Bo, siostrzyczko, bólu i strachu nie ma. Nie ma nic po naszej śmierci.
Dla tych, co umarli ani jednego dowodu, że kiedykolwiek istnieli.
Piotr Gajda
I powiedziałam: tak chcę, tak!, braciszku,
kiedy chodziłam ciemną doliną,
na ulicach obcych miast o zabawnych nazwach
Bernburg, Osnabrück, Nürnberg
(Zawsze chciałem mówić w języku Adolfa Hitlera – ktoś powiedział),
w dusznych hotelach niebieskich od dymu ktoś milczał,
w pościeli tłoczonej w płaskie różyczki – przy każdym ruchu
drapieżne mordki kwiatów sprawiały wrażenie
jakby oddychały – wszędzie, nawet w wannie.
Kiedy chodziłam ciemną doliną,
myślałam o przemielonych kościach
i spopielonych czaszkach. O ciałach. Morzu koralowym ciał.
Z utęsknieniem czekam na lato, na jego płodną, lepką duszność,
ponieważ przestać znaczy poddać się. Ponieważ moje ciało
nie produkuje dostatecznej ilości czerwonych krwinek,
wygrzewam się w słońcu jak jaszczurka. A ono, to słońce,
każdego roku rozpuszcza alpejskie lodowce,
tutaj mówią o nich „płaczące lodowce”.
Ubywa ich każdego roku. Kiedyś całkiem znikną.
Nikt z nas tego nie dożyje. Bo słońce, braciszku,
pali coraz mocniej, aż w końcu spali nas na proch,
grzeszników i świętych, dziewice i dziwki,
spali nas wszystkich. I to będzie litość.
Kompatybilność wsteczna
na pamiątkę pierwszej rozmowy Justynie Fruzińskiej
Raz jeszcze twój śmiech jak muzyka sfer,
główna nagroda w programie:
„Żałoba to miłość, z którą nie ma co zrobić”
albo „Gdyby od samego pragnienia śmierci
umierało się, umarłabym”.
Czas przeszły: byłaś wtedy wdową.
Z ciałem gołębicy, o którym pisał Szymon Apostoł:
w rzeźni miałaś swój początek, kończyłaś się
w jego oku. A kiedy indziej
z ciałem pod tytułem „Zburzenie świątyni”:
trochę światła, rdzy i trochę piękna.
Kiedy chodziłam ciemną doliną, powtarzałam:
„Który miażdżysz moje serce, Boże w trzech osobach,
mogłabym Cię schować na dnie mojego oka,
gdzie nikt Cię nie znajdzie.
Twoje są pociągi pełne Żydów,
Twój Hitler karmiący sarenki i tylko ja
już nie jestem Twoja”. Ty jedna to zrozumiesz:
w każdym kolejnym domu mam skrytkę,
tam chowam umarłych, pośród płyt,
bibelotów, małych czaszek, kwiatów,
pośród rzeźni i noży, pośród oceanu.
Ultramaryna, sjena palona
Duchowo zaś dzieje się dużo, dużo dobrego, spokój.
(Zauważyłaś, ile ja stosuję nawiasów? O ludzie!)
Michał Murowaniecki
To jednak prawda: człowiek zrobiony jest z wody.
Poprzedni rok okazał się rokiem płaczu,
powiedziała, ale jej słowa też były z wody.
Od dawna nie rozmawia już z Bogiem,
tym od Hiroszimy, KZ Dachau i piżmowych róż.
Że na ulicach Tybetu w akcie samospalenia mnisi płoną,
że zwierzęta krzyczą w drodze do rzeźni,
w kolejce po swoją porcję cierpienia,
krzyczą, w następnym ujęciu sztorm,
małe, nagłe burze, to ma światu za złe.
Dwa razy do roku jeździ w Alpy,
dźwiga to swoje udręczone serce jak najwyżej się da.
To utrzymuje ją w jakiejś tam równowadze,
to jej przypomina, by dać sobie prawo być takimi,
jakimi byliśmy zawsze: doskonali, pełni spokoju,
jak ciepła bryza łagodnie roztapiająca zimny świat.
Izabela Kawczyńska – autorka powieści Balsamiarka (2015), Jej jest ta czerwień (2021) oraz zbiorów wierszy: Luna i pies. Solarna soldateska (2008), Largo (2009), Chłopcy dla Hekate (2014), Linea nigra (2017), Rozarium (2023). Jej wiersze tłumaczono na język francuski, niemiecki, rosyjski, bułgarski, rumuński i angielski. Mieszka w Niemczech. Z pochodzenia łodzianka. Z wykształcenia psycholog kliniczny, z zawodu psychoterapeutka dzieci i młodzieży.