top of page

Dominik Żyburtowicz – osiem wierszy



Obcy

Kiedy umiera w domu człowiek – można poczuć,
że jest tam ktoś jeszcze: obcy, który stoi
na balkonie i patrzy w dal, czasem chodzi
cicho po pokojach, ogląda obrazy.

Kiedy umiera w domu człowiek – obcy w cieniu czeka.
Tuż za głowami bliskich, i nawet gdy 
wybucha płacz, gdy wszyscy 
zaczynają biegać, krzątać się – on 

nie ujawnia się: przybysz z krainy 
dobrych fal, przezroczystych wydm. A z nim
jakiś okręt, ognisty żaglowiec
zawieszony nad dachem jak przepiękny dzień.

Ale tutaj nie, nikt nie zauważa: 
jak wychodzi z cienia, jak rozchyla 
firanki i obraca się – dziecko, 
znane też pacjentom z dna klinicznych

jezior; śpiące pod łóżkami, tkwiące w korytarzach.
W pustce burzy – przed błyskiem pioruna. W pożarowych 
łunach migających na wieczornym niebie. Może 
w oczach saren, kiedy płoszą się. Tak więc 

dusza – jeszcze nieświadoma – widzi go
i wie. Pierwszy krok: zapomnieć. Drugi:
wcielić się. Po prostu wejść z nim
w drzewa jak w głęboki sen.





Symfonia pieśni żałosnych

Ktoś, kto tego nie przeżył nigdy nie zrozumie
czym jest żałoba w pustym, czarnym domu. 
200 metrów martwej przestrzeni, można biegać
schodami z dołu do góry i z góry na dół;

z ciemności spoglądać w okna. Wiem,
że to dziwne, ale samotność
może być najbliższą z ludzkich twarzy 
– tą właśnie, którą tak bardzo,

tak mocno kochałeś. We wszystkich snach
pustynia (bo kiedy wieczorami
będziesz się modlić o śmierć, w snach
nie zobaczysz nic oprócz pustyni).

A gdy pewnego dnia w takim domu
rozlegnie się skrzypienie mebli schodów,
nie pozwól tym dziwnym odgłosom
rozprzestrzenić się na schody życia. 

Albo inaczej: jeżeli twój płacz 
nie pozwoli komuś odejść, ten ktoś
przyjdzie i poprzez szaleństwo 
nie pozwoli zostać tobie.





Wszyscy jesteśmy Chrystusami

                                       Dla Wiktora Łuczaka

zagubione drogi
spotkały się w kulawej nodze
Chrystusa co rzucił picie
i migocze jak pokój terapeuty
na tle kosmicznych 
obłoków

teraz już wiem: problem
nie zatrzyma się w butelce 
blancie 
             kresce 
                         ruletce   problem
nie zatrzyma się w ścianie choćby nawet
była to ściana błagania owszem
próbowałem ale umarłem 
umarłem 

i oto ja 
zmartwychwstaniec 
ogłaszam:

sam nie przebiję fasady głód 
przeleci przez wszystkie gniazda kruków 
bary 
       parki 
                 kasyna nie 
zasypiając nigdy nie zasypiając więc

my aniele stróżu również nie 
zasypiajmy w tym ciemnym kącie 
roku który właśnie mija czy widzisz 

moją zdrowiejącą twarz? 

w tych bruzdach zagubił się świat 

niedokończony odnajdziemy go 
mocno w to wierzę dlatego krocz
proszę krocz rzekami powtarzanych
bez końca wracających twarzy

odpływają lata
wciąż tutaj jesteś
leczysz rozmawiasz
patrząc 
jak pięknie
twarze nagle potrafią

ożywać
                    
i ktoś tam zdrowieje na stałe
ktoś wraca do dzieci ktoś 
ze szczęścia płacze

ach 
drogi W

tyle bolało
tyle soliło

na ranę co
rozdeszczo-
                    na
synapsach
neuronach

– w anieli-nadzieję


Wszyscy jesteśmy Chrystusami 2

                         Janowi                            

zagubione drogi
spotkały się w kulawej nodze
Chrystusa co rzucił picie
i migocze jak lampka kogucik
na zdrowiejącej głowie  
o czym dziś rano zapieje kogucik?

poczułem wczoraj ogromną złość
chociaż miałem wybór
mogłem wybrać radość luz pogodę
ale wybrałem wybrałem 
złość 

moment
kiedy widzimy sytuację 
        
                            AKCJA                                   REAKCJA 
                                             ta chwila pomiędzy
myśl 
i jej kierunek – 

a może by zamienić to niewidzialne piwo na coś
co naprawdę kochasz?

lustrzaninie
lustrzaninie

odpuść temu 
który oszukiwał 
odpuść temu
który zburzył dom

innego siebie znajdziesz za mgłą

poznasz go
po jego pokorze

podaj mu rękę

prawda:
bez drugiego człowieka
choćbyśmy pękli
sobie nie poradzimy
jesteśmy na wojnie
którą trzeba pokochać
żeby nie oszaleć 
od bezustannego walczenia
warczenia

prawda:
nie zawsze jest tak 
jak chcemy
nie zawsze jest źle 
jeżeli tak jest
rzeczy dziś nie są po twojej stronie
ale po twojej stronie jestem ja
gdy się wspinamy i wspinamy spójrz 
widok z góry jest coraz szerszy
piękniejszy

prawda:
w innych również są miejsca
w których świat się otwiera
na przykład: wykonujesz na pianinie Metamorphosis
Philipa Glassa tak
że potem sam uczę się grać

jesień
oczy zachodzą godzinami
co patrzą i patrzą w martwy punkt (najgorsze 
co mogą robić) – są 

w ludziach inne wyjścia

zawsze tam były (księgi otwarte
w pędzącym pociągu) wiatr
ugina jabłonie i boże

owoce w nas
dojrzewają jeszcze

jedźmy 
jedźmy


Nowe miasto

                             Powiedziałeś: Pojadę do innej ziemi, nad morze inne.
                             Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce.
                             Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia
                             i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce.
                             Niechby się umysł wreszcie podźwignął z odrętwienia.
                             Tu, cokolwiek wzrokiem ogarnę,
                             ruiny mego życia czarne
                             widzę […]

                             Jakieś swoje życie roztrwonił
                             w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.

                             Konstandinos Kawafis Miasto, tłum. Zygmunt Kubiak

Wyjęci z czasu staliśmy się duszami
dzieci, które dawno temu, w lesie
zagubiły się. Dzisiaj na terapii
dla nałogowców, nierozłączni

śmiejemy się przy ognisku: Sowa 
Rewolwer, Joanna Disco, Jazz
Małgorzata, Raymond Dobroduszny, 
Maja Katarynka i Copone Łasuch

jak w pierwszej klasie podstawówki,
w nowym domu, w nowym kraju,
na ulicach nowych – trzeba nam
zapamiętać ich układ, nauczyć się

samemu chodzić zdrowymi mostami. Oto 
pierwsze fundamenty, tu drugie: już, już
w rzeczywistości. Niczym synapsy w głowie
lub podniebne miasto – dopóki trzeźwość trwa.

Mija lato. Jak zwykle, dziewięć na dziesięciu
pacjentów wraca do nałogu i nie ma na to 
żadnej cudownej tabletki, jedynie świadomość, 
że naprawdę, naprawdę chcesz – cokolwiek 

może. Potem przez lata pilnować. Pilnować. 
Wtedy realnie ci się powiedzie. A jeśli po drodze 
– nie daj Bóg – zbłądzić ci się zdarzy, już wiesz,
na której chmurze jest miasto z zegarem i wieżą.


Z zabandażowaną głową

Od kiedy biorę antydepresanty, jedynie w snach 
pękają we mnie oceany. Po prostu
płaczę
na widok rzeczy, przy których na jawie
nie zadrżałaby mi nawet powieka. Podświadomość: 
miejsce, gdzie gromadzi się przytłumione. Muzeum
rzeczy wypartych, w którym nagle budzę się sam,
w środku nocy, rycząc do trumiennych portretów 
jak czubek albo zalewam się krwią jakbym się pocił (wszystko
przez te pocenie i lęk, lęk i pocenie). Od kiedy biorę
antydepresanty, dni mijają jak zaszyte
w higienicznej wacie, którą przykładam
do rany. Wiem, nadejdzie dzień,
kiedy zrzucę bandaże, odstawię
odstawię – ale najpierw:

1. Odzyskać rodzinę.

2. Pospłacać długi
(ze stu tysięcy zostało mi pięć).

3. Wytrzymać w trzeźwości tak długo, aż zmienię
stare nawyki, codzienność, życie.


Siła chmur

od kiedy żyję jeszcze nie widziałem
żeby tak się zachowywały chmury
tam nad dachem wieżowca
w którym pracują terapeuci uzależnień

właśnie Joanna
(alkoholiczka lat 23)
otworzyła się w końcu przed grupą
wyrzucając z siebie mnóstwo ciemnej energii

Piotr (narkoman lat 40) 
poszedł za ciosem i urządził taką spowiedź
że popłakał się nawet zatwardziały Zbych (hazardzista lat 58)

tymczasem za oknem
kilka chmur
zamiast płynąć 
                        jak inne 
                                      z wiatrem na północ
stają tworzą koło

i łączą się w wielki 
cumulus-serculus

rozmawiamy nasze słowa
odbiją się w podniebnych lustrach
podniebne lustra oczyszczają świat
świat oddycha na nowo

od kiedy żyję jeszcze nie widziałem
żeby tak się zachowywały chmury
tam nad dachem wieżowca
w którym pracują terapeuci uzależnień

w dole przechodnie 
pokazują obłoki
wieczorem wrzucą na youtube film: 
„nadprzyrodzone zjawisko pogodowe nad ulicą Monte Cassino”

nie wiedzą pojęcia nie mają
że tu na oddziale
od lat działa krąg bardzo silnych mocy
drogi otwierają się w ludziach jak powietrzne oceany
ich przestrzenie zmieniają się w oczach i to są cuda



Jan Bukowski odzyskuje trzeźwe spojrzenie 

czterdzieści pięć stopni 
spędzam ten dzień w wodzie 
twarzą ku niebu kilometr 
od linii brzegowej

pode mną stara 
zimna dusza jeziora
głęboki 
natrętny głos
znany mi od dzieciństwa

wyżej nowa
dusza światła
spokój
medytacja

dopiero teraz
po latach
widzę przez oczyszczone oczy
jak szeroko światło 
wstępuje w szeroką wodę

trochę przeze mnie
trochę obok 

jakby czas 
ściął głowę 
słonecznego olbrzyma
a do szyi 
przyszył moją 
schorowaną łepetynę

znowu patrzę 
na świat jasno




Dominik Żyburtowicz (ur. 1983) – poeta. Wydał sześć tomów wierszy: Żaglowce (2015), Spaceboy (2017) oraz Klucze uniwersalne (2019), Remedorium (2019), Przez sen i gwiazdę (2021), Terapia Jana Bukowskiego. 37 wierszy o trzeźwieniu (2022). Publikował w „Odrze”, „Twórczości”, „Kwartalniku Artystycznym”. Tłumaczony na język angielski, hiszpański, ukraiński, włoski. Obecnie jeździ ciężarówką po Europie (kanał na YouTube: „Hermes, pies i ciężarówka”).
bottom of page