Było nam dobrze, prawie idealnie, to ona wszystko zepsuła.
Kiedy się wprowadziłaś, mieszkanie od razu przestało byc moje i zrobiło się nasze. Było w sam raz dla dwóch osób, salon, sypialnia, kuchnia i łazienka. Bardzo szybko oswoiłaś przestrzeń, przestałaś liczyć kroki, wołać mnie, kiedy chciałaś pójść do toalety. Lubiłaś robić wszystko przodem do lustra a ja patrzyłam na ciebie, kiedy myłaś zęby oparta brzuchem o zlew. Wiem, że się gapisz - śmiałaś się wargami różowymi od pasty, robiłaś głupie miny, ja robiłam ci zdjęcia. Potem nasze ciała parowały, skraplałyśmy się na kafelkach, raz ugryzłaś mnie w środek dłoni.
Wieczorami wsuwałam ręce pod twój sweter, jakbym wchodziła pod skórę. Opowiadałam ci filmy z Netflixa, szeptałam do ucha i palcami pisałam po plecach. Moje dłonie pasowały do twoich łopatek. Było nam dobrze, prawie idealnie.
Wychodziłyśmy, ale nigdy na spacer, zabroniłaś używać tego słowa. Na spacer wyprowadza się psa. Wychodziłyśmy, a na zewnątrz byli ludzie, czasem pojedynczy, częściej pozrastani ze sobą, podwójni i grupowi. My też byłyśmy pozrastane, pozszywane, prawie nie było widać szwów. Pasowałyśmy do siebie nawzajem i razem do świata. Chodziłysmy na filmy z audiodeskrypcją, ale w trakcie zdejmowałaś słuchawki, żeby słuchać mojej wersji, aż stawała się twoją.
Nocą oddychałaś w moje włosy a ja bałam się, że jak zasnę to przestaniesz. Budził nas ryk twojej playlisty, wyskakiwałam z łóżka, żeby zrobić ci tosty a potem biegłam do pracy, żeby cię oglądać na kamerce przez osiem godzin. Któregoś dnia przeoczyłam moment, kiedy się przewróciłaś, potknęłaś o moje rozrzucone klapki. Wpadłam do mieszkania, ale była już z tobą sąsiadka, przykleiła ci plaster, zrobiła herbatę. Patrzyła na mnie jak na złą matkę. To wtedy pierwszy raz pomyślałam, że jestem niewystarczająca i trzeba mnie kimś uzupełnić.
Na początku w ogóle nie chciałaś o tym słyszeć. Mówiłaś, że przecież jest nam dobrze, prawie idealnie. Że powinnam bardziej ci ufać, pozwolić popełniać błędy. Popisywałaś się, tańczyłaś po mieszkaniu z talerzami w obu dłoniach.
W końcu udało mi się ciebie przekonać i zaczęłyśmy rozmawiać o niej. Chciałaś wiedzieć, jak wygląda, czy będzie do ciebie pasować. Po pierwszym spotkaniu przestałaś się bać, zaczęłaś tęsknić. Cieszyłam się razem z tobą, chociaż wszystko działo się tak szybko. Patrzyłam na was, jak uczycie się siebie, ona ufnie, ty zachłannie. Wprowadziła się już po dwóch tygodniach, nie byłam gotowa. Ty za to tak. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, cała byłaś oczekiwaniem, ściskałaś moją dłoń jakby nie była częścią mnie tylko terapeutycznym glutkiem.
Pamiętam zapach, który przyniosła, do tej pory nie mogę wywabić go ze ścian, jest odporny na każdą chemię. I pamiętam jej spojrzenie - nikt tak nie patrzył w całej historii patrzenia, jak ona na ciebie.
Nie mogłam jej dotykać, tak było w instrukcjach i umowach, które sama ci przeczytałam. Rozumiałam, że potrzebujecie przestrzeni, że musicie ćwiczyć, że to wymaga pracy. Czyściłam blaty, przesuwałam przedmioty, dotykałam powietrze. Nagle nie miałaś czasu dla moich dłoni, porzuciłaś je, myślałam że tymczasowo. Były głodne, ja byłam głodna, zagryzałam to, co rosło we mnie, zajadałam czym popadło, zamieszkałam w lodówce, na półce z nabiałem.
Najpierw wychodziłyśmy we trzy, ja trochę z tyłu, tak na wszelki wypadek. Potem udawało wam się mnie gubić, odpadałam od was jak rakieta wspomagająca od wahadłowca startującego w kosmos. Czekałam przy oknie i jadłam, obgryzałam skórki przy paznokciach. Wracałyście coraz później, zmęczone i szczęśliwe, nie mogłaś przestać gadać o tym, jak daleko doszłyście, z kim rozmawiałaś, o przygodach w tramwaju i w sklepie. Zabierała cię na filmy z audiodeskrypcją, i potem mówiłaś, że jednak były o czymś innym, niż ci opowiadałam. Słowo spacer wróciło do łask. Wyprowadzałyście siebie nawzajem.
Nocą spałaś z ręką na jej głowie, oddychałaś w przestrzeń. Kładłam dłonie na twoich łopatkach, unosiły się i opadały spokojnie. Bałam się, że jak zasnę to obudzę się na podłodze, a ona będzie leżeć obok ciebie.
Wychodziłam sama, ale już nie pasowałam do świata, taka pojedyncza. Wszędzie było pełno ludzi pozrastanych ze sobą, porośniętych dziećmi na plecach, plecami na dłoniach. Przynosiłam do ciebie płacz opakowany w folię bąbelkową. Ona podnosiła głowę i celowała we mnie mokrym nosem - bąbelki pękały. Ty wychodziłaś do kuchni, do drugiego pokoju. Unikałaś mnie takiej.
Patrzyłam na was z półki z nabiałem, z rury odkurzacza, dławiłam się kłakami.
Chcę opowiadać ci tę historię, bo to jedyne, co mam. Mówię w ramę łóżka, w materac, poniżej twojego ciała, może zdążę jeszcze trochę, zanim się obudzisz. Odkąd zabroniłaś mi się odzywać, słowa rosną w ustach przez cały dzień, puchną w gardle, nie nadążam z przełykaniem. To jedyny pokarm, na jaki zasługuję. Psia karma.
Najtrudniej było zrobić tę ranę. Miałam wprawę w gryzieniu, ale to musiało wyglądać naprawdę poważnie. Nie wystarczyły zęby, użyłam ostrych narzędzi. Po wszystkim pobiegłam po nią. Nie wiem, dlaczego poszła ze mną, nigdy wcześniej tego nie robiłyśmy. Nie próbowała cię budzić, pewnie myślała, że to jakieś podchody. Jej ufność mnie zatrzymała. Ale tylko przez chwilę.
Szłyśmy do auta powoli, jakby na spacer, jej czerwone szelki odbijały się w kałużach. Wiem, bo patrzyłam tylko w dół. Stałyśmy chwilę w deszczu, ona delikatnie traciła objętość, a ja zwlekałam z otwarciem drzwi. Jakbym miała irracjonalną nadzieję, że skurczy się do bezpiecznego rozmiaru, tak, żebyśmy mogły jakoś zmieścić ją w naszym życiu.
W aucie zdjęłam jej szelki. Bez nich zrobiła się harda, patrzyła jak dziecko, które musiało przedwcześnie dorosnąć. Przekręciłam kluczyk.
Kiedy dojechałyśmy na miejsce nie chciała wyjść z samochodu. Myślałam, że będzie wyć za tobą a ona tylko siedziała i patrzyła w ciemność. Powiedziałam im, że ugryzła mnie w środek dłoni, pokazałam ranę. Nikt mi nie uwierzył, ale i tak ją zabrali, ze względu na bezpieczeństwo. Jej, nie moje.
Wracałam powoli, wiozłam szelki na siedzeniu pasażera. Ostrożnie, jakby ona wciąż w nich była.
Twój krzyk usłyszałam już na klatce schodowej. Ale to nie byłaś ty, po prostu dziecko sąsiadki miało zły sen. Kiedy weszłam, siedziałaś na łóżku. Od razu skręciłam do kuchni, ułożyłam się na podłodze.
Patrzę na plamkę światła na twojej brodzie, czekam aż przesunie się wyżej, wejdzie ci do ust. Zakładam się sama ze sobą, czy zdąży dotknąć twoich warg, zanim otworzysz oczy. Poprawiam szelki, węszę, nie wiem, w jakim nastroju się obudzisz.
Basia Sinica – fotografka, nauczycielka, animatorka, mieszka w Poznaniu. Publikowała m.in. w „Zadrze”, „Tlenie Literackim”, „Stronie Czynnej”, „Helikopterze”. Finalistka połowu Biura Literackiego, laureatka konkursu Empik Go na scenariusz serialu audio.