top of page

Elizabeth Bishop – dwa wiersze



 Maniery

Dla dziecka z 1918 roku

Usiadłam wygodnie przy dziadku na wozie;
od razu powiedział, co robić przystoi:
„Jeżeli się mija człowieka na szosie,
wypada zagadać, grzecznie się ukłonić.”

Mijaliśmy kogoś zupełnie obcego,
a dziadek w kapelusz leciutko go stuknął:
„O, dzień dobry, panu. Ciepły dzień, wspaniały.”
I, mówiąc to samo, powtórzyłam ukłon.

Szedł znajomy chłopiec z oswojoną wroną,
wbiła mu się w ramię i skrzydła podniosła.
– Każdemu pieszemu proponuj podwózkę,
nie zapomnij o tym, gdy będziesz dorosła –

powiedział mi dziadek. Willy siadł na kozioł,
ale wrona kracząc, wysoko się wzbiła.
A ja się zmartwiłam: skąd miałaby wiedzieć,
którędy polecieć, gdyby się zgubiła?

A ptak niedaleko leciał po kolei
od słupka do słupka, o włos nas wyprzedzał.
Gdy Willy zagwizdał, wrona zakrakała. 
– Ale jest wspaniała – dziadek mi powiedział –

dobrze wychowana. I zobacz, jak ładnie
odpowiada, kiedy przyzywa ją Willy.
Ludziom i zwierzętom trzeba dobrych manier.
Pamiętajcie zawsze, że warto być miłym.

Mijały nas auta, rozpędzone koła 
twarze pasażerów kurzem zasłaniały.
A mimo to grzecznie i na całe gardło:
 „O, dzień dobry! Jaki ciepły dzień! Wspaniały!” 

A u stóp Hustler Hill dziadek nagle uznał,
że klaczy brakuje rozpędu i siły,
dlatego pod górę szliśmy koło wozu –
do tego nas dobre maniery skłoniły.



Sen pory letniej

Ta przystań może przyjąć małą flotę,
mimo że z roku na rok się zapada.
Spotkasz na brzegu albo w głębi lądu
dwóch wielkoludów, karła i idiotę,

zetkniesz się w rynku z gładkim sklepikarzem,
mocno śpi, dzwonek jest na kontuarze,
i z naszą pełną ciepła gospodynią,
sądząc po hafcie jej krawcem jest karzeł.

Całkiem niedawno miejscowy idiota
dał się złośliwej krawcowej skołować –
zbierał jagody, znalazły się w rowie.
Zadowolona zaczęła chichotać.

A nasz pensjonat z widokiem na plażę
był niebieski jak surowa makrela
i ściany były pokryte pręgami,
jak rozmazanym łzami makijażem.

Te pelargonie były wyjątkowe,
okna od frontu zalały kwiatami,
a na podłodze lśniła wykładzina
w różne desenie, wielokolorowe. 

Z lokatorami co wieczór słuchałam
na dużym ganku odgłosów puchacza.
W płomieniu lampy z białego poroża
mozaikowata tapeta błyszczała.

Na górze mieszkał nadzwyczaj wysoki
syn gospodyni, ponury jąkała;
gdy z piętra schodził, ćwiczył zbitki, psioczył
na trudne słowa z minionej epoki.

Chodził markotny, biorąc się pod boki,
a ona była rzutka i wesoła.
Klął na swój pokój, że zimny bez kozy,
choć pod pierzynę miał tylko dwa kroki.

Jaskrawa smuga w nocy nas budziła,
szła jak lunatyk coraz bliżej morza,
latarnia święcąc, dając statkom sygnał,
o przekroczeniu widnokręgu śniła.

przełożył Jacek Świerk



Elizabeth Bishop (1911-1979) – amerykańska poetka, tłumaczka i powieściopisarka, jedna z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX w. W latach 1929-1934 studiowała w Vassar College. Po studiach zaprzyjaźniła się z Robertem Lowellem, który wywarł na nią wielki wpływ. W 1956 otrzymała Nagrodę Pulitzera za tom North & South - A Cold Spring. Mieszkała w Nowym Jorku, Paryżu, San Francisco, Meksyku, Brazylii. Przed śmiercią powróciła do Bostonu. 
bottom of page