top of page

Ewa Brzoza Birk – wiersze



Paskuda

Nic w jej twarzy do siebie nic pasowało 
ani nos do oczu, ani usta do nosa. 
A kiedy podrosła, założyli jej na nogi aparaty 
ortopedyczne. Przez chorobę Heinego-Medina, 
szlag trafił fikołki na trzepaku 
i grę w gumę.

Na pierwszej spowiedzi wyznała, że klnie
— ale bez pewności, czy to grzech ciężki.
Ksiądz udzielił jej rozgrzeszenia, dodając,
że powinna nieść swój krzyż jak Pan Jezus.

Nie mogła pojąć: czemu?
Przecież on nie jest brzydki 
na żadnym obrazku.


Odbitki

Konik polny, konik bujany - dynda krótsza nóżka.
Twarz roześmiana do pierwszej komunii. 
Siostry zakonne przyglądały się jej, potakując: wzorowa
z Pater noster, kulawa 
i nieomal święta.

Francuskie loki tamtej spłonęłyby od jednej zapałki, 
ale ona, przejęta, że poparzy rodzoną siostrę, 
której zazdrościła
długich włosów, zamykała się w kiblu, 
pielęgnując plany na przyszłość, znienawidzoną, 
przyciętą „pod garnek” fryzurę i wspomnienia  
dwóch słoików malin ze szpitalnej szafki.  

Spójrz, ta dziewczynka, to ja: za duża piżama,
za duże oczy.  
   

Powroty

Pierwsza za dużo pali. 
To moja siostra.

Druga młoda, uwielbia ciuchy, maluje 
czarnym lakierem paznokcie —  
nie mówi zbyt wiele. To moja córka.

Trzecia zawsze wie najlepiej, 
to moja matka.

Czwarta ma w sobie kamień — nie w nerce, ale
jak twierdzi, znalazła go. Na emigracji. 
To ja.


Babcia 

Jej łokieć jak gałązka z Drzewa Mądrości
szturchał, gdy szeptała rodzinne sekrety.

Puszczała oko i zbierała szyszki do kąpieli:
„Lekarze nie wiedzą, nie mają prawa
kroić twojej nogi.”

Z każdym rokiem coraz mniejsza
piekła chleb, zasypiając przy piecu.

Wykrzywione palce splatały warkocz,
który wydłużał się cieniem 
na ścianie.


Portret rodzinny

Na zdjęciu uśmiechnięte twarze,
pod odświętnym ubraniami nie widać żadnych śladów
czy znaków szczególnych.

Pospieszne powroty do domu, przez klatkę schodową, 
zawsze mroczną,
z obślizgłymi ścianami. W drzwiach ojciec szafarz
nagród i kar.

Musisz się tłumaczyć na podwórku, 
pod otwartą puszką
nieba. Potem na balkonie szybki papieros z gruchającym 
gołębiem, który stuka skrzydłem
w metalowe pręty. 


Dziecka Dzień

Na podwórku cisza. Żadnego śladu 
po domowej zadymie. Może nie warto było uciekać 
przez okno? Zapach łąk i dróg pozostał,
jak wspomnienia zgubionej rękawiczki 
—  wciąż cholernie tajemniczy.

Przewijają się kadry, ale nie kojarzę tytułu filmu. 
który mi się urwał. Nie pamiętam
rozkładu wynajmowanych mieszkań, 
gdzie żyłam pośród poronionych myśli, pomysłów
i płodów. 

Dobrze pamiętam dzień, gdy zobaczyłam 
swoje wewnętrzne dziecko, które — odkąd przestałam się bać
—  przybiegło do mnie, żeby się uczyć miłości. 
Od nowa.


A Bóg jest miłością

Lizol, wspomnienie szpitalnych sal.
Ściany tak zimne jak rozmowy, że Bóg mnie pokochał,
dlatego pokarał. Zrzucałam skórę 
po zmianie każdego gipsu, 
łasiłam się do obcych. Siostry zakonne uwodziły
świętymi obrazkami.

W rytmie szczęku nożyc opadały bandaże
jak zeschnięte płatki róż — szybciej
niż wiara w Boga, przepełniona lękiem.

Myliłam wcielenia Jezusa z panem B.,
nie polubiłam Matki
Boleściwej, a Duch Święty we mnie nie wniknął.
Chociaż szukałam miejsca na czternastu stacjach
krzyżowych, mój pociąg nie nadjechał.

Po latach znalazłam w sobie drogę do Boga.
Potykam się, zbieram siły
i moje kule, wstaję. Idę.


Danse Macabre

W domu dzieci, które miały połamaną żuchwę 
nie mówi się o niedoczulicy dolnej wargi. 
Nie wspomina ilości wypitych puszek piwa, brakach 
w uzębieniu i tęsknocie za miłością.

Te, które umarły, stoją w drzwiach, 
bez bólu poruszają szczęką: 
skąd siniaki, czy moje?
W małym ciałku zdziwienie, 
kto tę grę wymyślił?

Zziajane cienie bawią się w chowanego.
Przybiegają.  
I nikną pomału.


Spotkanie

Jako niemowlę byłam niemożliwa — gryzłam
do krwi jej sutki. 
Potem zachorowałam na Heinego-Medina.

Miała popękane palce od skrobania 
ziemniaków i stukania na maszynie
do pisania. Malowałam jej powieki na niebiesko,
lubiła brokatową suknię: wyjściową,
choć tak rzadko wychodziła z domu. 
Poświęcała się: dla mnie, dla sióstr,
dla ojca — przystojniaczka, 
którego garnitury cuchnęły tytoniem 
i koniakiem. Przez kilka lat robił karierę, 
wracał z pracy wkurwiony,
kiedy ona właśnie klękała do pacierza.
             
Jako zbuntowana dwudziestolatka wyniosłam się z domu.
A ona załamywała ręce, gdy nie potrafiłam odpowiedzieć,
dlaczego oddałam się tamtemu za kawałek kąta, 
własną kuchnię, później
nie chciałam zauważać jego kochanek.

Dziś wiem: nie umiejąc kochać,
wymyśliłam miłość. Żeby zasłużyć na dobre słowo,
zgodziłam się na ślub kościelny i niedzielne obiady
z mężem, którego matka nie znosiła, wieszcząc
zatroskanym głosem koniec małżeństwa; wolałam umrzeć,
niż wrócić do wypastowanych podłóg w mieszkaniu 
na trzecim piętrze, bez windy.

We śnie matka prosi, żebym zrozumiała: kochała mnie, 
jak potrafiła.


 Umowa 

 Opowiem ci, jak to ze mną było:
 nie jadłam, zanikałam albo inaczej — uważałam, 
 że musi mnie być mniej. 
 Tak mało, żeby ukryć się przed kłamstwem. 

 Teraz, każdego ranka, wypluwam wodę,
 namaszczając ciało, nie mam ochoty osądzać,
 nie wszystko, co mnie dotyka, dzieje się
 naprawdę. Nie wszyscy się urodzili, żeby mnie zniszczyć. 

 Żyłam w więzieniu, tam nie ma niczego 
 własnego. Kiedy wyrywam się do nowego  
 mężczyzny, znajduję trochę czułości. 

 Chcę zgłębić tajemnicę — dlaczego 
 rzeczy tracą połysk, a ludzie
 serce.

Wiersze z przygotowywanego do publikacji tomu Flamingi na śniegu 





Ewa Brzoza Birk – poetka, w latach osiemdziesiątych wyjechała do Danii, gdzie mieszka do dziś. W roku 2009 zadebiutowała tomem wierszy Krajobraz po meblach. Była nominowana do nagrody im. Jacka Berezina i ogólnopolskiego konkursu poetyckiego „O Granitową Strzałę”. Poezję publikowała w „Odrze”, „Cegle”, Szafie, Babińcu Literackim, magazynie „European Literature Network”, emigracyjnych pismach w Massachusetts i Bostonie. Jej wiersze były tłumaczone na język angielski. 




bottom of page