top of page

Hubert Czarnocki – cztery wiersze



Podróż do światła

Pożycz trochę życia, pożycz złotówkę tlenu,
pożycz, pożycz dziesięć złotych światła,
trochę sensu, mówią ci ludzie do siebie,
do widowni, wychodzą z teatru i mówią
to samo na ulicach. Nikt ich nie rozumie,
biją ich i przepędzają. Oni karmią się czymś,
karmią nawzajem łyżkami, ale wciąż to powtarzają,
wciąż to powtarzają. Potrzebują czegoś innego,
może sami, może sami jeszcze nie wiedzą czego,
przynajmniej nie wiedzą dokładnie.
Więc w podróż, więc iść, szukać,
dusić się już, zataczać, ale światła światła dajcie.
Dajcie, pożyczcie choć garstkę małą tlenu.
Więc wyciągają do góry otwartą dłoń,
na którą wystarczy położyć trochę powietrza,
ale jak położyć na rękę trochę powietrza.
Więc delegację wyprawiają, poselstwo wysyłają
do kraju na północy, gdzie dobry władca rządzi,
ale poselstwo nie wraca, choć czekali długo.
Ale oni mimo to wierzą,
że gdzieś tam daleko jest powietrze,
jest zakopane może gdzieś na końcu tęczy.
Na pewno jest, musi być.


***
Kiedy go brakowało, ona zaplatała z tęsknoty
warkocze, a on spadał w hamaku jej opuszków.
Bądź prosty jak cisza między wersami mówiła.
Bądź muszlą na moje światło mówił.
Przecież wyśnieżyłem cię wszystkimi dotknięciami
i zebrałem wszystkie falbanki twoich oddechów.
Patrz, jabłonie w sadach są ubrane
w pierwszokomunijne sukienki,
w lasach śnieg zawilców, a na drzewach
białe wstążki.
Wystarczy pociągnąć jedną,
a rozwiążą się wszystkie problemy.
Potem zaklaskać, a pojawi się kareta,
która zawiezie nas tam, gdzie bez końca
będziemy przełamywać się swoimi oddechami.
Obdzielać siebie jak słońce obdziela promieniami.
Puszczać do siebie białe latawce.


Zachwyt

Bóg kończył powoli czytać kartę dnia.

Za moment miał ją przewrócić na drugą stronę,
ale w ostatniej chwili zamaszystym ruchem sypnął na nią
trochę świerszczy, trochę czajek, trochę zapachu mięty
przemieszanej z samotnością.

Postawił ogromne wieże blasku
i ten garbiący się dzień stał się jakby inny.
Rzuciłem się w niego ze wszystkich sił.
Pływałem w nim, śmiałem się do rozwiniętego
nagle nieba, po którym wędrowni handlarze
zmierzali na odpust.

- Nikt mi nie powie, że rzeką przez środek miasta
nie płynęły Wielkie Sprawy! - krzyczałem - Kto z was
spodziewał się takiego końca?
Ja tam byłem! Widziałem jak łączą się sprawy
szumiących traw ze sprawami pierzastych chmur!

Stałem na baczność, patrzyłem, a zachwytu
miałem więcej w sobie niż mogłyby pomieścić
najdalsze galaktyki. Ocalił mnie zachwyt,
a Bóg nagle spojrzał w lewo, potem w prawo
i pocałował mnie słońcem w oczy.


Hasło

Stary Josef po latach obliczeń
odkrył hasło do wszechświata.
Zapytany o to jak ono brzmi odpowiedział:
- Nie da się tego hasła wypowiedzieć czy napisać.
Trzeba je zrobić, uczynić. A jeśli je uczynisz
nie spodziewaj się, że planety zaczną się przemieszczać
a gwiazdy spadać. Będą spadać, ale w twojej duszy
i jeśli wszyscy tego doświadczą,
a przynajmniej zdecydowana większość,
wtedy zmieni się wszechświat,
a ty poczujesz się jakbyś kogoś przytulił,
chociaż nikogo nie przytulałeś.






Hubert Czarnocki – ukończył polonistykę na KUL-u i Akademię Fotografii. Wiersze publikował w „Toposie” „artPapierze”, „Kresach”, ,,Arkadii”, „Frazie”, „Dwutygodniku”, „Helikopterze”, „Odrze”. Autor kilku indywidualnych wystaw fotograficznych, e-booka Jasność (2008), tomów z wierszami: Wołania (2009), Opowieść (2011), Tropy (2015) i Oddech światła (2018). Pracował jako nauczyciel, fotograf, dziennikarz radiowy i prezenter. Wykonuje działalność lektorską.

Comments


bottom of page