top of page
Bożena zwleka z reakcją na deklaracje Adriana; wie, co Adrian czuje, ale ona jeszcze niczego nie wie, ma przecież robić specjalizację, jeździ karetką, to bardzo ekscytujące, takie mają ciekawe przypadki, i ten dreszcz emocji. Na oddziale też się dzieją śmieszne rzeczy, na przykład leży tam para młodych ludzi tak otyłych, że nie ma dla nich ciśnieniomierza z dość szeroką opaską; ale humor im dopisuje. Później Bożena zaczyna praktyki w szpitalu psychiatrycznym, bo to jej marzenie, jest przekonana, że to właśnie jej droga, interesuje się borderline'em, no i w ogóle to jest to. Jednak praktyki w psychiatryku z czymś ją konfrontują, przerastają. A rodzina jej już wcześniej mówiła, że powinna zostać neurolożką, bo wujek jest profesorem neurologii, i pomoże. Wujkowi też trzeba pomagać, jest profesorem i starym kawalerem, nie ma szafek kuchennych, a raz na jakiś czas matka Bożeny pokonuje dwieście kilometrów, żeby umyć bratu okna i posprzątać. Koniec końców, Bożena ulega, to dla niej ulga i klęska, rodzina jest zadowolona, przed Bożeną otwiera się świetlana przyszłość w neurologii, a raczej otworzy, bo przecież na razie jeszcze tego nie wie.
Dlatego się martwi, dlatego nie wie, co z Adrianem. A on jest w gorącej wodzie kąpany, lękiem nakręcany, więc naciska. Szaleje z tęsknoty, gdy Bożena jedzie odwiedzić matkę. Pisze list miłosny, stawia Bożenę pod ścianą, pisze, że nie może bez niej żyć, że tęskni, i że pisząc to, co pisze, pewnie wydał na siebie wyrok. Amour courtois uderzyła mu do głowy, jego los zależy od jej „tak” lub „nie”. Wysyła z poczty głównej, pamięta jak wrzuca list do skrzynki (jak wrzucał to kucał?), uderza go nieodwracalność tego aktu, ale czuje ulgę, teraz jej ruch.
Po powrocie z Podlasia Bożena zaprasza go jako osobę towarzyszącą na wesele znajomej, gdzieś na Mazurach, a może na Podlasiu, szczegóły się zatarły. No więc idą po prezent, kupują serwis do kawy, Adrian ma to zabrać ze sobą do domu, a potem przytaszczyć na dworzec autobusowy, bo Bożena będzie jechać prosto z pracy i już nie zdąży do domu. Tego samego dnia mówi mu, że nic między nimi nie będzie, ale że go lubi i że i tak ma jechać z nią na wesele. I martwi się, czy aby na pewno się pojawi następnego dnia z serwisem. Pojawi się. Dziś by się nie pojawił. Na razie Adrian wraca do siebie nocnym autobusem, jakiś kark żąda, żeby mu ustąpić miejsca, chyba że woli wpierdol, i co robić, przecież ma tę pieprzoną zastawę, klęska miłosna, nieumiejętność postawienia się Bożenie, i jeszcze wpierdol od dresa? Wszystko jednego dnia, więc wstaje. Kurwa.
Jedzie na wesele, dziś by nie pojechał, pije wódkę, normalnie jej nie znosi, wszyscy chwalą jego poczucie humoru, dzieli z Bożeną pokój, dlaczego, wyznaje jej miłość, po co, to jakaś rozpacz, neuroza, zapaść, jest jak zbity pies, i bezbronny szczeniaczek w poszukiwaniu miłości. Po powrocie przestaje się kontaktować z Bożeną, ale wtedy ona dzwoni, dlaczego o niej zapomniał, przecież się przyjaźnią, ona nie odwzajemnia jego uczuć, ale życzy sobie, żeby byli w kontakcie, chce mieć kolegę, tak dobrze im się rozmawia, gada trzy godziny. Innym razem zaprasza go do siebie, dzwoni koleżanka, ta od wesela, Bożena gada trzy godziny, Adrian siedzi na kanapie, i czeka, kiedy tamta skończy, nie wie, co ze sobą zrobić, więc nic nie robi, siedzi, mijają minuty, godziny, jedna, druga, trzecia, kręci się niespokojnie na sofie, wreszcie wali otwartą dłonią w siedzisko, tak żeby Bożena widziała, zamiast po prostu wstać, wyjść, pierdolnąć drzwiami, wyjść z tej klitki w bloku, pełnej karaluchów, ale w centrum, się mieszka. Adrian zostaje. No i co, zdenerwowałeś się?
Bożena opowiada o stanfordzkim eksperymencie więziennym; to tylko dowodzi, że w określonym środowisku i kontekście, z każdego może wyjść przemocowiec. No ja na pewno bym się nie zachowała jak ci w roli strażników, mówi Bożena, i jest niezwykle obrażona i wściekła, że ktoś mógłby ją o coś takiego podejrzewać, posądzić. Jak to? Ona?
bottom of page