top of page

Grzegorz Domher – Samasiara



Co on kurwa wyprawia, co za koleś, pojebało go czy jak? Łysy jak taran przepycha się przez tłum na peronie. Ludzie ustępują mu z drogi jakby uciekali przed niszczycielską siłą żywiołu. Bo też ten pojeb jest jak tornado, nic go nie powstrzyma, kiedy brnie przed siebie. Na każdym przegubie pieszczocha nabijana nie ćwiekami, ale pięcio centymetrowymi gwoździami, które sieją spustoszenie w garderobie roztrącanych ludzi. To dlatego kobiety jak oparzone w ostatniej chwili odskakują od tego na zero ogolonego pojeba. Łysy jest łysy, wysoki i zwalisty, nieco zgarbiony, jakby nosił zmartwienia tego świata' i ostentacyjnie nieogolony. Ramiona jak wiatraki, gały jak młyńskie koła, rycerz posępnego oblicza, jebany Don Kichot. Robi piorunujące wrażenie, tłum rozstępuje się przed nim jak Morze Czerwone przed narodem wybranym.
Może my jesteśmy wybrani? Tak się poniekąd czujemy, pierdolić wszystko, anarchia rządzi. Pokolenie no future, kurwa przyszłość tego narodu, jebie nas wszystko, no może matura nie matura a chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Każdy nosi buławę marszałkowską w plecaku, kurwa w jakim plecaku, nie mamy żadnych bagaży, Łysy ma drugą flaszkę za pazuchą starej przedwojennej chyba, skórzanej kurtki. Pierwszą wypiliśmy za stacją benzynową i z fasonem stłukliśmy o ścianę. Pierwszy Bałtyk opróżnion był. Młodość, siedemnaście lat, oktany we krwi, jedziemy, do chuja wafla.
-Się kurwa opanuj, bo nas skleją - Mały próbuje znaleźć miejsce na peronie. Łysy przysiada się do jakichś ludzi, którzy w pośpiechu opuszczają betonową ławeczkę. Majta nogami w wielkich wojskowych buciorach, jego gęba jest bardziej zarośnięta niż czaszka a oczy zamglone bałtyckim szkwałem.
- Co nam zrobią, spiszą nas najwyżej, jebię to - Łysy ostentacyjnie spluwa pod nogi.
- Co ty pierdolisz, wezmą nas na izbę - rzuca Mały
- Kurwa ale mnie jebnął ten Bałtyk, prawie sztorm, się zara przewrócę - bełkocze Łysy, przewracając oczyma.
Tłum oczekujący na pociągi omija ławeczkę, jakby siedzieli tam trędowaci. Dżinsy w charakterystycznym odcieniu fioletu, zawsze wychodził obrzydliwy kolor po farbowaniu dżinsów na czerwono, buty wojskowe z peerelowskiej armii, trochę siermiężne, ale solidne. No i pasy nabijane ćwiekami. To był punkt honoru, nie mieliśmy takich jak dziś mają metalowcy, z ładnymi stożkowatymi ćwiekami. Trzeba było spędzić pół dnia wybijając dziury w wojskowym pasku, po czym w każdą z nich wkładało się szewski, przemysłowy ćwiek i zakuwało go młotkiem. Ustrojstwo było dość ciężkie, może nie lśniło tak jak te ze zdjęć, ale budziło respekt, coś w tym było, nikt nie przeszedł obojętnie obok gościa w takim pasie, który był buńczucznie noszony na biodrze.
- Co ci odjebało z tymi kurwa gwoździami, po chuj to nosisz? - wkurwia się Mały
- A widziałeś kiedyś pieszczochę z sześciocentymetrowymi gwoździami? No nie mów, że nie robi wrażenia - Łysy staje we własnej obronie
- Robi, ale kurwa dziury w ubraniach ludzi, którzy cię mijają. Na bank mają pamiątkę po spotkaniu z tobą. No, dobra, zaskoczyłem.
- No i od razu lepiej się kurwa wyluzuj, coś taki cienki bolek, rządzimy, nie pękaj
Siadamy na peronie. Czekamy na pociąg. Pono Bałtyk produkuje się z proszku, zalewanego kranówą. Z prochu powstałeś w proch się obrócisz. Chuj ich wie, jest ohydny i cuchnie chemią, ale wali w dekiel. Ambitnie kupiliśmy właśnie Bałtyk, cieszy się złą sławą, trza było uszczknąć trochę tego nimbu. Się pozuje na złych i niebezpiecznych, dla trzymania ludzi na dystans, ale i dla wysłania sygnału dla innych. Nasz wygląd to symbol przynależności, mundur partyzantów, którzy mają zamiar walczyć ze wszystkim.
Łysy i Mały identyfikują się z punkami, cokolwiek miałoby to znaczyć.
W całej tej peerelowskiej stagnacji zaczęły się pojawiać jakieś przebłyski czegoś nowego , świeży powiew jakiejś zmiany. To było intrygujące , te pojedyncze zdjęcia z Londynu, jakieś fotki zespołów, wyśmiewana nowa moda kapitalizmu. Nieśmiałe artykuły o nowym trendzie w muzyce rockowej, prostej , prymitywnej i bardziej dzikiej. Sex Pistols, The Clash, Sham69. Agrafki i nastroszone włosy, nieosiągalne ramoneski i obszarpane spodnie w kratkę, wojskowe buty. Wyzywające miny i napisy. Fuck off.
To nas pociągało, tacy się czuliśmy: dzicy i nieposkromieni. Wandale w chujowym, szarym świecie, który trzeba zniszczyć. Destroy, nie ma czego żałować, nic tu nie ma do stracenia, nic tu nie ma do zyskania. Nawet jeśli będziesz przestrzegać wszystkich tych reguł nie spodziewaj się żadnej nagrody, nic nie gratyfikuje twojego upokorzenia, możesz oczekiwać jedynie nudnego spokoju w apatycznym, pozbawionym ciekawszych emocji chujowym życiu. Jebać to, nie ma zgody, czemu mielibyśmy na to przystać, społeczny kompromis jest nie do przyjęcia, nawet obietnice, które miałaby zamydlić nam oczy są śmieszne. Wszystko co fajne jest z Zachodu, ubrania , muzyka, zdjęcia niespełnialnych marzeń o lepszym życiu. West is the best. Wschód jest tylko toporny i siermiężny. My jesteśmy ze wschodu, kurwa mać. Co nam obiecuje wujek dobra rada? Żyj cierpliwie, znoś wszechogarniającą szarość, wąskie horyzonty i płaskie perspektywy, za wiele sobie nie obiecuj, bo widzisz co jest. Chujnia z grzybnią. Socjalizm realny. Solidna dawka życiowego realizmu, nie podskakuj za wysoko. Pracę masz zapewnioną, może bezużyteczną i słabo płatną, ale z głodu nie umrzesz. To kurwa nie jest czas na ostrygi i kawior, ostatecznie ruski szampan może być. Państwo nie da ci umrzeć, musisz się tylko podporządkować, niebieskie ptaki są wychwytywane przez czujne władze i przymusowo wyekspediowane na Żuławy, kurwa gdyby to była prawda na Żuławach powstałaby chyba nasza własna rodzima Kolumbia, bananowa republika z setkami zubożałych Escobarów. Ucz się a potem pracuj , ku chwale naszej niebananowej ludowej. Czekaj dwadzieścia lat na własne mieszkanie. Czekaj na przyszłość, która nadejdzie w skarlonej, odstręczającej formie. Albo nie nadejdzie. Czekaj, bo trzeba przeczekać. Kurwa. Czekamy na sygnał z megafonu dworcowego.
Jak to się mogło stać, że zakupiono licencje na pierwsze punkowe płyty, które pojawiły się w księgarniach? Dziwne zrządzenie losu, może ktoś po pijaku podjął taką decyzję na międzynarodowych targach płytowych. No bo, po kiego chuja zakupiono licencje na Exploited i składankę Back Stage. To żadna czołówka punka, raczej nisza, może było tanio, tak czy inaczej mogliśmy katować nasze gramofony kakofonią radykalnego punk rocka. Różowa, przezroczysta płyta Exploited z jej ikoniczną okładką i hitem Sex and violence stała się naszym symbolem. Mieliśmy też swoje wydawnictwa, była Brygada Kryzys, Dezerter wydał singla z dwoma pokoleniowymi piosenkami “ Spytaj milicjanta” i “Ojczyzna miła”. Z tym się można było identyfikować, Perfect czy TSA stało się anachroniczne, my dryfowaliśmy w stronę anarchii.
Mały i Łysy się jakoś szybko spiknęli w szkole. Inne klasy, ale jak tu nie się rozpoznać. Dwa punki na szkołę, tyle dyrekcja mogła znieść. Łysy jak byk, kawał chłopa, Mały cherlawy i nerwowy. Jebani Flip i Flap. Ale przy Łysym nie było nikomu do śmiechu. Serce na dłoni, ale chciał wyglądać groźnie, a już zaczęło być ciężko, trzeba się było użerać z gitowcami, potem doszła wojna ze skinami, a wszystko to w chmurze nieustających szykan ze strony milicji. Takie są reguły subkulturowych konfliktów. Własną tożsamość trzeba wywalczyć a potem jej bronić, najmniejsze plemię to wie. Stanowiliśmy coś w rodzaju plemienia z niezliczoną ilością odłamów i herezji. Cały ten dresscode miał identyfikować przynależność plemienną, ale kto by się tam wyznał w kolorach sznurówek do glanów. Różni odszczepieńcy, wywrotowcy i zwykłe pojeby miały możliwość ekspresji. Oczywiście na skalę bloku wschodniego. Ale był to szok, gdy na pierwszych koncertach widziało się zielone włosy, zafarbowane dżinsy czy agrafki w uszach. Harcerska gazeta “ Na Przełaj “ umieściła artykuł o polskich punkach z Warszawy, tekst miał w zamierzeniu być prześmiewczy, krytykujący ślepe naśladowanie zgniłych zachodnich fanaberii. Ustawiono nas w opozycji do prorządowego harcerstwa propagującego wychowanie całego tabunu wujków dobra rada i konformistycznych obywateli socjalistycznego społeczeństwa. W artykule wspomniano o niejakim Pokropie , którego jedyną wypowiedzią zacytowaną w gazecie był to głębokie motto życiowe ‘’ wszystko to gówno, byle w bani grzało’’. Prawdziwe haiku. Cóż za inspirująca sentencja życiowa, chcieliśmy poznać tego niedocenionego myśliciela osobiście. Co za odmienne podejście do egzystencjalnych dylematów, proste i celne, cios prosto w twarz, nie jebane ucz się i bądź posłuszny, tylko pierdol wszystko i zagłąb się w sobie, co za głębia, wręcz mądrość, słowa prawdziwego unergroundowego myśliciela. Niedoceniona karta polskiej myśli filozoficznej, prawdziwie nowatorski aspekt europejskiego egzystencjalizmu. Mamy się czym poszczycić, co za wkład w rozwój zachodniej filozofii. Bojaźń i drżenie.
Czekamy na sygnał.
Warszawa. Wjeżdża pociąg, tłum się rzuca do drzwi, no co to ma być, jak bydło upchane w wagonach, wszystko zajęte, przedziały pełne, korytarze zapchane, zastawione bagażami. Przepychamy się przez dziki tłum, Łysy co chwilę zaczepia swoją pieszczochą o jakieś ubranie. Trudno, ciśniemy dalej. Na nic lepszego nas nie stać, wybieramy harmonijkę między wagonami, na podłodze dwie metalowe płyty, które podczas jazdy wydają piekielne zgrzyty i jęki. Drżą i zgrzytają. Harmonijka to zawsze było miejsce, które chciało się opuścić jak najszybciej, w obawie przed uszkodzeniem ciała albo dewastacją słuchu. Dziś to nasze miejsce, dziki i brutalny akompaniament do naszej wyprawy. Huk i kakofonia, wyjący wiatr, zimno potworne, generalnie przejebane. Ale mamy jeszcze jedną flaszkę Bałtyka. Łysy wyciąga zza pazuchy butelkę, odkręca i pije z gwinta, okropna jest ta wóda, ciężko jest się nie porzygać, ale jak już spłynie do żołądka i minie szok kubków smakowych, to może być. Działać działa. Wszystko to gówno, byle w bani grzało. No i grzeje. Co prawda musimy krzyczeć sobie w uszy, bo hałas jest niewyobrażalny, ale jakie porozumienie i braterstwo. Sami przeciwko wszystkiemu, między nami dobrze jest.
- Po co my tam właściwie jedziemy? - Mały kurczowo trzyma się jakiegoś wystającego metalowego pręta
- Skąd mam wiedzieć, zobaczymy, co się stanie, na pewno kogoś spotkamy - na każdym przejeździe Łysy wygląda, jakby go poddawano elektrowstrząsom
- Jasne, emisariusze wszystkich krajów łączcie się
- Kurwa, chyba proletariusze
- Wszystko jedno, jest akcja będzie reakcja
- Chemik się znalazł, reakcje to ty masz po Bałtyku, oczy w słup, gwoździe na sztorc, człowieku przejebanto
- Wiesz, że mój stary jedzie na kontrakt do Indii? Nieźle, co? - Łysy jest szczerze przejęty tą wiadomością
- Jaki kontrakt?
- No z roboty, z biura architektonicznego, coś tam bedą budować, jakąś fabrykę, czy coś - szpera za pazuchą swojej kurtki. Co on chce znaleźć plany tej fabryki, czy co?
- Ja pierdolę, nieźle, Indie, a znasz Warszawę?
- Warszawę? Tylko z telewizji, Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście, kalumnia Zygmunta
- Nieźle, będziesz robił za przewodnika wycieczki na manowce
- Co?
- Manowce, zresztą nieważne
- Jeszcze po kropelce?
- Dawaj, trzeba skończyć ten syf
Pijemy to coś, na EX do końca, twarze spoza harmonijki, z korytarza przyglądają nam się z odrazą, a Łysy z gestem roztrzaskuje flaszkę o metalową podłogę, w tym całym huku ta scena to tylko niemy film, z elementami slow motion, gdy odłamki szkła wirują nam koło głów. Łysy ma swoją, kurwa papę, jak się określało takie skórzane kurtki, ale Mały jest w jakimś prochowcu, który może był krzykiem mody w latach sześćdziesiątych, ale teraz to tylko westchnienie dawnej świetności. No i ten napis na plecach, “Świętej Pamięci.” Co to miało być? Może świętej pamięci tego szarego prochowca. Zaczynają zasypiać na stojąco, z zimna odrętwiali, z huku ogłupiali, Bałtykiem oszołomieni. Pogrążeni w falach sennych. Czasem ktoś otwiera drzwi do harmonijki, przechodząc do następnego przedziału, potem drzwi zatrzaskują się z hukiem zatrzymując ogłuszający hałas tylko dla nas. A my stoimy jak zamarznięte kukły, odrętwiali z zimna i ograniczający ruchy do minimum, bo każde poruszenie odczuwamy jako przeszywający ból. Znieruchomienie wydaje się oszukiwać ten przenikliwy chłód. Przynajmniej na kilka chwil. Musieli nas przyuważyć w pociągu, może konduktor dał znać dworcowej milicji, w każdym razie zamiast rozpocząć przygodę na Mariensztacie wylądowaliśmy na posterunku dworcowej milicji, na stacji Warszawa Wschodnia. Śmiechu było co niemiara, cały posterunek zebrał się by, naigrywać się z tych dwóch odmieńców. Spisali nas, nastraszyli, a Małemu kazali zdrapać A, które miał namalowane na tylnej kieszeni dżinsów.
- Co ma znaczyć to A?
- Autobus może, może nic
- Ty odpowiadaj, jak cię porucznik pyta - młodszy gliniarz wcina się w przesłuchanie
- Anarchia - Mały w końcu wydukał magiczne zaklęcie
- OOOOO
- A co to ma być ta anarchia
- E tam, nic takiego
- Gadaj zaraz, jak cię porucznik zapytuje
- No, takie tam, wolność może
- Wolności mu się zachciewa, smarkaczowi
- No, ale jak anarchia, to nikt nie rządzi, proszę ja ciebie, czy co, zainteresował się porucznik
- No tak jakby, każden jest odpowiedzialny za siebie jeno
- Ale rządzić to niby będzie kto?
- Nikt
- Słyszeliśta go, nikt nie będzie rządził, a kto ma trzymać za ryj tych wszystkich, toż to anarchia będzie. Chaos że tak powiem
- No, ale jak wszyscy będą w porządku, to nikt nie musi rządzić, same się będą rządzić
- No jeszcze czego, toć ja porucznik muszę nakrzyczeć czasem na tego powiedzmy Kowalskiego, do pionu go postawić, zbesztać nieraz przeć to niechluj, bez rozkazu to i dupy by se nie podtarł, no jeszcze czego to nie wymyśli mądrale
- Bez przymusu to wszystkie by obibokowali jeno, do pracy by nie chodzili, na Żuławach pomieszkiwali i huśtali się w hamakach, Anarchia. I pomrukując pod sumiastym wąsem, pan porucznik kazał nam wypierdalać.
Pętamy się po tej Warszawie, bez żadnego planu. Ten cały Nowy Świat, czy jak go nazwano chyba ironicznie to ulica wyrwana z czasów stalinowskich, kompletnie szara jaki cała ówczesna rzeczywistość. I jak na dłoni widać tych, którzy są nieprzystosowani czy niepogodzeni z sytuacją. Alkoholicy snują się w zwolnionym tempie wypatrując następnego punktu, gdzie można by zatankować. Kilkoro narkomanów, w strojach mających uchodzić za hippisowskie, odkrywa blaski i cienie ówczesnego hitu, rodzimej heroiny, kompotu. Sprężynkują na omdlałych nogach z głowami zanurzonymi w kolorowych snach, tak innych od otaczającego świata. Podniesione ręce często zastygają w zatrzymanym geście. I tak trwają zawieszone w czasie, skamieniałe postaci, unieruchomione w groteskowych gestach. Na kilka chwil, potem ślamazarnie robią kilka kroków do następnej pozy. W końcu natykamy się na mitycznych warszawskich punków. Są bardziej kolorowi od nas, kilku ma nawet ramoneski, ale aż tak bardzo nie odstajemy. Godziny spędzone nad tymi pasami z ćwiekami zrobiły swoje. Jesteśmi akceptowalni, jesteśmy przysiadalni.
Ta ma się rozumieć, żeśmy som nieufne. Poprostu miał gadane jakby się najadł szaleju, cokolwiek to jest. Po prostu muszemy uważać, z kim mówim. Na ten przykład wy skądżeśta som. Aha, no to jak tak mówicie, się rozumi, po prostu przyjezdne, przysiadalne, pogadalne. My tu som z różnych miejsc, na ten przykład ja z Grudziondza, po prostu prostu zawiało mnie i tu się szwendam. Jest co wypić, zapalić a i nadobne chętne. Tylko mentownia węszy, cały czas nas spisują, ktoś czasem pałowanie zarobi, tak tu po prostu jest. Twardym trza być, nie miętkim kabanosem. Załoga się tu spotyka, na Starym Mieście idzie coś wysępić. Zawsze ktoś coś podrzuci, kilka złociszy i już jest na jabola. Jabolowe życie. Kimamy u takiego jednego, Pokrop czy cóś, się rozumie ma posłuch u załogi. W gazecie był, słuchajo go, po prostu jak się najebie to i czasem jak coś powie, to jakby człowieka jasny szlag trafił. Na ten przykład, ma się rozumić po pijaku, ni stąd ni z owąd ‘’ Wszystko się ułoży”. Ale kurwa co się ułoży, gdzie? Sam leży na podlodze najebany w trzy dupy. Ułoży się, bo zawsze się układa, aż ostatni raz się nie ułoży. Po prostu ciary człowieka przechodzą, jak słucha takich rzeczy. Ma się rozumieć, to wszystko nie na poważnie, bo mu tu takich przemądrzałków nie znosim, jeden z drugim takie wpierdol od mentowni dostaną i już im rury miękną. Albo na ten przykład... a te, powiedzże Pokropie co to z tą Anarchią, po prostu nie ogarniam tego, kolego. Jakby ci tu po prostu, wyprostować te zawiłe sprawy. No masz, że tak powiem przejebanto, zawaliłeś, boś leniwy, mętna przyszłość przed tobą, a nawet po prostu nie masz przyszłości, czekają cię koprofagi i co najwyżej zbieranie korzonków, może złomu. I tu na ten przykład, po prostu wjeżdża robotyka i sztuczna inteligencja, co by cię trochę odciążyć w tym główkowaniu o przyszłości, bo czacha dymi a pożytku nima z tego jeno trza pałę zalać, żeby wyluzować. Stres kolosalny a tu sztuczna inteligencja hop i już ci stawiajo Żeraniu fabrykie, co same roboty tam zasuwają aż miło, skręcają i śrubują Polonezy ku chwale naszej ojczyzny. Na ten przykład, fabryki będą puste a jeno roboci gadać se będą w Java czy innym fantastycznym języku bez metafor. No future jak na dłoni, roboci do fabryk a robotnicy do sztalug, malować Grunwaldy czy inksze patriotyczne malunki. Upiększać nasz ludowy świat. A na ten przykład inne robotniki, co to im wzrok słabuje, za to dłoń nie zadrży i mózg się nie zagotuje, mogą wziąść się za bary ze słowami. Perorować mogo, deklamować mogo, pisać poemy mogo, strzeliste kosmiczne nofuturystyczne. A inne będą tańcować pogo w rytm neoludowej muzyki. Roboci do fabryk, płacić im nie trza, tylko prądu się napijo i zrobio nadgodziny, nadgorliwe, nadobowiązkowe. Za to bankomaty pełne bedo gotówki, każden będzie wypłacać wedle potrzeb i uznania. Zaufanie i szacunek. Zakaże się milicji obywatelskiej. My som obywatele, sami sobą porządzimy i nikt nie będzie się nam wpierdalał do zakąski. Bo na ten przykład, ja po prostu nie zakąszam. A te ludzie, które ani pisać ani czytać ani nawet malować nie dajo rady, jeno rządzić umiejo, to proszę cię po prostu do fabryk skierować i niech se tam pouczajo robotów, te są głuche na obietnice, stalowe nerwy majo, znioso wszystko dopóki rdza nie zatrzyma stawów żelaznych a przegrzanie nie przepali kłębowiska drutów neuronowych. Chodźma na Starówkie, coś trzeba wysępić, w gardle mnie po prostu zaschło. I ruszyła załoga, najpierw powoli a potem w nerwowym podnieceniu. Wszystko to jest widowisko, mamy wszystko? Ten podskakuje, tamten pląsa, tamci się szarpią, tańce świętego Wita. Taki nieskoordynowany oddział Armii Chaos.
Buciory dudnią i szurają o bruk, co jakiś czas zatrzymujemy się przy jakichś przechodniach, próbując coś wyżebrać. Nie macie jakichś drobnych, może się dorzucicie do piwa. To nie są prośby, nie są groźby, to są lekkie uwagi. A ludzie reagują różnie, jedni uciekają w popłochu, żegnani tubalnym śmiechem i wulgarnymi wyzwiskami, inni wręcz przeciwnie, są zaciekawieni i szczodrzy. Ci są nagradzani ciepłymi okrzykami i pochlebstwami, to jakiś cyrk. Ale działa, publiczność daje się unieść tej fali ADHD i po chwili mamy już jakieś drobne, starczy na kilka piw. Nie jest źle, znowu lądujemy w jakimś zaułku, gdzie można się ukryć i rozsiąść na ziemi.

Załoga się trochę podśmiewuje, ale Poprostu ma gadane. Jak popadnie w słowotok, to jest to jak rytmiczne dudnienie kół pociągu i jedzie na różne tematy. A na ten przykład, że tak powiem, po prostu zasługuje się na szczęście, Najsampierw to się nie ma w pełni otwartych oczu, małe dzieci śpią i tylko kwilą, domagając papu. Świadomość rośnie razem z nami i w końcu jest bardziej sprawna, już rozróżniamy czego chcemy a czego unikamy, co bardziej a co mniej. Się wyciąga rączki po zabawki, które nam daje świat. I co? Po pewnym czasie źródełko przyjemności wysycha. Sami musimy organizować sobie łakocie życia. Co się nigdy nie udaje. Zawsze za mało, nie na czasie, zawsze coś nie gra. Powoli kiełkuje w nas wątpliwość, że może nie zasługuje się na szczęście. I potem po prostu spędzamy lata na przekonywaniu samych siebie, że jednak zasługujemy. Jakieś poradniki życiowe, jakieś terapie grupowe, zajęcia stymulujące – wszystko po to, by odzyskać utraconą cząstkę dziecięcej pewności, że wszystko będzie dobrze. Fantastyczny hollywoodzki happy end. Fajerwerki na bezchmurnym niebie szczęścia. I po latach zmagań, w końcu odbudowane oczekiwanie na zasłużoną pomyślność, nadzieja odżywa a tu co? Kurwa nic. Po prostu jak w Buddenbrockach tego niemieckiego pisarza. Mann mu chyba było. Opasłe tomy, gigantyczna epopeja rodzinna, jebana dynastia, ciężkie do przebrnięcia. Się śledzi losy tej rodziny, lata starań, zabiegań i perypetii. Tworzenie i rozbudowywanie rodzinnego businessu. Ludzie się schodzą i rozchodzą, chorują i zdrowieją, bawią i nudzą, jak w jebanym życiu. Na tysiącu stron, mówię wam, kurwa nuda jak sto pięćdziesiąt. Męczące jest to czytanie, heroiczne nawet można by powiedzieć, te rodzinne problemy i kłopoty w interesach, się tego ma na codzień od chuja. I jeszcze o tym czytać? I co, i na ostatniej stronie główny bohater umiera, a zanim skona wyszeptuje - I wszystko na nic, wszystko to na nic. Hahaha. Samosierra, czy jak to mówią. Samasiara? Samsara? No, ten jebany kołowrót, do któregośmy wrzuceni. Jak te chomiki we klatce. Mówię wam po prostu jebana tragedia. A może komedia, po prostu można się załamać, to po kiego chuja było całe to mozolne czytanie. To powinna być obowiązkowa lektura w podstawówce. Wielkie wysiłki, wielkie oczekiwania, a tu upokorzenie i ostatecznie gigantyczny niewypał to życie. A czegoście oczekiwali, po prostu chujnia z grzybnią. Bardzo pouczające, hahaha. Śmiech na sali i kpiny z czytelnika. A ten Mann to pono nagrodę Nobla dostał, po prostu.
Poprostu przerwał, bo ostatecznie zaschło mu w gardle, a piwo się skończyło. Załoga się zbiera, znów szturmujemy Stare Miasto. Zawsze coś tam wpadnie od lekko przestraszonych, ale i rozbawionych turystów. Tym razem zabieramy baterię piw nad Wisłą, w okolicach Syrenki. A ta wznosi miecz nad głową, musi walczy z czymś, ale nikt nie wie z czym. Aż jej chyba ręka zdrętwiała na amen. A zresztą my tu mamy własne pole wałki, zamroczona załoga zaczyna gubić szeregi i tracić szyk. Powoli jest nas coraz mniej i impreza robi się kameralna.
– Te, to skąd wy jesteście?- wypytuje Sid, zakurzony i podchmielony
– My przyjechali ze Śląska - bąka Łysy. Ślązacy nie mają dobrej reputacji w undergroundzie. Z wielu powodów, a raczej wielu stereotypów. No ale co mamy się wstydzić, że pochodzimy z Bytomia? No kurwa jeszcze czego.
- Pięknie, piękne okolice, tylko trochę nie tego, co nie, po prostu?
- No łatwo się tam nie żyje, zanieczyszczenie środowiska, brudne powietrze - Mały coś bredzi, wpatrując się w swoje glany
- Ale ludzie charakterni? Co nie? - Poprostu ciśnie temat, nie wiadomo po co
- Zanieczyszczenie powietrza, smog
- Jaki kurwa smok, smok to był na Wawelu czy gdzieś w Krakowie - Poprostu zaczyna kolejny trans.
A propos, kto był w tym roku na Jarocinie. No, żesz kurwa mać, dobry w tym roku Jarocin, po prostu Czad i Mogadziszu. Weźmy TSA, lubię ja ich, jeden dobry polski zespół, się nie można doczepić, na scenie jak półnagie wikingi byli. I napierdalali, Wcześniej to tylko słodkiego miłego życia jebane Kombi, Maanam może być, ale co to ma wspólnego z nami, Buenos, Aires kurwa jakie Beunos. Ale na ten przykład taki Oddział Zamknięty, Ten Wasz świat – świetny numer, a ich teledysk po prostu bomba, obszarpani kolesie wloką się po zjebanym osiedlu. Były tam jakieś skargi, protesty, że jest chujnia. Także ten tego, po prostu TSA śpiewało o wolności, ale w tym roku na Jarocinie to dopiero było, jak Siekiera zaczęła grać, to cała załoga sie wjebała pod scenę, tysiąc ludzi robiło pogo, wzniecając kurz do samego nieba. To już nie był tylko sprzeciw, to otwarta wojna, zlekceważenie starego porządku. Czegoś takiego chyba po prostu jeszcze nie było, młyn był zakurwiście duży, wszyscy byli szarzy od tego pyłu i kurzu, wyglądali jak jakieś prehistoryczne plemię, które używa gliny do malowania ciał. I kręcili się w koło tego młyna, dziko podskakując i obijając się od siebie, ci po padli, byli od razu podnoszeni z pola tej dziwnej walki o wolność. z tej masowej ekspresji buntu wobec tego co jest. Co jest narzucone, zdjęte być może, co ciasne, w szwach się rozrywa. Kurwa po prostu Idzie wojna , idzie wojna, idzie krwawa rzeź. Milicja czmychnęła w popłochu, się szczury poukrywały w jebanych kątach. Mentownia jebana. Po prostu nie znoszę konfidentów, skurwysyny mają te gumowe pałki bo im nie staje. Jaja im pourywali to i są tera takie wredne. najobrzydliwszego czynu i słowa się nie wstydzą. A co na to ich matki. Matki zbrodniarki, wyrodne matki. Parszywe kukły.
Siedzimy sobie nad Wisłą, pod jakimś mostem, na zielnym pastwisku. Niczego nam nie trzeba, jesteśmy jako ta trzoda niebieska, a może bydło. Tylko pasterza nam brak. I jakby spod ziemi pojawiają się pasterze niebiescy, pastuchy w mundurach. Milicja obywatelska. Strażnicy pokoju społecznego, ci co oddzielają wilki od owiec. Nawet jeśli niektóre owieczki przebrane za wilki, to pasterze wyglądają na niebieskie chuje.
- Sierżant Pastuszko, Mlilicja Obywatelska - wąsik nad tłustymi warami porusza się do rytmu szczekanych słów
- Jebane psy - mruczy pod nosem Łysy
- A witamy panów milicjantów uprzejmie, czym chata bogata, gość w dom Bóg w dom, jak to mówiom po prostu - Poprostu pod mostem jedzie ze swoją nawijką z mostu.
- Dokumenty - ten drugi, gołowąs, głowonóg, się odzywa. Nic nie rozumiejące, tępe oczka.
To się podnosimy z murawy zielonej, jak drużyna rugby po przerwie.
- A panowie milicjanty dzisiaj tak tu sobie spacerują, miło tu i przytulnie - Poprostu wie jak zagaić rozmowę, żeby się rozeszło po kościach - Tak tu sobie siedzimy, śpiewamy harcerskie piosenki, szczególnie te huculskie, płonie ognisko i szumią knieje
- Co wy mi tu pierdolicie, stul ryj do kurwy nędzy, dokumenty pokazywać - wąsik nie zna się na żartach, a i konwersacja jakoś tak przychodzi mu z trudem. Na salonach nie bywa, musi być. Słowa tylko żołnierskie, szczere, serdeczne.
- Kurwa, dokumenty pokazywać, bo was wszystkich skleimy na dołek i w zaciszu wam pokażemy, gdzie jest miejsce takich pasożytów społecznych.
- Na Żuławach? - dopytuje się Poprostu
- Zamknąć ryje do chuja wafla, pierdolone brudasy. Ja to bym takich pod mur i do wora - wąsik się trochę zagotował.
- Panie sierżancie, ku chwale ojczyzny, miej pan wzgląd na to, że my w wieku szkolnym ciągle.
- A papieroski i piwko to w ramach wycieczki szkolnej? Ten tu gołowąs jest w waszym wieku, a już wziął odpowiedzialność za siebie, i obywatelsko się udziela, na czynie społecznym był i coś tam robił. Pożyteczny jest i pensję pobiera, narzeczoną ma a i dziecko ma na myśli
Kurwa Łysy próbuje sobie to wszystko poukładać, te życiowe plany głowonoga, jego ambicje i widać że nie starcza półkul mózgowych, trzeba by uruchomić tą trzecią, żeby to wszystko pochytać. Zatem puszczamy te słowa mimo, ulatują w chmury te ich durne bzdury.
- Fuck off - mruczy Łysy, ale tak tylko do siebie
- Co tam mruczysz, po polskiemu się nie lubi mówić? Tylko po kapitalistycznemu?
- Nie, nic, już pokazuje legitkę, o tu jest szkolna taka, licealna, ze zdjęciem, bardzo proszę, pieczątka jest, podbita , aktualna. To nic, że orzełek ma główkę przekręconą w drugą stronę, pewnie na zachodnią stronę. Łysemu się nie chciało iść do sekretariatu i sam sobie podbił legitymację dwudziestogroszówką, prawie ten sam rozmiar. No tylko ten orzełek patrzy gdzie indziej. Ale chuj z tym, to drobiazg.
- Ściągać mi tu te paski, rekwiruję to jako broń-złośliwie rozkazuje wąsik
- Panie sierżancie, niechże się pan ulituje po prostu.
Mały już widzi, że to na nic, te ich prośby i próbuje kopnąć swój naćwiekowany pasek gdzieś na bok, gdzieś, gdzie go nie zauważą te dwa pastuchy niebieskie.
- Widziałeś ty go, jaki cwany. Podejdźże tu kole mnie koleżko. Oszukać władzę ludową ty chciał? Nieładnie. I nagle, bez ostrzeżenia, wprawnym ciosem uderza Małego w sam środek klatki piersiowej, w miejsce zwane splotem słonecznym, który chyba tak się nazywa, bo po uderzeniu następuje ciemność. Urywa się kontakt ze słońcem, układem planetarnym, miejscem we wszechświecie no i z całą załogą. Ciemność jeno następuje. I bezdech. Nie ma światła, nie ma powietrza, jest ból. Mały leży na trawie jak połamany manekin, próbując zaczerpnąć powietrza w puste płuca. Zachłystuje się w końcu powietrzem, ale od razu wymiotuje. Reszta w milczeniu obserwuje te zmagania z ludzką fizjologią. Egzekucja. Teraz każdy dostaje na do widzenia milicyjną pałką po dupsku. I won wiśta wio, komu w drogę temu czas. Pastuchy rozgoniły nielegalną demonstrację nihilizmu i abnegacji zagrażającą zdrowej tkance społeczeństwa. Ku chwale ojczyzny i ludu pracującego miast i wsi. Ewakuacja w stronę Starówki, nie kanałami, ale trotuarami. Ranni są wśród nas, Mały odczuwa skutki milicyjnego pouczenia. Coś tam bredzi, nogami powłóczy i w ogóle nie halo. Łysy musi go trochę holować, bo Małemu coś się roi. A to o powstaniu, a to król Trzeci Waza, coś mu nie styka pod czaszką.
Rozpłatany splot słoneczny, dezintegracja, się Mały ewidentnie cofnął w ewolucji. Ostał się mu ino cienki sznureczek świadomości. Anime. Ani be. Tu chwilami mu błyska jakieś światło latarni nie morskiej tylko ulicznej, teraz czerwone, trzeba czekać. O już żółte. Oczekiwania czas się dłuży, zielone znaczy można iść. Lewą marsz. Lewa, lewa, lewa, ciaśniej ściśnijcie światu na gardle proletariatu palce! A teraz prawa, prawa, prawa. Marsz, marsz Dąbrowski, nie rzucim ziemi, skąd nasz, jeszcze Polska nie, jeszcze po kropelce. Polska gola. Waza patrzy w dół ze swojego słupa. Nasz on, rodzimy jogin. Czego on tam wyczekuje, przecież może się wprowadzić do wyremontowanego zamku. Se porządzić, porozstawiać po kątach. W końcu król. Stolik, bułka, bułka z makiem. Może z pasternakiem. Bułki z pasternakiem? Co on jest ten pasternak, gryka, pała? Same zagadki.
Świadomość Małego jest zminimalizowana do małego płomyka Chi, ledwo się tli, Łysy jest jak Charon, który usiłuje przeprowadzić go na drugi brzeg Styksu. Krakowskie Przedmieście, Kopernik zatroskanym wzrokiem wodzi za tymi dwoma zagubionymi w kosmosie. Chciałby im pokazać drogę, ale ma skamieniałe usta. Tylko palcem nieznacznie wskazuje kierunek na dworzec.
- Do Bytomia. Dwa szkolne.














Grzegorz Domher
(ur. 1967) – ukończona filozofia na UJ. Mieszka w Malezji.

bottom of page