwy czerwca polskiego i kilka gryfów z delikatnego brązu. nikt inny
nie będzie zaglądał nam do gardeł na minutę przed burzą.
