Siostry zakonne przyglądały się jej, potakując: wzorowa
z Pater noster, kulawa
i nieomal święta.
Francuskie loki tamtej spłonęłyby od jednej zapałki,
ale ona, przejęta, że poparzy rodzoną siostrę,
której zazdrościła
długich włosów, zamykała się w kiblu,
pielęgnując plany na przyszłość, znienawidzoną,
przyciętą „pod garnek” fryzurę i wspomnienia
dwóch słoików malin ze szpitalnej szafki.
Spójrz, ta dziewczynka, to ja: za duża piżama,
za duże oczy.
Powroty
Pierwsza za dużo pali.
To moja siostra.
Druga młoda, uwielbia ciuchy, maluje
czarnym lakierem paznokcie —
nie mówi zbyt wiele. To moja córka.
Trzecia zawsze wie najlepiej,
to moja matka.
Czwarta ma w sobie kamień — nie w nerce, ale
jak twierdzi, znalazła go. Na emigracji.
To ja.
Babcia
Jej łokieć jak gałązka z Drzewa Mądrości
szturchał, gdy szeptała rodzinne sekrety.
Puszczała oko i zbierała szyszki do kąpieli:
„Lekarze nie wiedzą, nie mają prawa
kroić twojej nogi.”
Z każdym rokiem coraz mniejsza
piekła chleb, zasypiając przy piecu.
Wykrzywione palce splatały warkocz,
który wydłużał się cieniem
na ścianie.
Portret rodzinny
Na zdjęciu uśmiechnięte twarze,
pod odświętnym ubraniami nie widać żadnych śladów
czy znaków szczególnych.
Pospieszne powroty do domu, przez klatkę schodową,
zawsze mroczną,
z obślizgłymi ścianami. W drzwiach ojciec szafarz
nagród i kar.
Musisz się tłumaczyć na podwórku,
pod otwartą puszką
nieba. Potem na balkonie szybki papieros z gruchającym
gołębiem, który stuka skrzydłem
w metalowe pręty.
Dziecka Dzień
Na podwórku cisza. Żadnego śladu
po domowej zadymie. Może nie warto było uciekać
przez okno? Zapach łąk i dróg pozostał,
jak wspomnienia zgubionej rękawiczki
— wciąż cholernie tajemniczy.
Przewijają się kadry, ale nie kojarzę tytułu filmu.
który mi się urwał. Nie pamiętam
rozkładu wynajmowanych mieszkań,
gdzie żyłam pośród poronionych myśli, pomysłów
i płodów.
Dobrze pamiętam dzień, gdy zobaczyłam
swoje wewnętrzne dziecko, które — odkąd przestałam się bać
— przybiegło do mnie, żeby się uczyć miłości.
Od nowa.
A Bóg jest miłością
Lizol, wspomnienie szpitalnych sal.
Ściany tak zimne jak rozmowy, że Bóg mnie pokochał,
dlatego pokarał. Zrzucałam skórę
po zmianie każdego gipsu,
łasiłam się do obcych. Siostry zakonne uwodziły
świętymi obrazkami.
W rytmie szczęku nożyc opadały bandaże
jak zeschnięte płatki róż — szybciej
niż wiara w Boga, przepełniona lękiem.
Myliłam wcielenia Jezusa z panem B.,
nie polubiłam Matki
Boleściwej, a Duch Święty we mnie nie wniknął.
Chociaż szukałam miejsca na czternastu stacjach
krzyżowych, mój pociąg nie nadjechał.
Po latach znalazłam w sobie drogę do Boga.
Potykam się, zbieram siły
i moje kule, wstaję. Idę.
Danse Macabre
W domu dzieci, które miały połamaną żuchwę
nie mówi się o niedoczulicy dolnej wargi.
Nie wspomina ilości wypitych puszek piwa, brakach
w uzębieniu i tęsknocie za miłością.
Te, które umarły, stoją w drzwiach,
bez bólu poruszają szczęką:
skąd siniaki, czy moje?
W małym ciałku zdziwienie,
kto tę grę wymyślił?
Zziajane cienie bawią się w chowanego.
Przybiegają.
I nikną pomału.
Spotkanie
Jako niemowlę byłam niemożliwa — gryzłam
do krwi jej sutki.
Potem zachorowałam na Heinego-Medina.
Miała popękane palce od skrobania
ziemniaków i stukania na maszynie
do pisania. Malowałam jej powieki na niebiesko,
lubiła brokatową suknię: wyjściową,
choć tak rzadko wychodziła z domu.
Poświęcała się: dla mnie, dla sióstr,
dla ojca — przystojniaczka,
którego garnitury cuchnęły tytoniem
i koniakiem. Przez kilka lat robił karierę,
wracał z pracy wkurwiony,
kiedy ona właśnie klękała do pacierza.
Jako zbuntowana dwudziestolatka wyniosłam się z domu.
A ona załamywała ręce, gdy nie potrafiłam odpowiedzieć,
dlaczego oddałam się tamtemu za kawałek kąta,
własną kuchnię, później
nie chciałam zauważać jego kochanek.
Dziś wiem: nie umiejąc kochać,
wymyśliłam miłość. Żeby zasłużyć na dobre słowo,
zgodziłam się na ślub kościelny i niedzielne obiady
z mężem, którego matka nie znosiła, wieszcząc
zatroskanym głosem koniec małżeństwa; wolałam umrzeć,
niż wrócić do wypastowanych podłóg w mieszkaniu
na trzecim piętrze, bez windy.
We śnie matka prosi, żebym zrozumiała: kochała mnie,
jak potrafiła.
Umowa
Opowiem ci, jak to ze mną było:
nie jadłam, zanikałam albo inaczej — uważałam,
że musi mnie być mniej.
Tak mało, żeby ukryć się przed kłamstwem.
Teraz, każdego ranka, wypluwam wodę,
namaszczając ciało, nie mam ochoty osądzać,
nie wszystko, co mnie dotyka, dzieje się
naprawdę. Nie wszyscy się urodzili, żeby mnie zniszczyć.
Żyłam w więzieniu, tam nie ma niczego
własnego. Kiedy wyrywam się do nowego
mężczyzny, znajduję trochę czułości.
Chcę zgłębić tajemnicę — dlaczego
rzeczy tracą połysk, a ludzie
serce.
Wiersze z przygotowywanego do publikacji tomu Flamingi na śniegu
Ewa Brzoza Birk – poetka, w latach osiemdziesiątych wyjechała do Danii, gdzie mieszka do dziś. W roku 2009 zadebiutowała tomem wierszy Krajobraz po meblach. Była nominowana do nagrody im. Jacka Berezina i ogólnopolskiego konkursu poetyckiego „O Granitową Strzałę”. Poezję publikowała w „Odrze”, „Cegle”, Szafie, Babińcu Literackim, magazynie „European Literature Network”, emigracyjnych pismach w Massachusetts i Bostonie. Jej wiersze były tłumaczone na język angielski.