Wszechświat całkiem dobrze radzi sobie bez nas. Zresztą wkradliśmy się dopiero do jego czterech wymiarów, a i to nie na pewno, a i to nie do końca. Droga Mleczna nie wykipi, gdy spuścimy z niej nasz stróżujący wzrok. Muzyka burzy na Jowiszu nie dla naszych uszu. Co więcej, jesteśmy zbędni księżycom Saturna, piękne same w sobie i same dla siebie, bez naszych wieczornych wzdychań, bez łaski. Wycie do księżyca i księżycowe sonaty – nie, to nie dla nich. Nawet tutejsze dno Rowu Mariańskiego też, póki co, nie ma nas w planach. A ja - to dopiero. A mnie nie miały w planach nawet co bardziej folderowe miasta rodzimego globu.
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. No to dobrze jest w Paryżu. To miasto nie powstało dla mnie. Tam mnie nie przewidziano. Tam mnie nie było, nie ma, nie będzie. Bo co? Bo nie ma kasy, bo mama wolała nad polskie morze albo w polskie góry, trzeciej możliwości nigdy nie dawała. A i z dwóch pierwszych zazwyczaj w końcu rezygnowaliśmy. Bo co? Bo jednak naprawdę nie ma tej kasy. Także… wieża Eiffla, Luwr, katedra Notre Dame, Łuk Triumfalny i Pola Elizejskie – tyle je widziałem, ile wyguglowałem.
- Może skosztuje pan świeżutkiego croissanta? - nie zapytał mnie nigdy paryski kelner.
- Chętnie i jeszcze proszę expresso – nie odpowiadałem.
- A czy próbował pan naszej café crème? – nie dodawał.
Po poranku niespędzonym w paryskiej kawiarni, nie udawałem się następnie na przechadzkę do Centrum Pompidou, aby pooglądać sobie sztukę przewróconą na lewą stronę, nie wpadałem później do francuskiego Disneylandu, a potem nie wygaszałem kreskówkowego nastroju na Cmentarzu Pere-Lachaise. Do mojej polskiej biało-czerwonej głowy Francja nie miała szans doszyć swojego niebieskiego kuszącego paska.
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. No to dobrze jest w Londynie. Do Londynu? Nie! Polskie morze, polskie góry – i nikt nie obiecywał, że co roku. Czerwone autobusy masz też od biedy w Rzeszowie, a nie te ich jakieś double-decker buses (i jak to się do cholery poprawnie wymawia). Pod kolor do tych ich czerwonych budek. Że o piętro niższe? Czepiasz się pięter. Chcesz pięter, jedź do Wrocławia i popatrz sobie na Sky Tower. Jak ci nie wystarczy – wejdź sobie i zejdź. Na te piętra, z tych pięter. I tym sposobem na niedoszłych wakacjach w Londynie nie spotkałem mojej pierwszej dziewczyny Charlotte, z którą się potem nie pokłóciłem, w wyniku czego z nią nie zerwałem. Mama zresztą ostrzega przed związkami na odległość. – Szukaj żony między polskim morzem a polskimi górami – mawiała. Nie natrzaskałem selfiaków na tle Big Bena i Buckhingam Palace, nie zmieniłem po powrocie profilówki na FB, bo na co miałem zmieniać... Na łazienkowe selfie albo selfie w windzie mojego bloku? Bo w tym roku nie było selfie nawet na tle polskiego morza ani polskich gór. Tak wypadło. Bo co? Bo ciągle nie ma kasy. Było za to w te wakacje trochę Ameryki. Gdzie? A w McDonald’s – pierwsza dorywcza praca, czas najwyższy.
I tym sposobem do moich biało-czerwonych barw Anglia również nie dodała swojego niebieskiego nęcącego tła. Za to amerykański McDonald’s uplamił je nieco ketchupem.
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, więc w Pradze również jest z pewnością dobrze. Z Mostu Karola przynajmniej nie spadłem, Zamku na Hradczanach nie przeludniałem, Złotej Uliczki nie zadeptałem. Niepotrzebne są nam niebieskie trójkąty z czeskich flag. Żadnych kosmopolitycznych aplikacji na biało-czerwonej.
Moja mama o ograniczonym górami i morzem zasięgu, moja mama sprawdzająca nerwowo co rano w lustrze, czy jeszcze nadaje się na kobietę, moja mama zdobywająca kolejne levele w chorobach, tłumacząca się ze swoich naciąganych happy-endów. Moja mama wolała mieć mnie zawsze na oku.
I skończyło się na tym, że nie wierzę w te wszystkie folderowe miasta, tak jak nie wierzę w kosmitów. Istnieją tylko na pocztówkach, broszurach, w relacjach świadków, którym raczej bym nie ufał, choć zaklinają się, że byli, widzieli. Znam takich, którzy zarzekają się, że widzieli duchy i kosmitów. Paryż, Atlantyda, dla mnie jeden pies - jedno i drugie równie niedotknięte i niepotwierdzone.
Folderowe miasta dzielą, różnią nas. Łączą nas za to księżyce Saturna, burze na Jowiszu, dno Rowu Mariańskiego – sprawiedliwie za dalekie, za głębokie dla nas wszystkich. Na pewnej głębokości, z pewnej odległości wszyscy jesteśmy prowincjonalni, małomiasteczkowi do imentu, jednakowo lokalni. Ziemia swoją grawitacją oswoiła nas. I jak nadopiekuńcza matka dała szlaban na resztę wszechświata.
Anna Sendor – absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru. Nauczycielka języka polskiego. Jej wiersze zostały opublikowane w internetowym wydaniu „Odry” i "Helikoptera". Laureatka konkursu prozatorskiego "Małe życie po wielkiej zmianie" przeprowadzonego pod patronatem Fundacji Olgi Tokarczuk (publikacja pod tym samym tytułem w 2023 r.), wyróżniona w I Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Lwi Pazur", finalistka I Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "debiutJana".