top of page

Jacek Sadkowski – cztery wiersze



Wrześny lament 

Kto teraz nie ma domu, nigdy mieć nie będzie. 
Kto teraz jest sam, długo pozostanie sam                                                  
         Rainer Maria Rilke 

drzewa tańczą w powietrzu do góry 
korzeniami ja 

próbuję trzymać się krawędzi 
świateł rozsypanych między jeżykami 

kasztanów w trawie. ciężko podnieść ciało 
z parkowej ławki trudno pozbierać się siebie 

poskładać po rozpasanym lecie locie przez długie łagodne 
błękity cięte piskiem furkotem ćwierkiem 
ptaków. wszystko wokół się pali 
mdleje umiera w orgii dojrzałości. teraz chwała słońca 
w żółknących tryumfalnie liściach a za chwilę zimna czerwień zdusi 
ostatnie chlorofile za chwilę 

stanie się szarość. zegary staną na mrocznej 
godzinie ściemnieje światło. może zacząć prosić - słońce 
słoneczko nie zachodź święta pomarańczo boska mandarynko nie opuszczaj mnie

trzeba będzie uważać by nie 
stanąć w złym stuporze 

i trwać i nietrwać w żywej śmierci oddychać 
płytko głęboko pod leniwym nurtem 
lete. wystarczy jeden łyk za dużo i najbliższą 
wieczność aż do nieskończonego końca 
spędzę tak zostanę trupią kością 
z kości ni to żywy ni nie. nie znikaj słoneczna 
święta pomarańczo kołysz się łagodnie chodź usiądź 
zostań ze mną. zaparzę ci różaną herbatę 
z dziką różą górskim różeńcem żeń szeniem. Ucieknijmy


Wszystkie konie świata. Wszystkość 

teraz 
nie ma czasów 
a kiedyś były. i w ogóle nic 

nie ma. sensu 

brak najogólniej rzecz biorąc 
we wszystkim które jest niczym. kiedyś 

chodziłem do szkoły. a gdy szedłem 
ulicą kamienną i starozamkową i generała 
karola to każda rzecz była na miejscu logicznie 
wyjaśniona. na kamiennej leżał kamień z okien 

domu na starozamkowej było widać wieże 
starego zamku na dodatek w ogrodowych grządkach 
nasturcji kosmosów floksów trafiało się 
wiosną na kruszejące ceglane resztki po jeszcze 

starszym zamku. a generał to był świerczewski i nawet 
kiedyś wziął mnie na kolana i opowiadał mi 
o frankistowskich faszystach siwiutki staruszek jego 
dobry kolega. każda rzecz była tam gdzie 
być powinna. 

myślę sobie że te braki 
teraz spowodowane są brakiem 

koni. pamiętam doskonale że kiedyś 
gdy były konie to były i czasy. ulicą kamienną 
i starozamkową i generała karola spacerowało mnóstwo 
koni ciągnących wozy z zazwyczaj pijanymi woźnicami 
kapustą i kartoflami węglem i czym tylko chcesz wszystkim potrzebnym 
do przetrwania srogiej zimy. i ja też miałem konia. co 

prawda na biegunach 

ale jednak. miał na imię ed. mister ed 
zupełnie tak jak koń który mówił w serialu 

w telewizorze. i miałem tatę który miał 
na imię edek bardzo podobnie jak ten koń. 
i to było dobre. konie zaczęły znikać 
dokładnie wtedy gdy w słodkiej dziurce 
tuż obok szkoły zaczęli sprzedawać amerykańską gumę
do żucia z historyjkami o kaczorze donaldzie. teraz 

miesza mi się wszystko. zamki bez kluczy klucze 
bez zamków konie i główki kapusty i wędrówki 
ulicami bez nazw. 


Jacques Bonhomme

nie jestem 
zadowolony chyba nigdy 
nie byłem 
zadowolony z siebie z tego 
co robię. zawsze 

mi nie tak. w kółko do znudzenia. no ileż kurwa razy można 
kłaść się i wstawać się 

sprężać siłowo by położyć się i podnieść 
i się i to wszystko co się 

nagromadziło samo spadło sypnęło 
skądś albo sam nazbierałem sobie na zatratę na 
pohybel na nic. kiedyś chociaż widziałem mogłem 
zobaczyć gdy nie chciałem nic. nic siedziało 
w kącie i gapiło się śliniło warczało. wściekle okrutnie 
krwiożerczo. ale zajara widzieć to nic. teraz 

wschodzi słońce. i to jak wschodzi! zajebiście wschodzi w róży 
kwiecącej się kwiatem różu zapachu 
nieprawdziwie prawdziwego. razem ze słońcem 
pojawiają się znaki przeczucia odczucia drgnienia drgania 
chuj wie co jeszcze. wszystko. ale zamiast 

stać i się jarać obrócę się 
na pięcie i pójdę do kuchni zjem dwieście 
czterdziesty ósmy raz w tym roku owsiankę i zabiorę się

za krojenie warzyw na ratatuj. może to mnie uspokoi. 
będę śpiewał: 

jebać wszystko wszystko chuj 
ratatuj 
ratatuj 
ratatuj 

mnie uratuj



Biblioteka na rozstaju 

wczoraj kwiat jabłoni 
dzisiaj jabłko w dłoni 
Emilia 

ach ach poranku czysty jasny i jeszcze 
tam jakiś - wszystko we mnie wykrzykuje choć 
milczę. jest piąta rano cisza tnie 
światłem światło miesza świetliście świetliste 
kolory. chciałem medytować odmówić 
mantrę maranatha maranatha maranatha ale 

szkoda mi czasu. kończy się nieskończony 
lipiec. hatifnatowie ruszają w drogę niepokojąco 
cichy złoty karp plusnął nad namiotem 
włóczykija. czas zaczyna się odmieniać. a ja nie 

zdążyłem zrobić niczego z tego 
co zaplanowałem choć przecież dobrze 
wiem że to ostatnie takie lato i w tym roku 
nigdy ach nigdy nie nie wybrzmi już 
tak hipisiarsko jak july morning*. rock 
w rock na początku czerwieniejącego czerwiami czerwca 
sięgam po wiedzę o wieczności i przez chwilę wiem że tym razem 
wielka ciepłość czystego lata nigdy 
się nie skończy i jak zawsze układam na biurku kilka 
starych jak świat książek czytanych 
pod kasztanowcami 
w rozżarzone białym upałem żółte dnie. 
siódma minęła ósma przemija ludzie z planety ziemia 
pokażcie mi testament adama napad z bronią 
w ręku sprawa honoru nocny kowboj czyż nie dobija się koni. 
jestem starszy 
ściągam ich na lato więcej i więcej i więcej. 
bukiniści zacierają ręce i podrzucają mi wciąż nowe 
stare książki - łap i trzymaj będziesz nieśmiertelny 
tyle razy ile zechcesz wołają chytrze i liczą wpływy. ja 
zamykam i otwieram oczy bo wiem 
że już nigdy papieros nie będzie tak smaczny 
wódka taka zimna i pożywna 
nigdy nie będzie tak ślicznych dziewcząt 
nigdy nie będzie tak pysznych ciastek** 

––––––––––––––––––––––––––––––––

*piosenka grupy uriah heep z płyty look at yourself (1971) 
**nigdy nie będzie takiego lata, marcin świetlicki 













Jacek Sadkowski (ur. 1965) – od ponad dwudziestu lat redaktor Portalu Literackiego Fabrica Librorum.
bottom of page